Lucky Man. Człowiek, który miał szczęście
Otworzyć drzwi, spojrzeć w lewo i prawo. Jeżeli nikogo nie ma na korytarzu, szybko do windy. Przy wyjściu z windy ta sama procedura. Ale bezpieczniej było używać schodów. Bill Biega wie, co mówi. Żyje dzięki temu, że zawsze planował drogi ucieczki.
Siedemdziesiąt siedem lat temu, ciepły lipcowy dzień, Warszawa. Bill Biega nazywa się jeszcze Bolesław i właśnie idzie w kierunku hotelu "Polonia" przy dzisiejszym rondzie Dmowskiego. Uważnie obserwuje otoczenie, zapamiętuje drogi ucieczki, próbuje rozpoznać najmniejsze oznaki możliwych kłopotów. Ale największe niebezpieczeństwo czeka w środku.
GONIEC BIJE SKOCZKA
Bolesław, 22-letni, wysoki chłopak o lekko falowanych brązowych włosach i wydatnym nosie, należy do Batalionu "Kiliński" 2. kompanii Szarych Szeregów. Za marki zebrane przez organizację ma kupić 10 karabinów i pięć tysięcy sztuk amunicji. Sprzedawca to niemiecki żołnierz, który broń przemycił z frontu. A spotkać się mają właśnie w „Polonii”, zamienionej w kwaterę główną Wehrmachtu.
Bolesław Biega zaczyna swoje szachy ze śmiercią.
Fałszywie pewnym krokiem mija eleganckich oficerów i wchodzi do umówionego pokoju. Zaraz za nim wchodzi żołnierz. Tłumaczy, że naprawdę jest Austriakiem i pragnie jedynie wrócić do żony i dzieci. Pokazuje mu karabiny. Atmosfera wzajemnej nieufności sprawia, że cenę ustalają bardzo szybko. Przyszły powstaniec składa broń, sprawdza, czy nie uszkodzona, wychodzi. Na drugi dzień wraca pod hotel, a pokojówki należące do konspiracji wynoszą karabiny w workach na brudną bieliznę. Bolesław z kolegami ładują worki na wózki rowerowe i - mijając grupy SS-manów - przewożą ją na Wolę do kryjówki Szarych Szeregów.
Dwa tygodnie przed wybuchem powstania warszawskiego Bolesław zyskuje pole szachowe na połowie przeciwnika.
BIAŁE TRACĄ PIONA, ALE GONIEC BRONI KRÓLOWEJ
Pierwsza powstańcza akcji Batalionu "Kiliński". Plac Napoleona, obecnie Powstańców Warszawy. Pluton, któremu dowodzi Bolek zużywa całą amunicję, aby odbić niemiecki posterunek. Udaje się, ale na placu trwa ostrzał. Młody powstaniec prosi o pomoc żołnierzy Armii Ludowej, walczących po drugiej stronie ulicy. Tamci rzucają skrzynkę pełną pocisków. Amunicja ląduje na środku chodnika. Bolek wychyla się zza rogu, ale skrzynki już nie dosięga, bo niemiecka kula kończy jego działania na froncie. Koledzy zbierają Bolka z ulicy, na drugi dzień zanoszą do szpitala polowego. "Trzeba amputować" - mówi jeden z lekarzy, ale drugi postanawia, że rękę uratuje. Składa kości i zatrzymuje w szpitalu.
