Brutalne słowa Millera

Ostre jak brzytwa opinie o politykach...

Obraz

/ 16Mocne słowa o Lechu Kaczyńskim: pił wino, a potem...

Obraz
© AKPA / Andrzej Engelbrecht

"Miałem wrażenie, że jest dwóch Lechów Kaczyńskich. Jeden to ten, który żartuje, pije ze mną wino, opowiada o czasach swojej młodości, nawet potrafi słuchać rad, a w każdym razie ciekawi go moja opinia dotycząca różnych kwestii, a drugi, który jeszcze w trakcie kołowania po lądowaniu wyciąga telefon i dzwoni do brata" - mówi w wywiadzie-rzece z Robertem Krasowskim szef SLD, były premier Leszek Miller. W "Anatomii siły" polityk opowiada historię III RP ze swojej perspektywy. Odsłania kulisy konfliktu z Aleksandrem Kwaśniewskim i Adamem Michnikiem, opowiada o skutkach afery Rywina, a także kreśli barwne i wyraziste charakterystyki najważniejszych polityków.

Miller przyznaje, że nie miał z Lechem Kaczyńskim bezpośrednich kontaktów, ale raz miał okazję dłużej z nim porozmawiać podczas lotu Tu-154M do Kijowa. Twierdzi, że to brat był jego "centrum dyspozycyjnym". "Prywatnie był sympatycznym człowiekiem, ale nienadającym się do pierwszoligowej polityki i niemającym politycznej suwerenności" - mówi o zmarłym prezydencie.

Z zainteresowanie obserwował reakcję Lecha Kaczyńskiego po pamflecie w "Tageszeitung". "To była ciekawa sytuacja, pokazująca, jak bardzo człowiek zajmujący tak wysuniętą pozycję okazuje się kruchy, w jak dużym stopniu powodują nim jakieś kompleksy, które bardzo łatwo w nim obudzić po to, żeby go politycznie sparaliżować" - stwierdza Miller.

(js)

/ 16"Powinien dziękować Opatrzności, że ma Kaczyńskiego"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

"Żaden premier z wyjątkiem Tuska szczególnie mi nie zaimponował, włącznie z samym sobą, bo przecież wiem, ile rzeczy mogłem zrobić lepiej" - cięty krytyk dla innych, pod adresem Donalda Tuska nie kryje uznania. Miller ocenia, że Tusk wprowadził nową, lepszą formułę rządzenia, która dała mu większą stabilność. "Powaga, ostrożność, rozbudowany piar i niechęć do nadmiernego ryzyka będą zapewne naśladowane przez następnych premierów. To samo dotyczy umiejętności uwodzenia wyborców, co w epoce dominacji polityki obrazkowej ma ogromne znaczenie" - wymienia.

Zastrzega jednocześnie, że Tusk powinien dziękować Opatrzności, że ma Jarosława Kaczyńskiego jako punkt odniesienia, bo gdyby go nie było, to Tusk i słabości PO zostaliby obnażeni. On mobilizuje elektorat Tuskowi. Jak ocenia Miller, gdyby Tusk nie miał Kaczyńskiego, to by zbierał poparcie na poziomie dwudziestu kilku procent, nie więcej.

Na koniec wbija szpilę, wskazując, że sam był innym liderem niż Tusk czy Kaczyński, bo nikogo nie eliminował. "Nie stosowałem żadnych upokorzeń. Wszystko odbywało się bez niepotrzebnych awantur" - twierdzi.

/ 16"Dopiero wtedy Tusk naprawdę stwardniał"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

W opinii Millera w ostatnich 20 latach zdarzały się przypadki, że ludzie przejmowali władzę w wyniku przypadku, tak było z Hanną Suchocką, Janem Krzysztofem Bieleckim, Janem Olszewskim, a także Jerzym Buzkiem. Dziś polityka się sprofesjonalizowała, nie ma już miejsca dla amatorów. Obecnego premiera, określa jako postać od początku ważną w swoim ruchu politycznym, który korzystał ze stabilnego poparcia swoich formacji, co dawało mu wsparcie i siłę. Taki był również przypadek jego samego, Waldemara Pawlaka, Józefa Oleksego oraz Jarosława Kaczyńskiego.

