Cała prawda o tym, kto rządzi Polską
To nie premier, rząd czy nawet prezydent rządzą Polską. To urzędnicy i ich pieczątki, które mogą wszystko! Dlaczego Polacy - naród, który tak nie znosi biurokracji jest na nią skazany? - zastanawia się Jamie Stokes w Wirtualnej Polsce.
18.03.2011 | aktual.: 25.03.2011 14:27
Coś, co naprawdę chciałbym mieć, to własna pieczątka. Mam komputer, stereo, fajny zegarek i płaski telewizor, odkryłem jednak, że w Polsce nikt nie szanuje cię dopóki nie masz własnej pieczątki. Każda kartka papieru z odciśniętą pieczątką przemienia się tutaj w dokument o magicznej mocy. Rzeczy, które normalnie pozostają poza zasięgiem przeciętnego śmiertelnika, zostają dostarczone do jego drzwi, jeśli tylko pokaże odpowiedni dokument z odpowiednią pieczątką.
Kusi mnie czasem, by wstąpić do jednego z tych tajemniczych, małych sklepików sprzedających te cudotwórcze urządzenia i zamówić jedną dla siebie, podejrzewam jednak, że nie da się tego zrobić bez posiadania odpowiedniego papierka z pieczątką pod zgodą na pieczątkę. Wyobrażam sobie, że wybiegłbym stamtąd, ścierając z czoła czerwony odcisk pieczątki z napisem "Odmowa".
Polska biurokracja fascynuje mnie dlatego, że jest taka "niepolska". Moim zdaniem Polacy są najmniej biurokratycznym narodem na świecie. Nienawidzą wypełniać formularzy i stać w kolejkach do urzędów - to wszystko jest kompletnie wbrew ich naturze. Natura wzywa ich do sięgania po jak najbardziej wyszukane i przekombinowane manewry, umożliwiające im omijanie oficjalnych procedur, ale z jakichś powodów żyją w systemie, który nakazuje im przytaszczenie do urzędu taczki pełniej opieczętowanych dokumentów, zanim otrzymają zgodę na robienie herbaty w miejscu publicznym.
Często tłumaczą mi, że biurokracja jest takim kacem po komunizmie, ale przecież ten skończył się już ponad 20 lat temu. Czy przez tyle czasu naprawdę nie dało się tego rozwiązać? A może polska biurokracja jest rodzajem narodowego masochizmu? Utrzymuje się ją, by Polacy mogli zaspokajać swoje odwieczne pragnienie robienia systemu w konia? No chyba, że jej istnienie to wynik spisku przeprowadzonego przez przemysł pieczątkowy?
Platońskim ideałem biurokratycznego instrumentu jest Obowiązek Meldunkowy, na którego straży stoi - zupełnie bez celu - dziesiątki tysięcy urzędników zaopatrzonych w odpowiednie pieczątki. To coś bardzo polskiego, bo niemającego najmniejszego sensu w polskim państwie. Angielskim odpowiednikiem byłby tu chyba obowiązek picia herbaty o każdej godzinie, byle nie piątej.
Nie znam w Polsce nikogo w moim wieku, kto faktycznie mieszkałby w miejscu, w którym jest zameldowany, co czyni ten cały meldunkowy system tak użytecznym jak filiżanka zrobiona z czekolady. Inna sprawa - dlaczego państwo tak bardzo chce wiedzieć gdzie kto mieszka? Czyżby planowało wpadać do swoich obywateli na popołudniową kawkę?
Wielu Polaków nie wierzy mi, gdy mówię, że w Wielkiej Brytanii nie mamy obowiązku meldunkowego. To trochę tak jakby Anglicy próbowali wyobrazić sobie lato bez deszczu - super, ale to na pewno niemożliwe. Kiedy brałem ślub w Polsce, musiałem wypełnić jakieś 8 tysięcy formularzy, w których powtarzało się pytanie o moje miejsce urodzenia. Wpisałem adres szpitala, w którym przyszedłem na świat, co okazało się straszliwą pomyłką, ponieważ w paszporcie wpisaną miałem nazwę miasta, w którym szpital się znajdował. W związku z tymi rozbieżnościami przesłuchiwano mnie długo i dokładnie. Dopiero po jakimś czasie udało mi się przekonać rozgniewaną urzędniczkę, że naprawdę nie miałem zamiaru oszukać państwa polskiego, i że jestem tylko nieszczęśliwą ofiarą nieucywilizowanego kraju, w którym nikt nie słyszał o peselach i meldunkach. Nie jestem do końca pewien, czy mi uwierzyła. Być może po prostu znudziła ją ta cała kłótnia i postanowiła przejść do etapu, w którym będzie mogła zacząć już przybijać pieczątki.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski