Turecka Riviera jest coraz bardziej popularna wśród polskich turystów. Warto jednak uważać z jakim biurem się jedzie na wycieczkę. Nieraz zamiast wypoczynku można nieźle się zestresować i opróżnić portfel do ostatniego grosza.
Biuro Anatolia, z siedzibą w Warszawie, zorganizowało wycieczkę do miejscowości Alanya. Oferta nie była jakoś specjalnie atrakcyjna. Odpowiadał nam jednak termin - powiedziała Wirtualnej Polsce Beata Piątkowska, uczestniczka wycieczki.
Wylot z Warszawy nastąpił 4 października. Po całonocnym locie pasażerowie wreszcie wylądowali w Alanya. Okazało się jednak, że w zarezerwowanym hotelu nie ma miejsc. Zdezorientowani turyści nie rozumieli dlaczego ich zasłużony wypoczynek zaczyna się od takich komplikacji. 5 godzin trwały targi co zrobić z polskimi turystami. W końcu biuro turystyczne zdecydowało się umieścić ich w pobliskim hotelu "Class". Zgodzili się także, że spędzą tutaj całe dwa tygodnie.
Jakie więc było ich zdziwienie, gdy po dwóch dniach dowiedzieli się, że muszą opuścić hotel! Okazało się, że zapłacono tylko za dwie doby. Rezydentka biura Anatolia wróciła w tym czasie do kraju, zostawiając turystów bez jakiejkolwiek opieki.
Zdesperowani turyści zadzwonili do siedziby biura do Warszawy. Tutaj powiedziano im jednak, że jest sobota, prezesa nie ma i proszę zadzwonić w poniedziałek. Nikt nie powiedział jednak co mają robić przez cały weekend. Po pewnym czasie okazało się, że można wrócić do hotelu "Class", gdzie właśnie zwolniły się miejsca. Nikt nam w tym nie pomógł. Sami sobie to wywalczyliśmy - powiedziała pani Beata.
Miałam problemy zdrowotne. Trafiłam na pogotowie. Tam jednak okazało się, że nie wiadomo, czy jestem ubezpieczona i zatrzymano mi paszport - powiedziała pani Piątkowska. Komplikacje związane z paszportem trwały do końca turnusu. Najpierw dokument miała odebrać nowa pani rezydent. Jednak tuż przed powrotem okazało się, że nie ma ani paszportu, ani rezydentki.
Rezydentka wróciła do Polski. A paszport podobno trafił do dyrekcji hotelu, w którym mieszkaliśmy - dodaje. Jednak dyrekcja nie chciała wydać paszportu. Twierdziła, że biuro nie uregulowało wszelkich należności. W końcu jednak udało się go odzyskać.
Nadszedł dzień wyjazdu - środa. Okazuje się jednak, że biuro funduje jeden dzień pobytu więcej. Dlaczego? - nikt tego nie wiedział. Część ludzi była zadowolona, jednak spora grupa miała już zaplanowane spotkania na czwartek.
Jednak prawdziwy horror zaczął się w czwartek rano, gdy zmęczeni turyści biura Anatolia trafili na lotnisko. Tutaj okazało się, że nie ma już miejsc w samolocie, który właśnie leci do kraju. Trzeba czekać na następny, który był dopiero za 6 godzin. Jednak i tutaj wszystkie miejsca były zarezerwowane dla uczestników wycieczek innych biur. Zostaliśmy na lodzie, głodni i zmęczeni - mówi pani Beata Następny lot do Polski miał być dopiero za dwa dni. Co mieliśmy robić?. Biuro turystyczne chyba też nie wiedziało. Na lotnisku przybywało zaś polskich turystów, którzy nie mieli jak wrócić do kraju. Wielu z nich było z małymi dziećmi. Bez żadnych oszczędności. Lotnisko w Alanya nie należy zaś do najtańszych. Małe piwo kosztuje 10 marek.
Wreszcie biuro turystyczne załatwiło lot czarterowy do kraju. Zmęczeni turyści wylecieli z Turcji po 16 godzinach oczekiwania na lotnisku. Niestety nie wrócili wszyscy. Dla 8 osób nie starczyło miejsca w samolocie. To co się działo na lotnisku, to przypominało lata 70. gdy rzucali lodówki do sklepów - mówi pani Piątkowska.
Wirtualna Polska usiłowała skontaktować się z przedstawicielami biura Anatolia i prosić ich o komentarz. Niestety ani prezes firmy, ani pani dyrektor Ekaterina Özboyar nie znaleźli chwili czasu, aby wyjaśnić nam tą sytuację.
Poszkodowani turyści chcą przede wszystkim ostrzec wszystkich, którzy będą wybierać się na zagraniczne wycieczki. Nieraz lepiej wydać kilka złoty więcej i mieć pewność, że się naprawdę odpocznie, niż udać się na wycieczkę z biurem, które traktuje swoich turystów jako zło konieczne. (mag)