Ksiądz gwałcił dziecko
Ileż fałszu, zakłamania i obłudy kryło się w każdym czynie i każdym słowie księdza Romana ze Stargardu Szczecińskiego. Stojąc na ambonie, wygłaszał płomienne kazania i pouczał wiernych, jak mają żyć. Ale poza murami kościoła objawiało się jego drugie, potworne oblicze. Bo – jak twierdzą policyjni śledczy – duchowny przez ponad dwa lata gwałcił 15-letnią dziś dziewczynę. W szokującym materiale dowodowym można wyczytać, że kapłan zmuszał nastolatkę do seksu groźbami i szantażem. "Fakt" podaje nowe szczegóły tej szokującej sprawy.
02.07.2008 | aktual.: 02.07.2008 08:16
Żaneta K. z Bielic miała niespełna 13 lat, gdy po raz pierwszy spotkała księdza Romana. Uczył ją wtedy religii. Uczniowie byli zachwyceni duchownym.
Ksiądz Roman dowiedział się o kłopotach z nauką Żanety. Zaofiarował jej pomoc. Rodzice byli bardzo szczęśliwi, że ich córka znalazła pomoc w tak szanowanej osobie jak ksiądz Roman.
Kiedy załatwił jej miejsce w prywatnym katolickim gimnazjum w Szczecinie, jej rodzice myśleli, że ksiądz Romek to anioł. A tak naprawdę zmienił życie dziewczynki w piekło...
To, co działo się w czasie, gdy Żaneta była poza domem, udało się odtworzyć na podstawie policyjnego śledztwa. Szczegóły mogą szokować! Okazało się, że dziewczynka była na każde zawołanie księdza. Duchowny zaczął najpierw muskać 13-latkę po ramieniu, potem domagał się pocałunków. Wreszcie, jak wynika z ustaleń prokuratury, przekroczył tę najbardziej intymną barierę. Żaneta chciała się wyrwać z tego chorego układu. Ale za każdym razem słyszała, że o wszystkim dowie się jej rodzina i ludzie we wsi.
Bardzo opuściła się w nauce i wymyślała byle pretekst, aby tylko nie jechać na zajęcia do Szczecina. W końcu wróciła do gimnazjum w rodzinnej wsi. Ale tu też nachodził ją ksiądz Roman. Żaneta chciała nawet skończyć ze sobą. Kilkakrotnie próbowała popełnić samobójstwo.
Prawdopodobnie podczas spotkania ze szkolnym pedagogiem nie wytrzymała i opowiedziała o swym prześladowcy w sutannie. A ten zawiadomił policję. Gdy śledczy ustalali szczegóły, duchowny postanowił uciec za granicę. Poprowadził ostatnią mszę św., na której pożegnał się ze stargardzką młodzieżą. Decyzję o zatrzymaniu duchownego śledczy podjęli w ostatniej chwili. Od samolotu, którym miał uciec z kraju, duchownego dzieliło zaledwie kilkadziesiąt kroków. Wtedy na jego przegubach zatrzasnęły się kajdanki.