Jak nas widzą w UE, tak nas piszą
Dzięki członkostwu w Unii Europejskiej uzyskaliśmy największą szansę od czasów Jana Sobieskiego, by stać się ważnym krajem Europy. Trudno jednak ukryć, że w ostatnim czasie polityczne znaczenie Polski się zmniejszyło. Rola Polski za granicą i jej przyszłość w świecie zależy od tego, co Polacy zrobią dla siebie - dobrego i złego - w swoim kraju - pisze na łamach "Tygodnika Powszechnego" Władysław Bartoszewski.
14.07.2004 | aktual.: 14.07.2004 09:02
W tej chwili łączą nas przyjazne stosunki ze wszystkimi sąsiadami, choć żaden z nich nie jest dokładnie tym samym krajem, którym był w 1989 roku - pisze publicysta. Wszystkie w jakiś sposób się zmieniły - czy to pod względem formy, ustroju, suwerenności, czy nazwy. Niezmienny pozostał tylko Bałtyk i sąsiedztwo przez morze ze Szwecją, z którą łączą nas coraz lepsze stosunki - wszak jesteśmy już razem w Unii.
A jednak trudno ukryć, że polityczne znaczenie Polski się zmniejszyło - zauważa Władysław Bartoszewski. Dopatrzyć się tego można między innymi w obrazie medialnym naszego kraju na Zachodzie. Nie ponosi za to winy nasza dyplomacja, która była logiczną kontynuacją linii poprzednich rządów. Jednak poza nią wszystko, co zrobiono w ostatnich kilku latach w naszym życiu społecznym, było katastrofalne. Po raz kolejny okazało się, że rola Polski za granicą i jej przyszłość w świecie zależą od tego, co Polacy zrobią dla siebie w swoim kraju. Jeśli coś zagraża wspomnianej na wstępie szansie, to właśnie to, co sami możemy sobie wyrządzić złego - podkreśla publicysta.
Nasze społeczeństwo musi przestać niszczyć samo siebie, nabrać większej wiary we własne siły, w swoje przekonania - czytamy w "Tygodniku". Zaufać sile doświadczenia, sile woli, dobrej organizacji, przedsiębiorczości i bezinteresownej solidarności międzyludzkiej. Nauczyć się, że każde działanie jest istotne, gdy dokonuje się dla dobra ogółu. Nie zniechęcać się tym, co było złe, ale dążyć do naprawy. Działać nie w zaślepieniu, ale w ramach zdrowego rozsądku.
1 maja 2004 roku weszliśmy do wielkiej wspólnoty interesów. Dbajmy, aby nasz udział w niej pozostał proporcjonalny do możliwości. Nie możemy się porównywać z Wielką Brytanią czy Francją; jesteśmy jeszcze krajem "na dorobku" - jak kiedyś Hiszpania i Grecja. Mamy swą szansę, ale wewnętrzne perturbacje zaciemniają ten obraz i utrudniają nawet życzliwie usposobionym do nas politykom z Zachodu przekonanie własnych obywateli do słuszności polskiej drogi. Przebyliśmy jej już sporo, ale dużo jeszcze przed nami - konkluduje publicysta "Tygodnika".