Bronisław Komorowski na ambonie
I choć żona nalegała, by tym razem wyjątkowo pojechać gdzieś dalej, były marszałek spakował rzeczy i ruszył jak zwykle na Suwalszczyznę, do ukochanej Budy Ruskiej. Zamiast jednak skierować pierwsze kroki nad jezioro, prezydent rozpoczął urlop od wizyty w kościele.
Urlopowe plany Anny Komorowskiej spędzały sen z powiek funkcjonariuszom Biura Ochrony Rządu. Żona zwycięzcy wyborów prezydenckich namawiała bowiem męża, by urlop po tak wyczerpującej kampanii spędzić nie – jak dotychczas – na działce, ale by pojechać gdzieś dalej. W BOR ogłoszono alarm. Komorowscy mogli bowiem pojechać praktycznie wszędzie, w dodatku decyzję mogli podjąć nagle, spakować się w godzinę, wsiąść w rodzinne, pojemne auto i pognać w nieznane. Zapewnienie im bezpieczeństwa w takich okolicznościach byłoby zadaniem niełatwym. Na szczęście dla agentów, głowa rodziny postanowiła inaczej: Jedziemy tam, gdzie zawsze. Do Budy Ruskiej.
Urlop pary prezydenckiej nie rozpoczął się jednak typowo, od opalania się na leżakach. Najpierw państwo Komorowscy odwiedzili kościół w sąsiedniej miejscowości Karolin. Tam przywitali ich parafianie, którzy wręczyli pani Annie bukiet pięknych kwiatów, a prezydentowi podkowę z żółtą kokardą na szczęście. A tuż po mszy ksiądz odprawiający nabożeństwo podszedł do Komorowskiego, zamienił kilka słów i wskazał na mównicę. Komorowski stanął przed mikrofonem i z uśmiechem na twarzy podziękował wszystkim mieszkańcom za wsparcie podczas kampanii. Kiedy wszyscy wyszli już z kościoła, prezydent elekt długo jeszcze przyjmował gratulacje i ściskał dłonie mieszkańców.
Teraz państwo Komorowscy mogą już spokojnie odpoczywać na działce i rozkoszować się ostatnimi dniami beztroski.