Zdaniem Millera, Tusk z miłego chłopaka latem 2007 r. zamienił się w brutalnego lidera, zdolnego wydrzeć władzę Kaczyńskiemu. "Dopiero wtedy Tusk naprawdę stwardniał, a ja pomyślałem, że narodził się mocny przywódca. Nawiasem mówiąc, Tusk przeszedł imponującą drogę. Od miłego chłopaka z KLD do zdecydowanego lidera, bez którego jego partia praktycznie nie istnieje. Już dwie wygrane kampanie wyborcze z rzędu mówią same za siebie" - twierdzi Leszek Miller.

Miller zwraca uwagę, że podstawowym problem każdego premiera jest nieustanna "wojna o czas". "Czasu na myślenie strategiczne było mało, właściwie coraz mniej, natłok bieżących wydarzeń wręcz mnie przysypywał. Musiałem się rozpychać, wyrąbywać sobie miejsce. W dodatku im się dłużej rządzi, tym jest gorzej. Nacisk staje się większy. Przyjeżdżałem do pracy o ósmej, a opuszczałem kancelarię o jedenastej w nocy, o północy. I jak przychodziłem do domu, to już na nic nie miałem ochoty, nawet na rozmowę z rodziną" - opisuje na swoim przykładzie.

/ 16Czy jest szalony? "Nie wytrzyma kolejnych przegranych wyborów"

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Do Kaczyńskiego Miller miał pretensje nie o to, że jako lider zwycięskiej partii został premierem, mając brata prezydenta, ale że tak późno został szefem rządu. Wyznaje, że po zwycięstwie prawicy w 2005 r. w SLD narastała fascynacja Prawem i Sprawiedliwością. "Ciągle zerkano w jego stronę. Czynili tak nie tylko młodzi, ale także mój przyjaciel i patron Mieczysław Rakowski, który z pewnym uznaniem sformułował tezę, że 'PiS ukradł nam socjalizm'" - mówi.

Szef SLD przyznaje, że ma pan problem ze zrozumieniem Jarosława Kaczyńskiego, szczególnie tego, dlaczego w 2007 r. zaryzykował rozbicie własnej koalicji, a potem przedterminowe wybory. "To było ryzyko, którego racjonalności nie mogłem sobie wytłumaczyć, chyba że chciał oddać władzę, bo sobie z nią nie radził. Ale dobrowolne oddawanie władzy też mi do jego charakteru nie pasowało. I szczerze mówiąc, do dziś tego nie rozumiem" - stwierdza w rozmowie z Robertem Krasowskim Miller.

Lista zachowań prezesa PiS, których Miller nie pojmuje, stale się wydłuża. "Mimo analizowania zachowań Jarosława Kaczyńskiego nie wiem, co tam w nim naprawdę siedzi. Co w nim jest autentyczne, a co jest pozą? Co jest cynizmem, a co jest szaleństwem? Czy on nad tym wszystkim panuje, czy może nie jest w stanie samego siebie kontrolować?" - zastanawia się. I opisuje spotkanie z prezesem PiS, które dało mu do myślenia: "Cała rozmowa była bardzo sympatyczna, pomyślałem sobie, że gdybym nie wiedział, z kim rozmawiam, to bym uznał, że to dobroduszny, lekko zagubiony pan, który prosi mnie o radę. Jednak wiedziałem, że gdy zaraz wrócę do normalnego świata, to przypomnę sobie, kim jest ten człowiek, do czego się potrafi posunąć, na jaką brutalność pozwala sobie samemu i swoim ludziom" - stwierdza.

Ocenia, że po śmierci brata Kaczyński jest politykiem coraz bardziej zaciekłym. "Czas płynie, a perspektywa przejęcia władzy oddala się w oczywisty sposób. Kaczyński nie wytrzyma kolejnych przegranych wyborów. Albo sam odejdzie, albo zostanie obalony" - prognozuje.

