Skąd się wzięła metoda Rydzyka?
Ojciec Tadeusz Rydzyk powtarza, że celem jego działalności jest obrona polskości i katolicyzmu. Co ciekawe, formy, w jakich walczy o te wartości, nie są ani polskie, ani katolickie. Przeciwnie, zaczerpnięte są ze wzorców amerykańskich – od najbardziej radykalnych protestantów.
19.01.2006 | aktual.: 19.01.2006 13:33
Na pierwszy rzut oka ojca Rydzyka z Patem Robertsonem, Jerrym Falwellem czy Oralem Robertsem o wiele więcej dzieli, niż łączy. Ci ostatni są showmanami w eleganckich garniturach ze świetnie dobranymi krawatami, prezentują teologie skrajnie baptystyczno-ewangelikalną i skupieni są przede wszystkim na telewizji. Ten pierwszy jest tradycyjnym – na ludowy sposób – katolikiem, publicznie zawsze pokazuje się albo w habicie redemptorystów, albo przynajmniej w czarnym garniturze, takiejż koszuli i z koloratką. Dla wspomnianych Amerykanów katolicy byli często (choć ostatnio niechętnie się już do tego przyznają) wrogami. Ojciec Rydzyk z kolei nie ukrywał, że jedno z głównych zagrożeń dla katolicyzmu upatruje w protestantyzacji Kościoła.
Mimo tych aż nadto widocznych różnic, o wiele więcej tele- i radioewangelistów z obu krajów łączy, niż dzieli. I to zarówno na poziomie odbioru przez hierarchię, jak i ludzi inaczej myślących. Ojciec Rydzyk jest przez część polskich biskupów oskarżany o „dzielenie Kościoła” (ostatnio zarzut taki sformułował prymas Józef Glemp) i o „szerzenie nienawiści” oraz postaw niezgodnych z nauczaniem Kościoła (co zarzucali abpi Józef Życiński czy Tadeusz Gocłowski).
Podobne, a nawet identyczne zarzuty formułowane są przez amerykańskich przeciwników teleewangelistów. Przed dwoma laty liderzy Narodowego Stowarzyszenia Chrześcijan Ewangelicznych w Stanach Zjednoczonych wezwali podlegających im telewizyjnych i radiowych kaznodziejów do zaprzestania głoszenia nienawiści do inaczej myślących i wierzących. – Żyjemy w społeczeństwie globalnym i nie ma wyjścia, musimy zacząć temperować nasze wypowiedzi – podkreślał wówczas ks. Ted Haggard, przewodniczący organizacji.
Niemal identycznie, zarówno w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych, wyglądają też argumenty tych, którzy stają w obronie kaznodziejów czasów mediów elektronicznych. Zwracają oni uwagę na fakt, że media te umożliwiają wypowiedzenie się i policzenie przez „moralną większość”, czyli ludzi prezentujących tradycyjny sposób myślenia, nieodnajdujących bliskich sobie wartości w pozostałych mediach. Tak Radio Maryja, jak i stacje teleewangelistów stają się więc, w myśl tego dyskursu, jedynymi „głosami wolności” w zalewie liberalnej propagandy. – Potrzebne jest Radio Maryja, aby formowało przekonania, myślenie i życie, aby pomagało przywrócić Panu Bogu właściwe mu pierwsze miejsce w naszym życiu społecznym, rodzinnym, osobistym – mówił w tym roku do słuchaczy Radia Maryja abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski.
Podobieństwa dotyczą jednak nie tylko odbioru, lecz także stosowanych w pracy dusz-pastersko-ewangelizacyjnej metod i działań. W tym wymiarze można wręcz mówić o identyczności obu tych środowisk, mimo dzielących je, a związanych ze specyfiką kulturową Polski i Stanów Zjednoczonych, różnic.
Współczesna ambona
Zarówno ojciec Tadeusz Rydzyk, jak teleewangeliści z USA zgadzają się co do podstawowej zasady: współcześnie opinie kształtowane są nie przez rodzinę, szkołę czy nawet parafie, ale przez media. To tam toczy się główna walka o duszę współczesnego człowieka. A ścierają się w niej dwie wizje człowieka: liberalna, w której nie ma miejsca na Boga, i tradycyjna, konserwatywna, stawiająca Boga i religię na pierwszym miejscu. Teleewangeliści opowiadają się oczywiście po tej drugiej stronie, a widać to już choćby w promujących ich programy hasłach: „Katolicki głos w twoim domu” w Polsce czy „Bóg przemawia przez nas” w Stanach Zjednoczonych.
