Gazoholicy
Kowalski na ogrzewanie własnego domu gazem wydać musi rocznie średnio 2900 zł, Amerykanin - o 400 zł mniej, a Słowak - aż o 1800 zł mniej. Od 2000 r. opłaty za gaz dla polskich gospodarstw domowych wzrosły niemal o 40 proc.! - Wstawiłem okna energooszczędne, kupiłem nowoczesny termoregulator, a mimo to za gaz płacę rocznie ponad 4200 zł - mówi Zenon Koszałek z Warszawy, który używa gazu do podgrzewania wody oraz ogrzewania domu o powierzchni 124 m kw. W jeszcze większym stopniu dyktat cenowy odczuwają przedsiębiorstwa. - Gaz stanowi 80 proc. kosztów wytwarzanego przez nas amoniaku, więc wysokie ceny obniżają konkurencyjność naszych wyrobów na świecie - przyznaje Krzysztof Żyndul, prezes Zakładów Chemicznych Police.
03.11.2003 | aktual.: 03.11.2003 11:01
Alternatywne źródło drożyzny
Należące do PGNiG zakłady gazownicze przekonują klientów, że ogrzewanie gazem jest bardziej wydajne, ekologiczne (w procesie jego spalania wydziela się o połowę mniej dwutlenku węgla niż w wypadku węgla, gaz nie zawiera też siarki). Co z tego? - Elektrociepłownia nie chciała przyłączyć naszego osiedla do sieci, więc postanowiłem ogrzewać dom gazem. Jeden sezon grzewczy kosztował mnie 3500 zł. Sprzedałem więc kocioł gazowy i dziś ogrzewam dom węglem, oszczędzając 1400 zł - mówi Robert Chojnowski z Piaseczna. A ogrzewanie gazem miało być - jak obiecywano pod koniec lat 90. - tańsze! Ci, którzy w to uwierzyli, teraz płaczą i płacą. Nietęgie miny mają również przedsiębiorcy. - Już dziś dwa razy oglądamy i liczymy każdą złotówkę, bo ceny gazu sprawiają, że nasz biznes jest coraz mniej opłacalny - mówi Witold Golemo, dyrektor finansowy Zakładów Azotowych Tarnów-Mościce (co roku wydają na zakup gazu 100 mln zł). Aż 60 proc. trafiającego do przemysłu gazu wykorzystują właśnie zakłady chemiczne. Wysokie ceny gazu -
głównego surowca do produkcji amoniaku i mocznika (a następnie m.in. nawozów) - przyczyniają się do zapaści ekonomicznej całej branży chemii ciężkiej, która ma dziś 2,2 mld zł długów.
Pistolet gazowy przy skroni
Wysokie ceny gazu to przede wszystkim efekt dyktatu rosyjskiego Gazpromu, który dostarcza nam w ramach wieloletnich umów 50-60 proc. całego surowca. Gazprom sprzedaje PGNiG gaz po 125-130 USD za 1000 m (dokładna cena nie została nigdy ujawniona). Turcy zaś płacą Rosjanom za gaz około 80 USD za 1000 m! Wspólnie z Gazpromem wybudowali gazociąg przez Morze Czarne (zwany Blue Stream) i zawarli podobną jak Polska umowę na dostawy - z zasadą "bierz albo płać". Dzięki alternatywnym źródłom gazu na Bliskim Wschodzie są jednak w stanie twardo negocjować. Kiedy uznali, że cena narzucana przez Gazprom przestaje być racjonalna, po prostu zamknęli gazociąg po swojej stronie i korzystali tylko z gazu arabskiego. Po kilku miesiącach Gazprom "zmiękł" i dziś sprzedaje im surowiec taniej. O swoje interesy dbają również Niemcy. Z Rosji importują nie więcej niż 37 proc. potrzebnego gazu. Resztę sprowadzają z Morza Północnego i w postaci skroplonej z krajów arabskich. Dzięki temu większość niemieckich odbiorców, zwłaszcza w
przemyśle, płaci Rosjanom za gaz 40 proc. mniej niż PGNiG.