/ 16"Otaczali go ludzie spod ciemnej gwiazdy, ich fanatyzm nie znał granic - baliśmy się"

Obraz
© PAP / Leszek Szymański

Jak twierdzi Miller, szybko się zorientował, że Jarosław Kaczyński ma zapędy autorytarne. "To nie była kwestia samego Kaczyńskiego. Groźni byli jego pretorianie skupieni w MSW, w Ministerstwie Sprawiedliwości, w CBA, w służbach. To były typy spod ciemnej gwiazdy, które nie cofną się przed niczym, bo są fanatykami, bo uważają siebie samych za mścicieli. A sam Kaczyński wyglądał na takiego, który będzie ich wypuszczał na nas w miarę potrzeby. Oni wszyscy byli mu zawsze posłuszni, dawali się prowadzić na sznurku" - opisuje w "Anatomii siły".

Po śmierci Barbary Blidy 25 kwietnia 2007 r. ludzie ze środowiska Millera zrozumieli, że fanatyzm ekipy Kaczyńskiego nie zna granic. Polityk wyznaje, że "całe lewicowe towarzystwo" poczuło się wówczas zagrożone. "Obawialiśmy się dalszych pokazówek, kolejnych aresztowań, nadmuchanych spraw. (...) Słuchaliśmy kolegów, którzy przyjeżdżali do nas z popegeerowskich gmin i powiatów, gdzie było pełno bezrobotnych. I oni mówili nam, że jak ci faceci widzą w telewizji kolejnego zatrzymanego wyprowadzanego w kajdankach, to klaszczą, że ludowa sprawiedliwość nareszcie go dopadła. Te opowieści były bardzo poruszające, bo pokazywały klimat społeczny. Kaczyński dobrze ten klimat wyczuwał. Obawialiśmy się, że bazując na tym, wygra wybory i zaostrzy mechanizmy państwa opresyjnego i represyjnego" - mówi.

/ 16"Uważał, że każda władza powinna wykonywać linię jego gazety, nawet odwoływać ministrów na jego żądanie"

Obraz
© AKPA / Andrzej Engelbrecht

Mówiąc o Adamie Michniku, były premier stwierdza, że zawsze miał on ambicje, by mieć narzędzia oddziaływania na kształt procesów politycznych. "On uważał, że im jego imperium medialne jest większe, tym ma silniejszą pozycję w negocjacjach z władzą polityczną, oczywiście nie jako polityk, ale jako osoba inspirująca czy dyscyplinująca. Uważał, że każda władza powinna uwzględniać - albo wręcz wykonywać - linię jego gazety, nawet odwoływać ministrów na jego żądanie. Innych właścicieli medialnych koncernów interesował głównie biznes, Michnik tymczasem miał ambicje konstruowania własnej Rady Ministrów. Zresztą do dziś gazeta zachowała takie aspiracje" - stwierdza.

Przed aferą Rywina Michnik był w opinii Millera potężny: "Był bardzo silny, bo był wzorem dla innych mediów i pokoleń dziennikarzy. Wszystkie media patrzyły na to, co napisała 'Gazeta Wyborcza', która w tamtym czasie stała u szczytu swojej potęgi, także finansowej. (...) Nie było żadnego innego podobnie znaczącego dyrygenta, który nadawałby ton całej orkiestrze. Monopol na rząd dusz w środowiskach opiniotwórczych należał do Michnika. To było oczywiste".

Przyznaje, że do Michnika żywił autentyczny szacunek. "Wiedziałem, co przeszedł, porywała mnie jego erudycja, imponowało mi jego miejsce w historii. Kiedyś powiedziałem publicznie, że Michnik jest jednym z największych żyjących Polaków - i podtrzymuję to" - mówi w rozmowie z Robertem Krasowskim.

/ 16Wszystkie wpadki Kwaśniewskiego

Obraz
© PAP / Jakub Kamiński

"Koncyliacyjny, sympatyczny, bardzo towarzyski, ale jednocześnie wiedzący, po co rozmawia z innymi politykami" - tak Miller charakteryzuje Aleksandra Kwaśniewskiego. Przyznaje, że czasami zazdrościł Kwaśniewskiemu luzu i beztroski. Opowiada o kulisach jego wpadek, m.in. tej z niepełnym wyższym wykształceniem, która została ujawniona w trakcie kampanii prezydenckiej w 1995 r. Jak się okazuje Marek Borowski chciał wówczas wymusić na kandydacie SLD... rezygnację.