Amerykańscy kaznodzieje protestanccy po radio sięgnęli natychmiast po jego powstaniu. Gdy w 1920 roku rozpoczęło nadawanie pierwsze prywatne radio w Pittsburghu, na jego falach zaczęto nadawać programy religijne z parafii episkopalnej w Calvary. W ciągu kolejnych pięciu lat powstało blisko 600 stacji religijnych. Kiedy do powszechnego użytku weszły telewizory – niemal natychmiast pojawili się kaznodzieje wykorzystujący je w pracy. Rychło stali się oni najbardziej znanymi teologami swoich wyznań, ludźmi, którzy kształtowali i kształtują oblicze religijne i polityczne Stanów Zjednoczonych. Wymienić wśród nich można Pata Robertsona, Jerry’ego Falwella czy Orala Robertsa. Podobnie rozpoczęło się medialne imperium ojców redemptorystów w Polsce. Gdy tylko stało się możliwe stworzenie katolickich, niezależnych od państwa mediów w Polsce, zajął się tym powracający z Niemiec redemptorysta. W tym czasie wcale nie było zgody wśród biskupów co do konieczności posiadania mediów katolickich. Na początku lat 90. hierarchia
odrzuciła propozycję przejęcia telewizyjnej „Dwójki” oraz pieniędzy na założenie katolickiego dziennika (od episkopatu amerykańskiego). Miały być one, ich zdaniem, niepotrzebne.
Ojciec Rydzyk był jednak innego zdania. Pierwszą audycję nadano 9 grudnia 1991 r. z nadajnika w Bydgoszczy. Później redemptoryści uzyskali jeszcze ponad 100 koncesji lokalnych (część otrzymali od biskupów). W 1994 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zamieniła im te koncesje na jedną ogólnokrajową, zapewniając jednocześnie 80-proc. pokrycie kraju.
Tworzenie wspólnoty
Radio i telewizja to jednak nie wszystko. Gdyby fenomen oddziaływania tej formy przekazu sprowadzić tylko do kwestii warsztatu, to nic o popularności tych mediów nie można byłoby powiedzieć. Opierają się one bowiem na swoistej wspólnocie z prowadzącym i widzami.
Podtrzymywana jest ona przez organizacje, do których wstępować mogą chętni widzowie lub słuchacze. W Polsce jest to Rodzina Radia Maryja, w Stanach Zjednoczonych w zależności od teleewangelisty: Klub 700, organizacja Partner Wiary czy grupa Kryształowa Katedra. Grupy te, poza spotkaniami modlitewnymi, organizują także zbiórki pieniędzy koniecznych do działania kosztownych mediów. Za niewielką opłatą zatem każdy może stać się współpracownikiem wielkiej sprawy. W USA zbieranie środków przybiera formy z polskiego punktu widzenia przesadne. – Bóg wzywa cię do otwarcia portfela – krzyczą teleewangeliści. – Alleluja, pomnażajcie swoje dobro, oddając dziesięcinę na potrzeby telewizji – dodają. Radio Maryja stosuje bardziej subtelne, ale nie mniej skuteczne metody pozyskiwania środków na dalszą działalność.
Więzi między medium a jego odbiorcami nie są jednak czysto finansowe. Podtrzymują je także spotkania w wielkich centrach religijnych czy masowe pielgrzymki. Często odbywają się one nie w starych, tradycyjnych miejscach pobożnościowych, ale w świeżo wybudowanych specjalnie na potrzeby medialnej wspólnoty centrach rekolekcyjnych czy kościołach. W Stanach Zjednoczonych największe budynki kościelne budowane są właśnie przez teleewangelistów. Katedra kryształowa, jeden z największych i najdroższych budynków sakralnych w Stanach Zjednoczonych, powstał na potrzeby wspólnoty prowadzonej przez Roberta Schullera, autora m.in. programu „Godzina Nadziei” mającego wielomilionową oglądalność.
Ostatnim wreszcie elementem wzmagającym zwartość grup jest ich atakowanie przez świat zewnętrzny. Donald Tusk określający słuchaczy Radia Maryja mianem „moherowej koalicji” zrobił więcej dla spoistości tej grupy niż większość wykładowców Radia Maryja.