Nam Gazprom dyktuje takie warunki, jakie chce, bo rząd nie ma w ręku żadnej karty przetargowej. W 2001 r. gabinet Jerzego Buzka próbował uniezależnić się od rosyjskich dostaw. Wynegocjowano kontrakt z Dansk Olie og Naturgas (DONG) na budowę 230 km gazociągu, który połączyłby Stevens w Danii z Niechorzem w Polsce. Zgodnie z umową już od końca 2003 r. kupowalibyśmy 2 mld m3 duńskiego gazu rocznie, a od 2007 r. także 5 mld m3 gazu z Norwegii. Duńczycy zgodzili się nawet pokryć dwie trzecie kosztów budowy gazociągu, szacowanych na 335 mln euro. Rozmowy jednak z bliżej nie określonych powodów zawieszono.
PGNiG chwyta się brzytwy
Panika - tak określił w rozmowie z "Wprost" sytuację w PGNiG pod koniec października jeden z pracowników przedsiębiorstwa. Zabrakło nam bowiem w tym roku około 2 mld m3 gazu, czyli 17 proc. naszego rocznego zużycia! PGNiG w ostatniej chwili (28 października) podpisało umowy na dostawę brakującego gazu z firmami z Węgier i Ukrainy. Jeśli nie wywiążą się z umów (a to jest możliwe!), grożą nam przerwy w dostawach gazu. Z naszych informacji wynika, że należące do PGNiG zbiorniki na gaz ziemny są dziś zapełnione jedynie w 15 proc. W lipcu i sierpniu 2003 r. przedsiębiorstwo ogłaszało trzy przetargi na dostawę 2 mld m3 gazu, chcąc kupić surowiec na rynku transakcji krótkoterminowych (tzw. gaz spotowy). Wybrano firmę Sinclair, która we wrześniu nie wywiązała się z umowy (PGNiG - jak się szacuje - straciło na tym 30 mln USD). Prezes PGNiG Marek Kossowski chciał robić interesy z Sinclairem, mimo że zastrzeżenia do rzetelności tej firmy zgłaszała m.in. ABW. Jednocześnie nie skorzystał z innych ofert. "Wprost" dotarł
do notatki służbowej sporządzonej po spotkaniu (30 lipca 2003 r.) premiera Leszka Millera i prezesa Kossowskiego z Jurijem Bojką, prezesem Naftogazu Ukrainy. Bojko proponował PGNiG długoletnie dostawy gazu spotowego po 106 USD za 1000 m sześc., czyli o 20 proc. taniej niż sprzedają nam go dziś Rosjanie. Wówczas jego oferta nie doczekała się odzewu.
Po fiasku umowy z Sinclairem PGNiG - niejako rzutem na taśmę - zawarło 28 października umowy na dostawę do lipca 2004 r. 2 mld m sześc. gazu ze wspomnianym Naftogazem Ukrainy oraz węgierskim Eural Trans Gas KFT. Nie znaczy to, że możemy spać spokojnie! Najpierw pośrednicy muszą nam gaz dostarczyć, tymczasem wiarygodność jednego z nich budzi poważne wątpliwości. Eural Trans Gas to spółka, którą 5 grudnia 2002 r. założyli w niewielkiej wiosce Csapdi (50 km od Budapesztu) trzej obywatele Rumunii i izraelski adwokat Gordon Zeev (dysponowali kapitałem początkowym w wysokości zaledwie 12 tys. USD). W miejscu zameldowania Gordona Zeeva w Tel Awiwie zarejestrowana jest spółka Highrock Properties, prowadzona przez Igora Fishermana, ściganego listem gończym przez amerykańskie FBI, m.in. pod zarzutem wymuszania haraczy i prania brudnych pieniędzy (pisała o tym również "Gazeta Wyborcza").
(Pol)eci za kontrakt?
Już wkrótce w radiu możemy usłyszeć pamiętany z minionej epoki komunikat o "dwudziestym stopniu zasilania gazem ziemnym wysokometanowym" (dwudziesty oznaczał de facto brak dostaw). Będzie to wina wicepremiera i ministra infrastruktury Marka Pola! Brak gazu to bowiem bezpośredni rezultat przyjęcia protokołu dodatkowego do polsko-rosyjskiej umowy z 1993 r., który 12 lutego 2003 r. Pol podpisał w Warszawie wspólnie z wicepremierem Rosji Wiktorem Christienko.