Bolka codziennie odwiedza dziewczyna - Alicja Treutler, pseudonim Jarmuż, dowódczyni plutonu młodych medyczek i łączniczek oraz kolega o pseudonimie Frasza, dowódca drugiej kompanii. To właśnie Frasza zapyta Bolka, dlaczego nie weźmie ślubu z Lilą, skoro oboje się kochają. "Jak w takiej sytuacji można się pobrać?" - odpowiada chłopak. Frasza obiecuje, że jakoś to załatwi i rzeczywiście załatwia. Przez gońca kontaktuje się z batalionowym kapelanem oraz przyszłą panną młodą. Tym sposobem 13 sierpnia 1944 o 11:00 rano Bolesław i Alicja wsuwają sobie na palce wskazujące plastikowe kółeczka (zdjęte przez pielęgniarkę z karnisza szpitala polowego) i ślubują, że wytrwają razem do końca życia, choć ta perspektywa żadnemu z nich nie wydaje się długa. Ceremonia przejdzie do legendy jako jedyny sfotografowany powstańczy ślub.
CZARNE BIJĄ WIEŻĘ, KRÓL I KRÓLOWA OCALENI
W dniu ślubu Bolek opuszcza szpital i przenosi się do zdobytej przez powstańców poczty nieopodal placu Napoleona. Strzelać nie może, więc przyjmuje meldunki na miejscu (służy jako łącznik stacjonarny). Jest koniec sierpnia, gdy Niemcy bombardują budynek. Żołnierze, którzy akurat nie są na froncie, postanawiają zejść do schronu mieszczącego się pod podłogą głównej sali poczty. Alicja też chce, ale Bolek dosłownie zmusza żonę i kilkoro przyjaciół, by zostali na parterze. "Nie wolno nam tam iść" - mówi.
W tym momencie bomba trafia w schron. Dach wali się na tych, którzy zdążyli już wejść do środka.
Alicja, Bolesław i garstka ocalałych żołnierzy przez całą noc przerzucają gruzy, ale nikogo żywego nie znajdują. Nad ranem zmieniają siedzibę na szkołę im. Górskiego przy ul. Smolnej, gdzie stacjonuje wielu powstańców. Tym razem to Alicja się niepokoi. "Następny cel będzie tutaj" - mówi. Młoda para opuszcza szkolne mury na godzinę przed masakrą. W szkołę uderza bomba, ginie kilkadziesiąt osób. "Przeczucia, tylko przeczucia ratują człowieka" - powie Bolesław 65 lat później w wywiadzie dla Muzeum Powstania Warszawskiego.
GAMBIT
W pierwszą podróż po ślubie Alicja i Bolesław jadą do niemieckiego Mühlberga po wschodniej stronie Łaby. Mieści się tam szpital dla jeńców, w którym on jest pacjentem, a ona pielęgniarką. W niewoli są bardzo krótko. Ze szpitala uciekają zaraz po tym, jak ostatni niemieccy strażnicy opuszczają go w obawie przed przyjściem Rosjan. Młode małżeństwo rusza pieszo na zachód, gdzie stacjonują amerykańskie wojska. Wiedzą, że wschodni "wyzwoliciele" nie będą łaskawi dla AK-owców.
65 lat później Biega tak opowiedział tę historię pracownikom Muzeum Powstania Warszawskiego:
- Jak doszliśmy do Amerykanów, to pierwsze pytanie było: "Gdzie są Ruscy?". Mówię:
"Ruscy są dziesięć kilometrów z tyłu za nami, ale gdybyście nie siedzieli tutaj na dupie, to byście nas oswobodzili i byśmy nie musieli trzy dni maszerować. Tak Amerykaninowi powiedziałem w oczy. On mówi: 'No, nasze rozkazy były, [żeby] tu [czekać];".
Bezpardonowość Bolesława, a właściwie Billa (bo tak nazywają go żołnierze), zyskuje uznanie. Zostaje zwerbowany do amerykańskiej armii jako oficer łącznikowy. Alicja jest jego pomocniczką. Przez kilka kolejnych lat pracują w Niemczech przy odszukiwaniu i ewakuowaniu Polaków do ojczyzny. Sami do Polski boją się wrócić. Dopiero w 1950 roku, gdy Stany Zjednoczone wprowadzają wizy dla niektórych polskich oficerów i ich rodzin, Biegowie lądują na amerykańskiej ziemi. On ma 28 lat, ona 27.