Nowe struktury intelektualne
Niemal wokół każdego z charyzmatycznych kaznodziejów wcześniej czy później powstaje odrębne środowisko intelektualne, a z czasem wyższa uczelnia. Teleewangeliści są bowiem głęboko przekonani, że rzeczywista transformacja rzeczywistości wymaga nowych elit, które odrzuciłyby liberalny światopogląd i modernistyczną teologię. Nowe elity kształtowane są w opozycji do dominujących prądów myślowych. Do radia czy telewizji zaprasza się głównie osoby nieobecne w innych mediach, jednak podzielające opinię ich właściciela. Po jakimś czasie stają się one głównymi autorytetami danego medium. Z czasem wokół mediów powstają także alternatywne centra uniwersyteckie. Swoją uczelnię ma Pat Robertson, Jerry Falwell, Robert Schuller czy Oral Roberts. Ma ją także ojciec Tadeusz Rydzyk. Wszystkie one oferują wiedzę zawodową na często wysokim poziomie, są tanie, nie mają nigdy koedukacyjnych akademików, oferują formację duchową w formie preferowanej przez ich założycieli. Z czasem, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, uczelnie te
wchodzą w główny obieg naukowy i intelektualny, zawsze zachowują jednak dystans do tego, co same określają „liberalnym paradygmatem naukowym”. Często telekaznodzieje i ich wspólnoty mają kłopoty z elitami własnych wspólnot wyznaniowych. Biskupi, superintendenci czy zwierzchnicy charyzmatycznych medialnych liderów, próbując ograniczać ich aktywność, wchodzą z nimi w spór, a niekiedy stają się wręcz wrogami większości wyznawców medialnych wspólnot. Szczególnie widoczne jest to w USA, gdzie dochodzi wręcz do powstawania nowych wyznań wśród protestantów.
Wpływ na politykę
Zdecydowana większość teleewangelistów nie ogranicza działalności jedynie do kaznodziejstwa i edukacji, ale wcześniej czy później aktywnie angażuje się w życie polityczne. Początkowo są to zwykle niewielkie, najczęściej prawicowe organizacje, szybko tracące na znaczeniu. Jednak same media – zarówno w USA, jak i w Polsce – zazwyczaj ostatecznie trafiają także do głównego nurtu życia politycznego i stosują w nim metody żywcem przeniesione z teleewangelikalnej teologii. Polityka zatem, tak jak cała rzeczywistość, staje się dla nich terenem walki dobra ze złem. Takie spojrzenie sprzyja silnemu polaryzowaniu sceny politycznej, zwłaszcza podczas kampanii wyborczych. Widać to było w Polsce w czasie starcia Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem i PiS-u z PO.
Podobnie było w USA – tam demokraci i John Kerry byli źli, a republikanie i George W. Bush dobrzy. W czasie wyborów ani Pat Robertson, ani Jerry Falwell, zupełnie tak jak w Polsce o. Tadeusz Rydzyk, nie mieli wątpliwości – wyraźnie wsparli jedną z opcji. Amerykanie w swoich stacjach twierdzili: Bóg głosowałby na republikanów. Ojciec Rydzyk po wygranej PiS-u stwierdził wprost, że wybory wygrała ostatecznie Matka Boża.
Polityka oglądana przez pryzmat prostej teologii często przyjmuje, zwłaszcza w USA, charakter wielce kontrowersyjny. Pat Robertson komentując chorobę Ariela Szarona, stwierdził wręcz, że jest ona karą za wycofanie się Izraela z Terytoriów Okupowanych. Kilka tygodni wcześniej oświadczył zaś, że zwolennikom teorii ewolucji Bóg nie pomaga. – Jeśli będziecie mieć w przyszłości problemy w Dover, radzę wam: wzywajcie Karola Darwina. Może on wam pomoże – drwił telekaznodzieja.
Wśród liberalnych i lewicowych elit, a także w części środowisk umiarkowanej prawicy, zarówno w Polsce, jak i Stanach Zjednoczonych, publiczne pokazywanie się z teleewangelistami uważane jest, używając młodzieżowego slangu, za obciachowe.
A jednak robią to coraz częściej w obu krajach politycy centroprawicy, gdyż nie mogą zlekceważyć wpływu, jaki na wyborców wywierają telekaznodzieje. Ich uprawianie polityki jest bowiem niezwykle skuteczne, gdyż mobilizuje silnie do dokonywania politycznych wyborów. W USA medialni kaznodzieje wyszli z medialnej niszy, wchodzą na salony, wywierają wpływ już nie na kanapowe organizacje, lecz na elity rządzącego obozu republikanów, stając się wręcz mentorami prezydenta Busha.
Kto wie, czy podobny proces nie czeka nas w Polsce. Skuteczność telekaznodziejów i siła założonych przez nich środowisk sprawia, że ci, którzy liczą na ich zniknięcie, mogą się zwyczajnie przeliczyć w swych rachubach.
Trzeba się po prostu nauczyć z nimi żyć, a nawet jakoś układać. Umiarkowana prawica w Polsce – jak długo będzie chciała rządzić i zagospodarować szeroki elektorat – będzie musiała dogadywać się z ojcem Rydzykiem, tak jak prezydent Bush (a wcześniej jego ojciec) musi dogadywać się z Patem Robertsonem czy Jerrym Falwellem. Na rzeczywistość bowiem nie można się obrażać, nawet jeśli niektórym się ona nie podoba.
Tomasz P. Terlikowski