W umowie międzyrządowej z 1993 r. (także podpisanej przez Pola, wówczas ministra przemysłu) oraz późniejszym kontrakcie między PGNiG a Gazpromem z 1996 r. zgodziliśmy się na zasadę "bierz lub płać" (take or pay) w handlu gazem z Rosjanami. Niezależnie od tego, czy odbieramy cały zakontraktowany u nich gaz, musimy płacić za wszystko. W 2003 r. mieliśmy - zgodnie z długoletnim kontraktem - kupić 9 mld m sześc. rosyjskiego gazu, a rzeczywiście potrzebowaliśmy z tego źródła nieco mniej. Umowa z 1993 r. dawała nam jednak - przy zachowaniu generalnej reguły take or pay - pewne pole manewru: mogliśmy domagać się od Rosjan zwiększenia (maksymalnie o 10 proc., czyli do 9,9 mld m sześc.) albo zmniejszenia (maksymalnie o 15 proc., czyli do 7,65 mld m sześc. ) zapisanych na ten rok dostaw bez finansowych konsekwencji, czyli zapłaty za nie wykorzystany surowiec. PGNiG zwykle zamawiało z rocznym wyprzedzeniem od Gazpromu maksymalną ilość gazu (wynikającą z umowy jamalskiej plus 10 proc.), by w razie potrzeby mieć zapasy,
a potem kupowało w miarę możliwości tańszy gaz z innych źródeł i korygowało rosyjskie dostawy. Tymczasem - zgodnie z protokołem dodatkowym podpisanym przez Marka Pola - dostawy w 2003 r. ustalono tylko na 6,6 mld m sześc. gazu i na dodatek "sztywno". Według naszych informacji, Polacy zrezygnowali bowiem z możliwości korygowania wielkości zamówień! I nagle do zamknięcia bilansu energetycznego kraju zabrakło nam około 2 mld m sześc. gazu. Wicepremier Pol nie znalazł dla "Wprost" czasu, aby wyjaśnić tę i inne kwestie (kopia faksu do szefa resortu infrastruktury z 30 października znajduje się w posiadaniu redakcji).
Zakładnicy Rosjan
Próby renegocjacji umów z Rosjanami okazały się sromotną porażką nie tylko z powodu zarzucenia zasady elastyczności dostaw gazu. Przed dekadą zobowiązaliśmy się, że do 2010 r. kupimy od nich łącznie 250 mld m sześc. gazu ziemnego. W 1996 r. PGNiG zwarło na tej podstawie z rosyjskim Gazpromem długoterminową umowę, wedle której do 2020 r. mieliśmy kupić nieco mniej, bo łącznie 242 mld m sześc. gazu. To i tak znacznie więcej niż potrzebujemy, bo z powodu wysokich cen zużycie gazu w Polsce rośnie w żółwim tempie. W protokole z lutego 2003 r. zredukowano dostawy łącznie o ponad 74 mld m sześc., ale wicepremier Pol zobowiązał nas jednocześnie do dodatkowego zakupu w latach 2021-2022 18 mld m sześc. rosyjskiego gazu.
W zamian Gazpromowi podarował wiele przywilejów. Według załącznika nr 2 do protokołu, Pol zgodził się na obniżenie rosyjskiemu koncernowi w latach 2003-2019 cen za przesył gazu przez terytorium Polski z 2,74 USD (za 1000 m sześc. gazu na każde 100 km) do dolara. Tymczasem stosowane na świecie taryfy tranzytowe wynoszą właśnie około 3 USD! Nikt się nie zająknął, że Gazprom już dziś - mimo podpisanych umów - nie płaci owych 2,74 USD zarządzającej rurą jamalską spółce EuroPol Gaz (udziały ma w niej Gazprom, PGNiG oraz Gas-Trading z Bartimpeksem Aleksandra Gudzowatego)! Rosyjski koncern jest winien z tego tytułu EuroPol Gazowi 250 mln USD.
Krzysztof Trębski, Aleksander Piński