"Otwieram drzwi i nad stłamszonym Kwaśniewskim widzę Borowskiego, który mocno podniesionym głosem każe mu zrezygnować, żąda, żeby się wycofał, póki jeszcze jest czas, bo jego kandydatura jest nie do obronienia". Miller twierdzi, że Kwaśniewski ukrywał przed wszystkimi prawdę o swoim wykształceniu: "Wielokrotnie go pytaliśmy, a on powtarzał, że wszystko jest w porządku, dyplom jest w domu, tylko nie może znaleźć, bo się przeprowadzał".

Później Kwaśniewski zaliczał kolejne wpadki, zwykle związane z alkoholem - chowanie się do bagażnika, owijanie się flagą, Charków (we wrześniu 1999 r. podczas wizyty na cmentarzu w Piatichatkach pod Charkowem, gdzie spoczywają polscy oficerowie zamordowani przez NKWD w 1940 r., Kwaśniewski był blady, chwiał się i podpierał. Jego kancelaria tłumaczyła niedyspozycję "pourazowym zespołem przeciążeniowym goleni prawej" - przyp. js). Jak Miller je odbierał? Były premier zwraca uwagę, że w wypadku Kwaśniewskiego występował "syndrom Clintona", wszystkie wpadki, nawet najbardziej ryzykowne, ocieplały jego wizerunek. "Do czasu Charkowa to były sprawy mało ważne, takie sobie incydenciki. Podpada się za korupcję, za machinacje finansowe, za znęcanie się nad rodziną. Ale jak ktoś wypije, to mu się wybacza. Może dzisiaj Polacy byliby już trochę surowsi, ale wtedy jeszcze traktowali takie sprawy z pobłażliwością" - stwierdza.

Zdradza, że próbowano skłonić prezydenta, żeby pozostał wtedy w samolocie i udawał niedyspozycję, ale nie dał się przekonać. Później zaś usiłowano zablokować emisję materiałów z Charkowa, ale Tomasz Lis wyemitował w TVN przywiezione materiały, tyle że nie te najbardziej drastyczne.

/ 16"W polityce nie ma przyjaźni, są tylko interesy"

Obraz
© AKPA / Jacek Kurnikowski

Leszek Miller z Aleksandrem Kwaśniewskim nigdy nie byli przyjaciółmi, ale w pewnym okresach bywali blisko. Czy w polityce w ogóle możliwa jest przyjaźń? "Po wszystkich własnych doświadczeniach poważyłbym się na takie stwierdzenie: w polityce nie ma przyjaźni, są tylko interesy. Jeżeli szukać przyjaźni, to poza polityką. Gdy patrzę na losy politycznych przywódców, widać wyraźnie, jak łatwo niedawni przyjaciele stają się zaciekłymi rywalami i śmiertelnymi wrogami. Z nami było podobnie. Dopóki nie staliśmy na czele państwa, zdarzały się okresy trudne, ale zawsze wspomnienia z przeszłości okazywały się ważniejsze i łagodziły napięcia. Kiedy zostałem premierem, zaczęło się to zmieniać" - przyznaje w "Anatomii siły".

Przypomina historyczny moment, kiedy 1 maja 2004 r. obaj wzięli udział w Dublinie w symbolicznym zawieszeniu polskiej flagi przed siedzibą prezydenta Irlandii, która wówczas sprawowała prezydencję w Unii Europejskiej. "Tylko polska delegacja była dwuosobowa. Kiedy wstaliśmy z krzeseł, aby odebrać polską flagę, ze strony naszych europejskich kolegów rozległ się cichy szmer rozbawienia" - opowiada.

/ 16Miller do Kwaśniewskiego: Oluś, przecież ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia

Obraz
© PAP / Paweł Kula

Na określenie swoich relacji z Aleksandrem Kwaśniewskim w latach 2001-2004, Miller używał określenia "szorstka przyjaźń", które przeszło do historii. Przyznaje, że wina za pogorszenie relacji między nimi leżała także po jego stronie. "Przesadziłem i zacząłem prezydenta traktować w sposób niewłaściwy. Ktoś mi to zresztą przypomniał, że kiedy chodziło o ministerialną nominację i Kwaśniewski zaczął ją kontestować, powiedziałem coś w rodzaju: 'Oluś, przecież ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia'. Nawet jeśli z konstytucyjnego punktu widzenia miałem rację, to taka reakcja nie była przyjazna. Takie rzeczy się pamięta" - przyznaje.

