Jak wyrzucano dziennikarzy z pracy
Gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej zajął się sprawą weryfikacji trójmiejskich dziennikarzy w pierwszych dniach stanu wojennego w 1981 roku. W całej Polsce pracę straciło wtedy około 3000 ludzi pióra, a w Trójmieście prawie jedna czwarta spośród czterystu żurnalistów.
Prokuratorzy IPN badają teraz akta sprawy i "niezwłocznie" podejmą decyzję, czy wszcząć śledztwo, które mogłoby zakończyć się aktami oskarżenia. Kto mógłby być oskarżony? Być może członkowie komisji weryfikacyjnej, którzy jednym pociągnięciem długopisu przekreślali kariery zawodowe reporterów, publicystów i fotoreporterów. W skład tych komisji wchodził aktyw partyjny, przedstawiciele koncernu RSW (wówczas monopolisty na rynku prasowym), wojskowi i... dziennikarze.
Do dzisiaj w pamięć weryfikowanych wrył się redaktor C., który podczas posiedzeń komisji występował w mundurze komandora Marynarki Wojennnej. Ja stanąłem przed komisją weryfikacyjną razem z żoną, dziennikarką - wspomina Tadeusz Woźniak, dziennikarz, publicysta "Dziennika Bałtyckiego". Zarzucono mi, że brałem udział w organizacji Festiwalu Piosenki Prawdziwej pod egidą "Solidarności". Dostałem "wilczy bilet" i pożegnałem się z zawodem na 8 lat. Żeby przeżyć założyłem zakład rzemieślniczy produkujący stojaki do kaset magnetofonowych. Inni też radzili sobie w nowej rzeczywistości.
Andrzej Malinowski produkował ramki do obrazów, Tadeusz Skutnik, także z ,"Dziennika", założył zakład dezynfekcyjny. Pracę stracił niemal cały zespół legendarnego niegdyś tygodnika "Czas", słynącego z wolnomyślicielskich publikacji. Po prostu gdański tygodnik rozwiązano, a wszyscy musieli szukać nowej, jakiejkolwiek pracy. W innych miastach było podobnie.
Andrzej Markiewicz, późniejszy przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, lata osiemdziesiąte spędził... za kierownicą taksówki. Po przemianach 1998 roku wielu z wyrzuconych nie wróciło już do zawodu. Niektórzy wyemigrowali na stałe za granicę. Ci którzy znów zasiedli za redakcyjnymi biurkami, postanowili upomnieć się o sprawiedliwość. Nie chodzi im o wtrącanie winnych do więzienia, a jedynie o przyznanie, że weryfikacja była bezprawna. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, polegającego na bezprawnym wyrzuceniu z pracy, złożyli w IPN dziennikarze z Warszawy, Łodzi i Gdańska.
W tym ostatnim przypadku zrobił to Jan Jakubowski, redaktor naczelny "Dziennika Bałtyckiego" w latach 1991-1996. Został już przesłuchany przez prokuratora instytutu, a teraz śledczy z IPN zapoznają się z aktami sprawy. - Nie wykluczamy formalnego wszczęcia śledztwa i postawienia zarzutów konkretnym osobom, ale za wcześnie, by cokolwiek przesądzać - mówi szef pionu śledczego gdańskiego oddziału IPN prokurator Maciej Szulc i dodaje, że mimo iż wielu uczestników weryfikacji już nie żyje: _ Trzeba pamiętać, że zgodnie z ustawą o IPN nawet śmierć sprawcy nie jest przeszkodą do wszczęcia postępowania_. Na liście, którą Jan Jakubowski dostarczył instytutowi, są nazwiska ponad 90 wyrzuconych z pracy dziennikarzy. Czas mija nieubłaganie i być może niektórzy z nich także nie dożyją rozstrzygnięcia w tej sprawy oraz satysfakcji, ale nie o to chodzi... Tak naprawdę chodzi o sprawiedliwość.
Tomasz Zając, (Polskapresse)