Wojny klimatyczne. Nadchodzi nowa era konfliktów zbrojnych
Globalne zmiany klimatu napędzają nowe konflikty zbrojne. To dopiero początek problemów, bo wraz z gwałtownym ocieplaniem się Ziemi, sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Zdaje się, że o przyczynach konfliktów we współczesnym świecie powiedziano już wszystko: że wojny nakręca mariaż pieniądza i władzy, że ludzie chwytają za broń z imieniem Boga (jakiekolwiek by ono nie było) na ustach, że surowce energetyczne (ach, to czarne złoto!) rozpalają zmysły.
Do tej i tak skomplikowanej układanki coraz liczniejsi eksperci dorzucają kolejny element - zmiany klimatyczne. Jak już bowiem rok temu ostrzegał Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC): "zmiana klimatu może pośrednio zwiększać ryzyko konfliktów zbrojnych poprzez nasilenie takich czynników je napędzających jak ubóstwo i ekonomiczne wstrząsy".
Nowa era wojen
Preludium nowej ery wojen wywołanych globalnym ociepleniem już zostało odegrane - to trwająca właściwie nieprzerwanie od pół wieku wojna w Darfurze, która pochłonęła dwa miliony istnień, a której w 2007 roku eksperci UNEP (Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych)
przykleili etykietkę: pierwszy w historii konflikt wywołany zmianami klimatycznymi.
Choć o wojnie tej mówi się przeważnie wyłącznie w kontekście konfliktu na tle etnicznym (i religijnym) - pomiędzy arabskimi wojownikami dżandżawidami a czarnoskórymi plemionami - nie ulega wątpliwości, że spiralę przemocy nakręciła w tej części świata sama natura, skądinąd przy wydatnej "pomocy" człowieka.
Być może bowiem nie doszłoby do wojny w ogóle (a przynajmniej - nie na taką skalę), gdyby nie warunki klimatyczne: w ciągu zaledwie 40 lat roczna suma opadów w Sahelu zmniejszyła się o 30 proc., a piaski Sahary wdarły się na ponad 100 kilometrów w głąb nadających się do życia, wypasu zwierząt i uprawy rolnej terenów. Coraz surowsze warunki zmusiły na wpół osiadłych arabskich nomadów z północy do wędrówki na południe zamieszkane przez afrykańskich pasterzy. Konflikt o kurczące się zasoby był więc tylko kwestią czasu i ilości dostępnej broni.
- Nie trzeba być geniuszem, by zrozumieć, że wraz z przesuwaniem się pustyni na południe docieramy do granicy tego, co ekosystem jest w stanie udźwignąć. A to prowadzi do wysiedlania jednych grup (ludzi) przez inne - stwierdził po publikacji raportu Achim Steinem, dyrektor wykonawczy UNEP. Konkluzje kierowanej przezeń organizacji w 2007 roku były tyleż jasne, co niepokojące: "Darfur to ponura lekcja dla innych społeczeństw". Ostrzeżenie to rozwinął kilka lat później w książce "Wojny klimatyczne: za co będziemy zabijać w XXI wieku" niemiecki psycholog społeczny Harald Welzer: "Przykład Darfuru pokazuje, jak sytuacje konfliktowe pierwotnie wywołane przez problemy ekologiczne traktowane są jako okazja do rozegrania jednych grup przeciwko innym, podsycania konfliktów opartych na przynależności etnicznej i przedłużania ich, jak to tylko możliwe"
Mimo że niektórzy eksperci, m.in. Francesca de Châtel z Uniwersytetu Radboud w Holandii, uspokajają, że nie można całej winy za zaostrzające się napięcia na świecie zrzucić na środowisko, z alarmującymi prognozami trudno się nie zgodzić. Zdaniem klimatologa prof. Richarda Seagera lada dzień napięcia pośrednio wywoływane przez zmiany klimatu, głównie pustynnienie, mogą się zaostrzyć m.in. w Somalii i Ameryce Środkowej, szczególnie w Meksyku. A to dopiero początek, bo wraz ze wzrostem średnich rocznych temperatur, w Maghrebie i Maszreku areał upraw i zbiory zmniejszą się o 30 proc. (przy wzroście o 2 stopnie Celsjusza) albo i 60 proc. (jeśli temperatury skoczą o 4 stopnie).
By rozrysować mapę potencjalnych punktów zapalnych, można też przeanalizować publikowane co pięć lat przez Bank Światowy informacje na temat odnawialnych zasobów słodkiej wody per capita w poszczególnych państwach czy regionach świata. I tak, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych na jednego mieszkańca przypada jej dziewięć tysięcy metrów sześciennych, w strefie euro - prawie trzy tysiące, a w Polsce 1,4 tysiąca, w krajach arabskich wody pitnej jest już tylko 300 metrów sześciennych per capita, trzykrotnie mniej niż w 1962 roku i dwukrotnie mniej niż w 2002 roku.
Klimatyczne preludium do wojny w Syrii
Zdaniem naukowców to właśnie postępujące globalne ocieplenie przyczyniło się do wydłużenia okresów suszy w Afryce Północnej, co z kolei zmniejszyło zbiory i jednocześnie wywindowało ceny żywności. A przecież już wcześniej diagnozowano, że postępująca drożyzna i bezrobocie były iskrami, które ostatecznie roznieciły rewolucyjny ogień w tej części świata. Obecnie część ekspertów za najbardziej jaskrawy przykład tego, jak krótka, choć wyboista droga wiedzie od konfliktu człowieka z naturą do brutalnej wojny uznaje Syrię. W swoim stylu wyraził to na panamerykańskim szczycie klimatycznym w Toronto w lipcu br. roku były wiceprezydent Al Gore. - Niektórzy z państwa wiedzą, jaki jest początek historii, która otworzyła bramy piekła w Syrii.