Jednak na prezydencie także spoczywała odpowiedzialność za złe stosunki między nimi. "Do mnie zaczęły napływać sygnały, że odbywają się jakieś kolacyjki w pałacu, a w tych kolacyjkach uczestniczą posłowie i ministrowie mojego rządu. Albo że prezydent zaczął się nagle interesować jakimś resortem, zapraszał ministra, rozpytywał go, rozmawiał, doradzał. Ten minister po powrocie dzwoni do mnie, mówi, że był na zaproszenie prezydenta, nie z własnej inicjatywy, ale ja czułem, że jest pod wrażeniem. Ja natomiast, przywalony swoimi obowiązkami, nie bardzo mogłem, ale też i nie chciałem robić tego samego" - żali się w rozmowie z Robertem Krasowskim były premier.

10 / 16"Jego niechęć wynikała z frustracji"

Obraz
© AKPA / Adam Prończyk

Takie posunięcia Kwaśniewskiego były zdaniem Millera przejawem niezadowolenia i frustracji. "Sądziłem, że prezydent po prostu poczuł się zepchnięty na pobocze, a ja przecież nie miałem czasu na jego psychoterapię" - stwierdza były premier.

Miller nie może Kwaśniewskiemu zapomnieć także wywiadu, w którym powiedział nieomal wprost, że premier powinienem ustąpić (ukazał się dwa dni po jednym z posiedzeń Rady Gabinetowej, na którym panowała bardzo miła atmosfera). "Dowiedziałem się o tym w środku nocy. Otrzymałem telefon z pytaniem, czy wiem, że rano taki wywiad się ukaże. Dzwonię do Kwaśniewskiego, może jeszcze nie śpi, faktycznie odebrał. Pytam o ten wywiad, a on mówi coś w rodzaju: 'A wiesz, coś tam rzeczywiście powiedziałem, chyba nic takiego...'. U mnie podejrzenia narastają i pytam: 'Ale właściwie co powiedziałeś?'. 'A wiesz, nie pamiętam już, to chyba nawet nie było autoryzowane'. Jak mówi, że nie wie, czy autoryzował, to ja już wiem, że sprawa jest poważna. I rzeczywiście, rano przeczytałem o potrzebie swojej dymisji, a potem się dowiedziałem, że on ten wywiad autoryzował jeszcze przed spotkaniem Rady Gabinetowej. A więc na posiedzeniu słodkie ćwierkanie, a wywiad w redakcji czeka na publikację" - opisuje nieprzyjemny dla siebie epizod.

11 / 16"Nawet oni musieliby się zetrzeć"

Obraz
© PAP / Tomasz Gzell

Zdaniem Leszka Millera konflikt na linii prezydent-premier jest trwale wpisany w naturę władzy. "Z tym większą ciekawością oglądałem później eksperyment Kaczyński-Kaczyński. Zastanawiałem się, czy dojdzie do momentu, w którym 'szorstka przyjaźń' ujawni się nawet w stosunkach między bliźniakami. Okres jednoczesnej prezydentury Lecha i premierostwa Jarosława był za krótki, ale gdyby był dłuższy, to jestem przekonany, że nawet oni musieliby się zetrzeć" - uważa.

Były premier tłumaczy, że ogromną rolę w nakręcaniu wrogości odgrywają oba "dwory". "Dworzanie cały czas uważają, że ten drugi pałac zachowuje się nielojalnie, depcze, rozpycha się... I zamiast łagodzić czy zacierać kanty, sprawiają, że konflikt jeszcze szybciej narasta. I nawet gdyby obaj liderzy, obiektywnie rzecz biorąc, tego nie chcieli, i tak byliby pchani do wojny przez swoje otoczenie, a także media, które przecież kochają widowiskowe awantury" - uważa. I przyznaje, że ma pretensje do siebie o to, że nie włożył dostatecznego wysiłku, aby nad tym procesem zapanować, żeby go powściągnąć.