Przez ponad pół wieku żyją szczęśliwie. Bolesław zostaje szanowanym inżynierem i biznesmenem. I głową rodziny wielkiej rodziny - z Alicją doczekują się piątki dzieci i dwunastki wnucząt. Zdjęcia z rodzinnych wypadów, imprez i świąt przez ostatnie 20 lat Bill publikuje na swoim blogu. Widać na nich gigantyczną, roześmianą, wielopokoleniową rodzinę. Alicję też widać - przytuloną do męża, cieszącą się życiem.
W sierpniu 2019 roku śmierć zadaje cios. Alicja umiera w wieku 96 lat. Do historii przejdzie jako dzielna sanitariuszka, dowódczyni i powstańcza panna młoda.
SAMOTNOŚĆ KRÓLA
Po śmierci żony Bill Biega sprzedaje dom i przeprowadza się do Applewood - społeczności dla seniorów w stanie New Jersey. Spotyka tam kilkoro znajomych. Wśród nich jest Iris Ivers - dawna sąsiadka, przyjaciółka od brydża i rozmów o Polsce.
Iris miała dom niedaleko nas. Jej mąż George naprawdę nazywał się Jerzy Iwaszkiewicz. Był utalentowanym artystą (a także żołnierzem, marynarzem, który po wojnie wyemigrował do USA – przyp. red.). Pomogłem jej zorganizować dwie wystawy prac Jerzego, zostaliśmy też partnerami brydżowymi, graliśmy dwa razy w tygodniu. Gdy nie mogłem już prowadzić samochodu, to Iris często brała Lili lub mnie do lekarzy i na zakupy
- pisze mi w mailu Bill.
Gdy trafia do Applewood, pierwsze tygodnie spędza ze swoją przyjaciółką, która jest tam od dwóch lat i wszystkich zna. Wprowadza go w społeczność i przedstawia jako bohatera polskiego ruchu oporu. Rozmawiają, piją wino ("Ja zamawiam wino skrzynkami po 12 butelek" - pisze mi Bill) i dalej godzinami grają w brydża.
W lutym 2020 roku piki i trefle zastępują maski i rękawiczki, a zapach ogrodu Applewood - odór płynu dezynfekującego. Zmieniają się również zasady: nakaz przymusowej samotności obejmuje wszystkich rezydentów. Ale czy pandemia koronawirusa może przestraszyć kogoś, kto tyle razy wygrywał ze śmiercią? Na to pytanie półtora roku później Bill odpowie mi tak:
Oczywiście. Kolejne wiadomości o bardzo szybkiej ekspansji koronawirusa wywoływały moje przerażenie. Władze Applewood podjęły natychmiastowe działania, żeby nas chronić: wszystkie zajęcia towarzyskie zostały odwołane, nie wolno nam było opuszczać apartamentów, a jedyny kontakt ze światem polegał na odbieraniu posiłków od zamaskowanego personelu. To wszystko było dla mnie wielkim utrapieniem.
NA POŁOWIE PRZECIWNIKA
Mimo strachu Bill gra dalej swoją partię szachów.
Wojna nauczyła mnie bycia optymistą. Nauczyła mnie wierzyć, że nieważne jak zła jest sytuacja, prędzej czy później przyjdzie jej pomyślne rozwiązanie. Nauczyłem się zawsze planować dalsze ruchy i gdy tylko to było możliwe, wybierać działanie obarczone najmniejszym ryzykiem i z największym prawdopodobieństwem sukcesu. Odważne działania, szczególnie te niespodziewane, często okazują się tymi skutecznymi
- pisze. "Lucky man" (czyli szczęściarz, ale też szczęśliwy człowiek) - tak określa siebie, opowiadając o przeszłości.