We wcześniejszych analizach nierzadko zapominano bowiem, że kraj ten w 2006 roku nawiedziła potężna (konkretnie: największa w jego nowożytnej historii) susza, która w ciągu czterech lat poczyniła olbrzymie spustoszenie: ok. 60 proc. upraw zostało zniszczone, a 80 proc. zwierząt hodowlanych zdechło z głodu. W konsekwencji przeszło 1,5 miliona rolników wraz ze swoimi - często bardzo licznymi - rodzinami salwowało się ucieczką do miast. Szturmując ubogie dzielnice i zaciekle walcząc o jakąkolwiek pracę, nieświadomie spowodowali wzrost napięcia w kraju, i tak już zmagającym się z zapewnieniem bytu kolejnemu 1,5 miliona uchodźców z sąsiedniego Iraku.
- Nie twierdzimy, że susza czy spowodowane przez człowieka zmiany klimatyczne wywołały rewolucję - podkreśla w rozmowie z "The Guardian" Colin Kelley z Columbia University. Ale jednocześnie dodaje, że "długofalowe trendy, jak wzrost temperatur w regionie i zmniejszenie opadów deszczu, w znacznym stopniu wpłynęły na to, że susza z lat 2006-2010 była wyjątkowo dotkliwa". Francisco Femia, dyrektor Center for Climate and Security w Waszyngtonie, w rozmowie z "National Observer" mówi z kolei: - Masowe migracje ludności z terenów wiejskich do miast mogły się przyczynić do wybuchu niepokojów społecznych. A warto przy okazji odnotować, że antyrządowe protesty wybuchły najpierw w regionach najsilniej dotkniętych przez suszę: w Daraa, Damaszku, Aleppo, prowincjach Al-Hasaka i Al-Kamiszli.
Rząd Asada, który nad losem milionów ogołoconych z plonów i nadziei rolników po prostu rozkładał bezradnie ręce, dorzucił do tego rewolucyjnego ognia swoje trzy grosze - czysto metaforycznie, bo na jakąkolwiek pomoc finansową ze strony władz zubożali farmerzy nie mogli w ogóle liczyć. Katastrofalna susza była zresztą tylko przysłowiową kropką nad i dla forsownego rozwoju rolnictwa i nierozsądnego gospodarowania i tak skromnymi zasobami wody, zapoczątkowanymi już przez Hafiza al-Asada w latach 70. ub. wieku.
- To susza mnie zradykalizowała - przyznała w rozmowie z "The New York Times" Faten, która po dwóch latach nieurodzaju wraz z rodziną wyemigrowała do miasta i która swojego syna puściła, by przystąpił do Wolnej Armii Syrii. - Mogliśmy zaakceptować suszę, bo zesłał ją Allah. Ale nie mogliśmy zaakceptować tego, że rząd nie zrobił nic - mówi z kolei były rolnik i ojciec 16 dzieci Abu Chalil.
To dopiero początek
Te wywołane zmianami klimatycznymi wewnętrzne exodusy, których już doświadczyły, oprócz Syrii, także Erytrea, Sudan i Nigeria, to jednak tylko wierzchołek góry lodowej.
W ubiegłorocznym raporcie Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu ostrzegał bowiem: postępujące zmiany klimatyczne jeszcze bardziej nasilą migracje, szczególnie z najbiedniejszych zakątków świata. - Masowa migracja będzie miała miejsce w wielu regionach świata, bez względu na to, czy będą tam miały miejsce konflikty zbrojne czy nie - mówi "The Guardianowi" Craig Bennett, dyrektor wykonawczy organizacji Friends of the Earth. Z kolei prof. Seager dodaje, że świat, a zwłaszcza Europa, staje właśnie u wrót historycznej zmiany, której trajektorię wyznaczy masowy exodus z krajów Trzeciego Świata, związany już nie z wojną sensu stricto, ale (często przyczyniającym się do jej wybuchu) globalnym ociepleniem.
Już teraz eksperci coraz częściej operują pojęciem uchodźca klimatyczny, choć samo zjawisko nie jest nowe. Harald Welzer ocenia, że pierwszymi uchodźcami klimatycznymi było 250 tysięcy mieszkańców Nowego Orleanu, doszczętnie zniszczonego w 2005 roku przez huragan Katrina, którzy nigdy już nie wrócili w rodzinne strony.
Brytyjski dziennik "The Independent" idzie o krok dalej wyliczając, że masowe migracje wewnętrzne spowodowane klęskami żywiołowymi od 2008 roku dotknęły 161 krajów i rokrocznie wypędzają z domów 27 milionów ludzi. I ostrzega: jeśli nakręcana działalnością człowieka natura wciąż będzie rozwijać morderczy wachlarz swoich możliwości, liczba imigrantów szturmujących bramy Europy w kolejnych dekadach może wzrosnąć do 200 milionów.
Na trwającym właśnie szczycie klimatycznym w Paryżu problem musi być więc z każdej strony przewałkowany. W przeciwnym razie tyleż złowieszcze, co prorocze okażą się słowa amerykańskiego sekretarza stanu Johna Kerry’ego, który na konferencji na Alasce poświęconej globalnemu ociepleniu wykpił Unię Europejską: - Myślicie, że migracja jest wyzwaniem dla Europy z powodu ekstremizmu. Poczekajcie zatem, aż zobaczycie, co się dzieje, gdy pojawia się niedobór wody, jedzenia i walki międzyplemienne o przetrwanie.