12 / 16"Wódeczka z tym, wódeczka z tamtym, a jego język sięga do kolan"

Obraz
© PAP / Jakub Kamiński

"Oleksy miał opinię człowieka, który ma doskonałe kontakty ze wszystkimi. I faktycznie miał. (...) On był rubaszny, dowcipny, wódeczka z tym, wódeczka z tamtym. Był do przyjęcia dla każdego" - tak charakteryzuje Józefa Oleksego, premiera w latach 1995-1996, a także wicepremiera oraz minister spraw wewnętrznych i administracji w swoim rządzie. Podkreśla, że dobrze mu się z Oleksym współpracowało i nie może o nim złego słowa powiedzieć. Dodaje, że Oleksy był bardzo koncyliacyjny i bardzo lojalny wobec formacji.

Opisuje kulisy tzw. afery "Olina", która wybuchła w grudniu 1995 r., a w której Oleksego, urzędującego premiera, pomówiono, że utrzymywał kontakty z rezydentem KGB w Polsce Władimirem Ałganowem. Jak ujawnia Miller w szeregach jego formacji wybuchła wówczas panika. "My tego Ałganowa wszyscy znaliśmy, to nie było tak, że tylko Oleksy go spotykał. W tamtym czasie to był popularny gość z ambasady rosyjskiej, który świetnie grał w tenisa, więc każdy mógł z nim mieć zdjęcie na korcie. Był na każdym przyjęciu organizowanym nie tylko przez rosyjską ambasadę, ale przez każdą. Znał setki osób, łącznie z całą czołówką SLD, ale także PSL i innych partii. Wszystko zależało od tego, kto jakie zdjęcie wyciągnie, więc myśmy to naprawdę przeżywali. Ogarnął nas jakiś amok, uważaliśmy, że jesteśmy śledzeni, podsłuchiwani. Pamiętam, jak z Kwaśniewskim i Szmajdzińskim umówiliśmy się u mnie w domu. Weszliśmy do małej łazienki, odkręciłem krany i mówiliśmy do siebie szeptem. Proszę to sobie wyobrazić: prezydent elekt, ważny
minister i szef największego klubu parlamentarnego siedzą na sedesie, na krawędzi wanny i półgłosem wymieniają się informacjami. Moja żona, która przyniosła kawę, popukała się w czoło" - opisuje swój ówczesny stan ducha.

SdRP (poprzedniczka SLD) stanęła wówczas murem za Oleksym. "Uważaliśmy, że kto jak kto, ale Oleksy nie może być żadnym szpiegiem. Choćby dlatego, że jego język, który sięga do kolan, dyskwalifikuje go jako agenta. Odrzuciliśmy wszystkie zarzuty i postanowiliśmy ostentacyjnie wybrać Oleksego na szefa SdRP. Tak, to była demonstracja".

Sprawa "Olina", to jak określa Miller, był cios morderczy, niszczący całkowicie, rujnujący cały polityczny wizerunek. Przyznaje, że podziwiał Oleksego, który choć oskarżony o szpiegowanie na rzecz KGB, atakowany gwałtownie przez większość mediów, był przygaszony i skonsternowany, ale się nie załamał.

13 / 16"Nie mieściło mu się w głowie, że polityka może zejść do tego poziomu"

Obraz
© PAP / Stach Leszczyński

Włodzimierz Cimoszewicz był zamknięty, czasem apodyktyczny, ale w opinii Millera lepiej sobie radził z rządzeniem niż Oleksy - szybko i sprawnie podejmował decyzje. "To człowiek przekonany o swojej wartości, nieszukający okazji do zaprzyjaźniania się nie tylko za każdą, ale nawet za stosunkowo niską cenę. Moi koledzy mieli z nim pewne kłopoty komunikacyjne, bo odnosili wrażenie, że dzieliła ich od rozmówcy szklana szyba i trudno przez nią było się przebić. Jednocześnie Cimoszewicz jest człowiekiem licznych zalet. Ma głęboką wiedzę, szacunek dla kompetencji i jest bardzo pracowity" - mówi Miller o premierze w latach 1996-1997.

"Mam wrażenie, że on w każdej z tych sytuacji chętnie by przyjął przywództwo, ale gdyby mu je oferowano bez walki. Przy zachwianiu się przywództwa na lewicy, gdyby przyszedł do niego orszak i powiedział: 'Proszę przyjąć koronę', to zapewne by ją przyjął. Ale zew musiałby być wystarczająco silny" - ocenia Miller.

