Krystyna Palmowska o zdobyciu Broad Peak: napaliłyśmy się na tę górę
To było wspaniałe uczucie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Krystyna Palmowska, która 30 lat temu, jako pierwsza kobieta na świecie, stanęła na szczycie Broad Peak. Atak szczytowy przebiegał jednak w cieniu wielkiej tragedii. - W czasie podejścia Pete poczuł się źle, dostał obrzęku płuc. Niestety, jego zespół za późno zorientował się, że sytuacja jest krytyczna. Pamiętam, jak przechodziłyśmy z Anią następnego dnia obok namiotu, gdzie był ten zmarły Anglik. To było dla nas bardzo trudne przeżycie - wspomina himalaistka.
Zobacz:**Anna Czerwińska o Mount Everest: padł smutny rekord
WP:
Ewa Koszowska: Jak się zrodził pomysł wyprawy na Broad Peak w 1983 roku?
Krystyna Palmowska: Plan powstał wskutek nieudanej wyprawy na K2 (8611 m n.p.m.) w 1982 roku. To była wyprawa kobieca, kierowana przez Wandę Rutkiewicz. Przypadała na ponury czas stanu wojennego w Polsce. Organizowanie sprzętu w tych warunkach było przedsięwzięciem naprawdę karkołomnym. Do tego Wanda chodziła o kulach, bo wcześniej złamała sobie nogę w paskudny sposób. Te wszystkie perypetie spowodowały, że dotarłyśmy pod K2 zbyt późno, pod koniec wyprawy otarłyśmy się nawet o himalajską zimę i wprawdzie walczyłyśmy bardzo dzielnie i długo, jednak nie zwojowałyśmy tam dużo. Nie doszłyśmy wysoko, po prostu nie dało się. W końcówce naszej wyprawy na K2, gdy już było wiadomo, że nie damy rady zdobyć szczytu postanowiłyśmy, że się odegramy i przyjedziemy tu w następnym roku. Żeby mieć motywację, założyłyśmy sobie składzik z żywnością i sprzętem. Ukryłyśmy to wszystko powyżej bazy. To był nasz magnes, żeby tam wrócić.
WP:
Plan się powiódł i rok później stanęły panie pod górą?
- W okrojonym składzie. W zasadzie zostałyśmy we dwie - ja i Anna Czerwińska. Wanda wreszcie postanowiła sobie wyleczyć nogę, ale to właśnie ona wynegocjowała dla naszej dwójki warunki uczestnictwo w większej komercyjnej wyprawie, która miała wejść na Gasherbrumy I i II oraz na Broad Peak (8051 m n.p.m.), kierowanej przez Stefana Wörnera.
WP:
Jak to się stało, że w tak niebezpiecznej wyprawie brały udział tylko dwie kobiety?
- Taki był warunek naszego uczestnictwa. Działałyśmy jako niezależny zespół i to zawsze było podkreślane. Miałyśmy wsparcie logistyczne oficera łącznikowego, który miał na imię Sułtan. Pomagał nam w organizowaniu karawany podejściowej i w drodze zejściowej. To, że byłyśmy z Anką same, okazało się w sumie nie najgorszym pomysłem, bo Broad Peak jest taką górą, na której, jak widać, można działać w takim małym zespole.
WP:
Na namiocie w bazie wymalowały panie napis "Solidarność".
- Lata 1982-84 to był czas, kiedy stan wojenny dało się mocno odczuć. To był taki ponury okres w naszej historii i w ten sposób postanowiłyśmy zamanifestować swoją niezależność i niezgodę na sytuację w kraju. Napis był bardzo duży. Zresztą, żeby było ciekawiej, oficer łącznikowy wiedział, o co chodzi z "Solidarnością" i pomagał nam ten napis malować.
WP:
Pierwsza próba zdobycia szczytu została przerwana.
- Miałyśmy jeden nieudany atak szczytowy. Przed naszym wyjściem spadło dużo śniegu, dlatego strasznie trudno było nam torować drogę i odkopywać namioty. Jednocześnie przecież trzeba było nieść bardzo ciężkie plecaki. Takiej kobiecej dwójce było dosyć ciężko. Ale dzięki temu, że akcja trwała dłużej, zdobyłyśmy naprawdę wspaniałą aklimatyzację. Podczas ostatniego wyjścia dotarłyśmy w ciągu jednego dnia z bazy do trójki, czyli pokonałyśmy około 2000 metrów w pionie. Następnego dnia był już atak szczytowy. Niestety, przebiegał w cieniu wielkiej tragedii.
WP:
Co się stało?