Wbrew obostrzeniom po kryjomu spotyka się z Iris. Drogę planuje następująco: otworzyć drzwi, spojrzeć w lewo i prawo. Jeżeli nikogo nie ma na korytarzu, szybko do windy. Przy wyjściu z windy ta sama procedura. Ale bezpieczniej było używać schodów.
Trasę do normalności Bill pokonuje nawet kilka razy dziennie. Pokonuje ją też Iris, która nie lubi jeść w samotności. Gdy personel stawia obiad pod jej drzwiami, czeka kilka minut i zakrada się na niższe piętro. Przez kolejne tygodnie Bill i Iris delektują się swoim zakazanym towarzystwem, butelkami czerwonego wina i niekończącymi rozmowami przeplatanymi partiami brydża.
O tym, że bezpieczniej było wybierać schody niż windę, przekonują się pod koniec marca, gdy zostają przyłapani przez ochroniarza obiektu Applewood. - W tym miejscu panują zasady bezpieczeństwa, których nie możecie naginać - słyszą. - Jeśli chcecie się widywać, musicie zamieszkać razem.
Bill ma większy i lepiej umeblowany apartament, więc o przeprowadzce ma postanowić Iris. 98-latek nie wie jeszcze, że ta decyzja wkrótce uczyni z nich bohaterów amerykańskiej prasy.
BIAŁE WYGRYWAJĄ
"Para 90-latków odnalazła w pandemii miłość" - pisze "Washington Post". Na zdjęciu wysoki mężczyzna o lasce i śnieżnobiałych włosach obejmuje roześmianą kobietę. Ignorując obiektyw, patrzą sobie w oczy z nieudawaną czułością. Żadne z nich nie wygląda, jakby przekroczyło 90-tkę. Pod tytułami The Cutest Couple In Their 90s Found Love In Quarantine! (ang. "Najsłodsza para 90-latków odnalazła miłość w czasie kwarantanny") kryje się zaledwie skrawek historii Billa. Na moją prośbę pracownicy Applewood kontaktują nas ze sobą, powtarzając często "how remarkable mr. Biega is" (ang. "jak niezwykłym człowiekiem jest pan Biega" - przyp. red.).
Wymieniamy maile, bo Bill ma problem ze słuchem i wzrokiem, ale z komputerem żadnego. Ma też maszynę do czytania i specjalny telefon. Pisze mi tak:
Gdy zmarła Lili, a ja przeniosłem się do Applewood, Iris wyciągnęła mnie do ludzi. To niesamowicie aktywna osoba. Przedstawiała mnie kolejnym znajomym, za każdym razem podkreślając z dumą, że byłem żołnierzem polskiego podziemia podczas II wojny światowej. Sporo rozmawiamy o wojnie. Iris z ciekawością słucha o moich przeżyciach, a ja nie mogę napatrzeć się na prace Jerzego. Jest w nich coś takiego, co naprawdę mnie porusza… Oboje mamy bardzo dużo wspólnego i to wyjaśnia, dlaczego staliśmy się sobie tak bliscy.
W ostatnim mailu pytam, czy dziś też uważa się za szczęściarza. Odpowiedź przychodzi po kilku godzinach, gdy nad Applewood wstaje kolejny bezdeszczowy dzień.
- Mam 99 lat. Nie tylko chodzę, ale i pływam o własnych siłach. Mam niezwykłą, kochającą rodzinę i Iris, która bardzo o mnie dba. Oczywiście, że jestem lucky man!
Szach-mat.
_______________________________________________________________________________________
Editor's note: We are deeply grateful to the Applewood staff who connected our author with Bill and shared these amazing photos. Applewood is a continuing care retirement community located in New Jersey outside New York City. / Od redakcji: Jesteśmy bardzo wdzięczni personelowi Applewood, który skontaktował autorkę z Billem oraz podzielił się z nami niezwykłymi zdjęciami. Applewood to instytucja opieki nad seniorami mieszcząca się w New Jersey niedaleko Nowego Jorku.