Cimoszewicz kandydował w wyborach prezydenckich z 2005 r., ale wycofał się po oskarżeniach Anny Jaruckiej (jego była asystentka posłużyła się fałszywym dokumentem na temat oświadczenia majątkowego Cimoszewicza - przyp. js). Jak ujawnia Miller, polityk był tą sprawą "krańcowo zbulwersowany": "Nie mieściło mu się w głowie, że polityka może zejść do tego poziomu. No i nie chciał, aby odpryski tej sprawy uderzyły w jego rodzinę. Taka postawa nie wynikała z jego miękkości, tylko z braku akceptacji działań, które uważał za niedopuszczalne i głęboko nieetyczne". Miller wyraża żal, że Cimoszewicz wycofał się z kandydowania. "Jego wiedza i charakter czyniłyby go znakomitym prezydentem, a miał szanse rozstrzygnąć tamtą kampanię na swoją korzyść" - stwierdza.

14 / 16Afera Rywina - oberwał tak mocno, bo był za silny?

Obraz
© AKPA / Adam Prończyk

Miller opisuje też kulisy afery Rywina, która ostatecznie doprowadziła do jego upadku. W wywiadzie-rzece przedstawia zaskakującą tezę, że to jego siła, a nie "drastyczność komunikatu, który nadał Rywin", wywołała tak gwałtowne ataki na niego.

"Zrozumiałem wtedy, że cały mój wysiłek budowania silnego ośrodka rządzenia jest przeszkodą nie tylko dla moich przeciwników. Właśnie Michnik czy Urban, osoby z pozoru mi bliskie, są przykładem tego, jak silny rząd może stać na drodze różnych interesów. Gdyby rząd był słaby, gdyby premier był wzięty z łapanki, Michnik mógłby spokojnie budować monopol medialny, gazeta Urbana mogłaby wymusić na rządzie swoje warunki, grupy biznesowe wymuszałyby swoje. Gdyby moja pozycja była słaba, koledzy w partii też spokojnie by czekali na kolejną i szybką zmianę przywództwa. Silne przywództwo było czymś w polskiej polityce nowym, rujnowało plany tych, którzy przywykli do dawnych standardów. Słyszałem opinie w stylu: 'Miller sam sobie włożył koronę na głowę, a ci, którzy to widzieli, nigdy tego nie zapomną'. I tak było".

Przyznaje, że źle ocenił wagę afery Rywina, uważał, że to mała sprawa, zwłaszcza w kontekście negocjacji unijnych, czym wtedy żył. "Byłem w tej sprawie czysty i dlatego sądziłem, że nic mi nie mogą zrobić" - stwierdza. A kiedy chciał przejść do ofensywy, był już za słaby. "Przegapiłem właściwy moment" - podsumowuje.

15 / 16"To politycy i dziennikarze, którzy zwolnili się od myślenia, wykreowali Ziobrę"

Obraz
© PAP / Radek Pietruszka

Tak mówi o pracy pierwszej komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia afery Rywina (obradowała od 10 stycznia 2003 r. do 5 kwietnia 2004 r.) : "Ludzie od zawsze z przyjemnością oglądają kolejne upadki. Egzekucja budzi większe emocje niż koronacja. (...) Politycy i media z pobłażaniem patrzyli na popisy czołowych kuglarzy tej grupy. 'Premier z Krakowa' (Jan Rokita - przyp. js) mnożył coraz bardziej fantastyczne wizje, a jego młody pomocnik nie nadążał zmieniać kapeluszy z kolejnymi królikami. I ludzie kupowali, bo przecież każde nowe kłamstwo jest bardziej atrakcyjne niż każda stara prawda". I dodaje: "To prawdziwi pionierzy walki politycznej z użyciem urojeń, naciąganych faktów i świadków, którzy mówią więcej, niż wiedzą, ale zawsze to, czego się od nich oczekuje. Ich największą winą było uwiarygodnienie kryminalistycznej wizji III RP, lansowanej przez PiS, Samoobronę, LPR i PO".