- Zmarł członek angielskiego zespołu Peter Thexton. W czasie podejścia Pete poczuł się źle, dostał obrzęku płuc. Co ciekawe, to był lekarz, więc powinien być wyczulony na symptomy choroby. Niestety, jego zespół za późno zorientował się, że sytuacja jest krytyczna. Bez tlenu szanse ratunku są niewielkie i w zasadzie jedynym wyjściem jest szybkie schodzenie w dół. Gdyby taka decyzja była wcześniej podjęta, być może Pete by przeżył. Pamiętam, jak przechodziłyśmy z Anią następnego dnia obok namiotu, gdzie był ten zmarły Anglik. To było dla nas bardzo trudne przeżycie.
WP:
Kiedy ma miejsce taki wypadek, nie chce się zawrócić?
- To zależy. My się bardzo napaliłyśmy na tę górę. Z drugiej strony, nie znałyśmy osób z tej angielskiej wyprawy, więc chyba nawet nie rozważałyśmy takiej możliwości, żeby zawrócić.
WP:
Nie obyło się też bez problemów. Miała pani dość mocne odmrożenia.
- Tak, przy wcześniejszym ataku szczytowym. Jeszcze na górze straciłam czucie w stopach. Potem nogi mi strasznie spuchły i wyglądało to naprawdę źle. Na szczęście odmrożenia cofnęły się po trzech dniach pobytu w bazie. Potem czułam się już naprawdę bardzo dobrze.
WP:
Dalsza droga przeszła spokojnie?
- Sytuacja była sprzyjająca o tyle, że podczas całej akcji górskiej byłyśmy same. Trochę Anglicy nam włazili w drogę. Korzystali częściowo z naszych obozów, chociaż wchodzili w stylu alpejskim (mały zespół wspinaczkowy, najczęściej 2-4 osoby, wspina się od punktu wyjścia aż do szczytu, dźwigając cały potrzebny do zdobycia sprzęt wspinaczkowy i biwakowy na własnych plecach - przyp. red.). Miałyśmy z nimi lekkie perypetie po drodze. Któregoś razu, gdy szłyśmy w górę, a oni schodzili, zobaczyłyśmy na plecaku jednego z nich, Douga Scotta, naszą linę. Anka się wtedy bardzo zdenerwowała i dogadała mu. Doug przeprosił pod nosem i mruknął, że myślał, iż ktoś ją zostawił. Spuśćmy na to zasłonę miłosierdzia (śmiech - przyp. red.). W każdym razie w ostatniej fazie akcji górskiej Szwajcarzy z naszej wyprawy (oni z kolei zdobyli aklimatyzację, zdobywając Gasherbrum I i II) przyszli do bazy pod Broad Peak i stamtąd od razu do trójki. Potem zaatakowali szczyt. Byliśmy na szczycie tego samego dnia, przez co miałyśmy z Anką
też trochę ułatwioną sytuację, bo to byli bardzo dobrzy wpinacze. Był tam przede wszystkim Erhard Loretan, bardzo znany szwajcarski wspinacz i partner Wojtka Kurtyki (Lori, czyli Loretan zginął niestety w Alpach w zeszłym roku).
WP:
Zdobyła pani Broad Peak jako pierwsza kobieta na świecie! Jakie to uczucie?
- To było wspaniałe uczucie. Nie wiem, czy wtedy myślałam, że jestem pierwszą kobietą na tym szczycie.
WP:
Pani weszła na szczyt, a Anna Czerwińska nie.
- Bardzo żałuję, że tak się stało. Anna myślała chyba, że to jest główny szczyt, tymczasem doszła tylko do Rocky Summit. Podejrzewam, że zaczęła zejście, będąc przekonaną, że ja za chwilę wrócę. Mnie trochę poniosła fala i po prostu szłam za innymi. Wydawało mi się, że Anka idzie cały czas za mną. Dopiero w drodze zejściowej do trójki spotkałyśmy się i próbowałyśmy sobie wyjaśnić sytuację.
WP:
Skąd pani wiedziała, że musi iść dalej?
Znałam historię pierwszego wejścia na Broad Peak. Zespół Austriaków, który jako pierwszy zdobył tę górę, miał podobną przygodę. Weszli na przedwierzchołek, z przekonaniem, że to jest główny szczyt. Dopiero w czasie zejścia ogarnęły ich wątpliwości. Stwierdzili, że nie mogą tak zostawić tej historii. Postanowili zaatakować jeszcze raz i rzeczywiście okazało się, że główny szczyt jest dalej. Ja znając tę historię, nie dałam się tej górze zwieść. Szłam aż do ostatniego wzniesienia grani, które okazało się być najwyższym punktem. Ocena Anki była błędna. WP:
Wściekała się? Chciała tam wrócić następnego dnia?
