Jay Garner - "wicekról" Iraku
Kiedy w styczniu Pentagon powiadomił Jaya Garnera, że ma być amerykańskim "wicekrólem" Iraku, przed oczami tego byłego generała stanęła chyba pewna scena z przeszłości.
06.04.2003 | aktual.: 06.04.2003 11:33
Działo się to w roku 1991. Tłum wdzięcznych irackich Kurdów niósł Garnera na ramionach, żegnając go jak bohatera na zakończenie jego misji humanitarnej, podczas której chronił ich przed armią Saddama Husajna.
Dwanaście lat później 64-letni Garner przygotowuje się do powrotu jako wyznaczony przez prezydenta George'a W. Busha tymczasowy władca około 26 mln Irakijczyków. Wolno przypuszczać, że czasem zastanawia się, czy i tym razem będzie stamtąd wracał jako bohater.
Na razie ten weteran wojny wietnamskiej znalazł się w samym środku wojny podjazdowej między Pentagonem i Departamentem Stanu USA o to, kto powinien mieć więcej do powiedzenia w dobieraniu składu tymczasowego rządu dla posaddamowskiego Iraku.
Organizacje humanitarne skarżą się, że jeśli będą musiały działać pod kuratelą człowieka, który do niedawna nosił mundur wojskowy, a teraz ma podlegać amerykańskiemu dowódcy, generałowi Tommy'emu Franksowi, ich zadanie stanie się trudniejsze.
W ONZ, która martwi się, że Waszyngton pozbawi ją wszelkiej istotniejszej roli w Iraku, część dyplomatów patrzy podejrzliwie na wojskową przeszłość Garnera i jego powiązania z przemysłem zbrojeniowym. Niepokoją ich także doniesienia, że Garner faworyzuje emigracyjny Iracki Kongres Narodowy, mało znany w samym Iraku, i zamierza powierzyć mu główną rolę w tworzeniu nowych władz kraju.
Wielu Arabów i muzułmanów zaczęło podejrzliwie odnosić się do Garnera, gdy wyszło na jaw, że w 1998 roku odwiedził Izrael za pieniądze pewnej organizacji żydowskiej, która głosi, że Stanom Zjednoczonym potrzebny jest potężny i bezpieczny Izrael jako istotny element umacniania amerykańskich wpływów na Bliskim Wschodzie.
Jak dotychczas Garner prawie nic nie mówił publicznie o swych planach dla powojennego Iraku i nie wystąpił przed senacką Komisją Spraw Zagranicznych, gdy w marcu prowadziła przesłuchania na ten temat.
Pierwszą okazję, by go przepytać, otrzymają media w poniedziałek, gdy Garner pojawi się na konferencji prasowej w Kuwejcie, gdzie przebywa w pewnej nadmorskiej miejscowości otoczony przez amerykańskich i brytyjskich oficerów i doradców, a także irackich dysydentów emigracyjnych.
"SZERYF BAGDADU"
Oficjalnie Garner jest dyrektorem Biura Odbudowy i Pomocy Humanitarnej dla Powojennego Iraku (w skrócie ORHA, od Office of Reconstruction and Humanitarian Assistance). Tej komórce Pentagonu powierzono zadanie zarządzania przez pierwszy okres powojennym Irakiem, w tym jego sektorem naftowym.
Media wolą krótsze nazwy i tytuły, i nazywają Garnera desygnowanym na prezydenta Iraku, wicekrólem, prokonsulem, królem, a nawet "szeryfem Bagdadu".
Garner jest przyjacielem ministra obrony USA Donalda Rumsfelda, jednego z głównych jastrzębi w administracji Busha. W końcu lat 90. kierował grupą ekspertów, która opracowała zalecenia w sprawie strategicznej obrony przeciwrakietowej.
Przyjaciele i dawni współpracownicy mówią, że nie owija niczego w bawełnę, jest skromny i bezpośredni w obejściu, ale skuteczny w działaniu. "Nie unika trudności, mężnie znosi ciosy losu" - powiedział o nim emerytowany generał Thomas McInerney w wywiadzie dla "Fortune".
Garner urodził się 15 kwietnia 1938 roku. W 1960 roku rozpoczął służbę w siłach lądowych. Po dwóch pobytach w Wietnamie zaczął specjalizować się w systemach obrony przeciwlotniczej.
Podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku dowodził bateriami pocisków Patriot, które broniły Izraela przed irackimi rakietami Scud. Potem postawiono go na czele misji wojskowej, która stworzyła strefę bezpieczeństwa dla uchodźców kurdyjskich w północnym Iraku, gdy wkrótce po zakończeniu wojny wybuchło powstanie kurdyjskie, a Saddam zaczął je brutalnie tłumić.
"Naszym zadaniem jest ratowanie życia ludzkiego i zadanie to wykonamy jak najlepiej" - powiedział wtedy Garner.
Gdy w lipcu 1991 roku misja dobiegła końca, tysiące Kurdów najpierw zablokowało przejście na granicy z Turcją, aby zatrzymać żołnierzy w Iraku, a potem wzięło Garnera na ramiona, aby na pożegnanie okazać mu swą wdzięczność.
"Dziękujemy, ale zadanie jest wykonane tylko w połowie" - głosił jeden z plakatów. Teraz Garner będzie miał okazję, by je dokończyć. (mk)