Przygotowany przez Zbigniewa Ziobrę raport z prac komisji, w którym Millera zaliczył do tzw. grupy trzymającej władzę, nazywa "zwykłym gniotem propagandowym, bez żadnej wartości prawnej". "Politycy i dziennikarze, którzy ochoczo zwolnili się od myślenia, wykreowali przy tej okazji Zbigniewa Ziobrę na sprawiedliwego szeryfa, a owoc jego pracy na obiektywne odzwierciedlenie rzeczywistości" - podsumowuje.

16 / 16Dlaczego związał się z Samoobroną? "Z rozgoryczenia, z zemsty, z pychy, z tego, co w człowieku siedzi najgorszego"

Obraz
© AKPA / Michał Baranowski

O okresie, kiedy władzę w SLD przejęli młodzi liderzy Wojciech Olejniczak, a następnie Grzegorz Napieralski, Miller nie ma dobrego zdania. "W tamtych czasach recepta na zwyżkę notowań wydawała się prosta. Podzielić twarze Sojuszu na stare i młode. Te stare na dobre i złe. Zacząć pisać historię SLD od nowa, a dalej wszystko pójdzie jak z płatka. Nie poszło, bo komunikat typu 'nic dobrego nie zrobiliśmy, ale się poprawimy' nie mógł trafić do wyborców. Szerszy elektorat to zignorował. No bo po co popierać formację nieudaczników? Po co wybierać ludzi, którzy uważają, że nie mają żadnych sukcesów? Dlaczego głosować na partię, która skomle i błaga o litość? Komu potrzebne jest stronnictwo, które nie potrafi wyrwać się z atmosfery klęski i zamroczenia? Po co być blisko ludzi, którzy mówią językiem swoich przeciwników i przy byle okazji wymachują białą flagą?" - uważa.

Sam Miller 15 września 2007 r. złożył rezygnację z członkostwa w SLD i 20 września ogłosił, że wystartuje z 1. miejsca na liście Samoobrony RP w okręgu łódzkim w przedterminowych wyborach. Skąd taka decyzja? "Ze wszystkiego po trochu. Z rozgoryczenia, z zemsty, z pychy, z tego, co w człowieku siedzi najgorszego" - przyznaje. W styczniu 2010 r. powrócił do SLD, a 10 grudnia 2011 r. został ponownie wybrany przewodniczącym tej partii.

"Anatomia siły", wywiad-rzeka Roberta Krasowskiego z Leszkiem Millerem ukazał się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

(js)

Wybrane dla Ciebie

Zwrot ws. wybuchu w Rembertowie. Ewakuacja mieszkańców
Zwrot ws. wybuchu w Rembertowie. Ewakuacja mieszkańców
Cyrylica na dronie. Nowe ustalenia prokuratury
Cyrylica na dronie. Nowe ustalenia prokuratury
Izrael grozi krajom, które chcą uznać Palestynę
Izrael grozi krajom, które chcą uznać Palestynę
Kto powinien być premierem? Polacy wskazali
Kto powinien być premierem? Polacy wskazali
Rosyjski dron wleciał w nocy do Polski? Rzecznik DORSZ reaguje
Rosyjski dron wleciał w nocy do Polski? Rzecznik DORSZ reaguje
Prezydent dziękuje wsi za wsparcie i ostrzega przed umową z Mercosur
Prezydent dziękuje wsi za wsparcie i ostrzega przed umową z Mercosur
"Rosja zamyka się w logice wojny i terroru". Macron reaguje po ataku
"Rosja zamyka się w logice wojny i terroru". Macron reaguje po ataku
Grzegorz Braun z opaską na oku. Zdradził powód
Grzegorz Braun z opaską na oku. Zdradził powód
NIK składa zawiadomienie do prokuratury. Na liście czołowi politycy PiS
NIK składa zawiadomienie do prokuratury. Na liście czołowi politycy PiS
"Doskonała adaptacja". Polska światowym potentatem w produkcji baterii do "elektryków"
"Doskonała adaptacja". Polska światowym potentatem w produkcji baterii do "elektryków"
Śmiertelne potrącenie 5-latka przez autobus. Jest oświadczenie przewoźnika
Śmiertelne potrącenie 5-latka przez autobus. Jest oświadczenie przewoźnika
Królowe plaży. Uszanki opanowały Monterey
Królowe plaży. Uszanki opanowały Monterey