- Na początku był zła, oświadczyła, że następnego dnia pójdzie do góry. Rozmawiałyśmy o tym. W końcu sama zdecydowała, że rezygnuje. Pogodziła się z porażką. Szkoda, że nie możemy się razem cieszyć z tego zwycięstwa, bo walczyłyśmy solidarnie przez cały czas i na pewno bez niej nie udałoby mi się zdobyć tego szczytu. Ona była z nas dwóch silniejsza, nosiła zawsze cięższy plecak. Myślę jednak, że jakoś mi wybaczyła, że tak się sytuacja ułożyła.
WP:
To właśnie na ten przedwierzchołek dotarł też w 1988 roku Maciej Berbeka.
- To była historia podobna do naszej. Na przełomie 1987 i 1988 roku Maciek był uczestnikiem zimowej wyprawy na K2, która jest nieprawdopodobnie trudną górą i zdobycie jej zimą to będzie rzeczywiście naprawdę wielki, wielki sukces. W każdym razie jego zespół nie mogąc nic zdziałać na K2, postanowił spróbować na Broad Peak, który jest niższym szczytem. Z drugiej strony jest górą, na której dosyć szybko zdobywa się wysokość. Bazy Broad Peak i K2 są oddalone od siebie o pół dnia marszu, więc jest taka pokusa, żeby sobie zrekompensować niepowodzenie na jednej górze, zdobyciem innego szczytu. Maciej dotarł na Rocky Summit kiedy już było ciemno, do tego w strasznych warunkach pogodowych, więc nie widział już dalej grani. Zresztą bardzo dobrze że zawrócił, bo nie sądzę, żeby mu się udało wtedy wyjść stamtąd żywym. 25 lat później zdołał wejść na główny szczyt, niestety, za cenę życia.
WP: Czy to prawda, że teraz sporo ludzi kończy wspinanie właśnie na Rocky Summit i kicha na resztę drogi? Wystarczy im, że zaliczą 8000 m.
- Rzeczywiście, słyszałam o wejściach, które kończyły się na przedwierzchołku. Z tym, że te wejścia są potem sprawdzane i błąd jest korygowany. Jest dosyć wyraźna różnica między tymi dwoma szczytami. Rocky Summit ma 8035 m n.p.m., jest szczytem skalistym i ma wyraźnie inną konfigurację. Główny wierzchołek (8051 m n.p.m.), oddalony od przedwierzchołka o kilkaset metrów, jest wyraźnie śnieżny. Trzeba jeszcze kawał drogi przejść i dla osób wyczerpanych, które się już nie spodziewają takich niespodzianek, to jest zawsze problem. Zresztą, nawet jak się robi z Broad Peaku zdjęcia szczytu K2, to doskonale widać tę długą grań, która prowadzi na główny wierzchołek. Tak więc, na podstawie zdjęć bardzo łatwo zorientować się, z którego miejsca zdjęcie zostało zrobione.
WP: Maciej, po zejściu do bazy wspominał z żalem, że zapomniał zabrać kamienie ze szczytu na pamiątkę.
- Kamienie są tylko na przedwierzchołku, Na głównym szczycie jest tylko śnieg. Powiedziano mu o tym, ale wtedy, kiedy już zszedł. Myślę, że koledzy zrobili to świadomie. On był bardzo zawzięty, ambitny, jak to góral. Pewnie by poszedł dalej. A tak, musiał się pogodzić z porażką, ale przeżył.
WP:
Pani też ryzykowała?
- W trakcie naszego wejścia miałyśmy obie z Anką naprawdę dobrą aklimatyzację i wszystkie warunki bezpiecznego wejścia były spełnione. Ja byłam na szczycie koło godziny 13.00. Chłopcy, którzy zdobywali szczyt w tym roku zimą, nie powinni w ogóle tak długo iść, bo zrobiło się zdecydowanie za późno. Na szczycie znaleźli się dopiero o 18.00! Dzień był podobno piękny i nie chcieli zawrócić. W momencie jednak, kiedy zapadł zmierzch, zrobiło się przeraźliwie zimno i znaleźli się w pułapce.
WP:
Zawsze była Pani szybsza od Anny Czerwińskiej, która nie mogła dotrzymać Pani kroku.
- Sama się właściwie zastanawiam nad tym, co mnie tak pchało do góry. Myślę sobie, że to być może moja historia z pierwszej wyprawy w 1975 roku na Gasherbrumy z Wandą Rutkiewicz jako kierowniczką. Wtedy zostałam pozbawiona szczytu dlatego, że musiałam sprowadzić na dół chorego oficera łącznikowego - kapitana Saeeda Ahmeda Malika. Moje współtowarzyszki Halina Krüger-Syrokomska i Anna Okopińska zdobyły szczyt. Ciężko przeżyłam swój odwrót, będąc tak blisko wierzchołka . Myślę, że dlatego potem zawsze tak mnie niosło na szczyt. Chciałam sobie wynagrodzić Gasherbrum.
