Ciężka próba dla SLD
"Sojusz poddany został ciężkiej próbie. Prof. Belka stawia sprawę jasno - pan Ananicz to znakomita kandydatura, bo daleka od lewicy. Nie dodaje, że to pierwszy kandydat, który mu nie odmówił, tak jak to wcześniej uczynili panowie Sienkiewicz i Brochwicz. Te trzy nazwiska świadczą, po której stronie pan premier szukał" - pisze redaktor naczelny "Trybuny" Marek Barański.
24.07.2004 08:00
"Że nie po stronie nielewicowej, to jasne, ale też wcale nie po stronie apolitycznej, jak zapewnia. Jego kandydaci, ci którzy mu odmówili, i ten, który powiedział 'tak', to zasłużeni kombatanci walki z lewicą. Tak bardzo jej nienawidzą, iż w przeszłości propozycję współpracy przy jej zwalczaniu składali nawet w Moskwie" - podkreśla publicysta dziennika. "To nie może być w SLD zapomniane. Nikt nie spodziewał się, że kandydat będzie człowiekiem Sojuszu, ze spokojem oczekiwano na państwowca. Decyzja premiera jest dla lewicy szokująca. Bardziej na ambicję premier nadepnąłby Sojuszowi tylko wtedy, gdyby kierowanie wywiadem zamiast panu Ananiczowi, powierzył panom generałom Jasikowi, Liberze lub wręcz Milczanowskiemu" - zaznacza komentator "Trybuny".
"Premier musiał to wiedzieć. To co zrobił, zrobił na zimno. Sojusz stoi więc przed bardzo ważną decyzją. To prawda, że ledwo dycha. Premier ma prawo kalkulować, że partia, która nie ma większości w Sejmie i ma bardzo niskie notowania w sondażach, nie może wybrzydzać, musi przełknąć wszystko, co jej się poda" - ocenia Barański w "Trybunie". "Prawdą jest jednak również, że notowania rządu pana prof. Belki, jak i jego samego, też są żałosne. Nie jest otóż jasne, który z dwóch takich zdechlaków ma ustąpić pierwszy i czy w ogóle mogą stawiać sobie warunki" - pisze publicysta gazety.