WP:
Były panie taką nierozłączną parą z Anną Czerwińską.
- Rzeczywiście, wspominam ten okres naprawdę z wielką wdzięcznością dla losu. Jestem szczęśliwa, że mogłyśmy się poznać i razem wspinać. Znakomicie się uzupełniałyśmy w górach w czasie tych wszystkich akcji i potrafiłyśmy się wzajemnie wspierać w ciężkich chwilach. Nie dałyśmy się nigdy skłócić czy podzielić.
WP:
Mogły panie zawsze zawsze liczyć na siebie?
- Tak, nigdy się nie zawiodłam na Ani i mam nadzieję, że ona też się nie zawiodła na mnie. Kilka lat później w 1986 roku, uczestniczyłyśmy w wyprawie na K2. Miała tam miejsce wielka tragedia. Na zboczach góry zginęło 13 osób, z których większa część to byli moi przyjaciele lub bardzo dobrzy znajomi. Wszystko rozgrywało się w zasadzie na moich oczach. Ta wyprawa odcisnęła na mnie swoje piętno. Anna jakoś się po tym wszystkim podniosła i działała dalej, zresztą z bardzo dobrymi rezultatami. Mój zapał osłabł.
WP:
Co pani myśli o nowoczesnym wspinaniu, gdzie ludzie chcą tylko zaliczyć szczyt?
- Kiedyś było o tyle inaczej, że wspinały się zespoły, które się znały. Teraz wyprawa jest często zbieraniną ludzi, organizowaną przez jakąś agencję, która działa tam, na miejscu. Uczestnicy ekspedycji mogą się właściwie nie znać i w ten sposób nie mają poczucia solidarności zespołowej w czasie akcji górskiej. To są te wyprawy komercyjne, które za naszych czasów dopiero zaczęły powstawać.
WP: W górach każdy powinien liczyć tylko na siebie czy też, jak pisał Żuławski "nie opuszcza się partnera nawet, jak jest tylko zamarzniętą bryłą"?
- To jest bardziej skomplikowane, niż by się mogło wydawać. Przy ekstremalnych, zimowych wspinaczkach czekanie na partnera może skończyć się wychłodzeniem. Sytuacja wymusza ciągły ruch i żeby uniknąć problemów, trzeba przede wszystkim przestrzegać pewnych zasad. Ludzie powinni mieć odpowiednie doświadczenie, należyte przygotowanie. W takich skrajnych warunkach rzeczywiście nie bardzo można parterowi pomóc, o ile nie jest on w stanie iść. To jest taka sytuacja naprawdę ekstremalna.
WP: Wejście na Broad Peak przyniosło pani sławę?
- Niespecjalnie. Zresztą nigdy o sławę nie zabiegałam i nie jest mi ona potrzebna.
WP:
Porzuciła pani wspinanie. Czym była spowodowana ta decyzja?
- Nie tyle porzuciłam, co po prostu wyszłam za mąż i urodziłam syna. Miałam w pamięci historię koleżanek, które straciły życie w górach i zostawiły dzieci. Nie chciałam swojego dziecka narażać na podobną sytuację. Zwłaszcza historia "Mrówki" (Dobrosława Miodowicz-Wolf - przyp. red.) była dla mnie takim ostrzeżeniem. Koniecznie chciała wejść najpierw na Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), a potem na K2, co skończyło się tragicznie. Nie zdobyła tego wierzchołka i nie wróciła z gór. Zostawiła małego syna Łukasza, wówczas miał chyba 5 lat.
WP:
Nie myślała pani potem, by wrócić do wspinania?
- Oczywiście, że mnie ciągnęło w góry. Natomiast było tak, że rzeczywiście nawet nie miałam z kim zostawić tego jedynka i po prostu się nie dało.
Krystyna Palmowska - polska alpinistka i himalaistka. Wspinała się z Wandą Rutkiewicz i Anną Czerwińską. Uczestniczka wielu wypraw polskich i międzynarodowych, zarówno kobiecych jak i mieszanych, w Karakorum i Himalajach. W 1975 roku brała udział w ataku szczytowym na Gasherbrum II, który przerwała aby sprowadzić na dół pakistańskiego oficera łącznikowego - kapitana Saeeda Ahmeda Malika. Sukcesami były pierwsze czysto kobiece wejścia na Rakaposhi (7788 m) w 1979 roku, wejście stylem alpejskim w 1983 roku na Broad Peak (8047 m), a w 1985 roku wejście na Nanga Parbat (8125 m). Współautorka (z Czerwińską) książki "Dwa razy Matterhorn" oraz własnego reportażu "K2 86" w "Ekspresie Reporterów".