"Wracaj k... na pokład!" Szokujące nagranie bije rekordy
(fot. wp.pl)
Setki tysięcy internautów na całym świecie wysłuchały rozpowszechnionego we Włoszech nagrania rozmowy dyżurnego z kapitanatu portu w Livorno w Toskanii z kapitanem statku Costa Concordia, Francesco Schettino, kilkadziesiąt minut po katastrofie wycieczkowca.
18.01.2012 | aktual.: 20.01.2012 14:48
Kapitan Gregorio De Falco z portu Livorno: Czy rozmawiam z kapitanem Costy Concordii?
Kapitan Schettino: Tak. Dobry wieczór.
Proszę powiedzieć, jak się pan nazywa.
- Nazywam się Schettino, kapitan Schettino.
Niech pan słucha. Na pokładzie utknęli ludzie. Niech pan popłynie swoją łodzią na prawą stronę dziobu. Jest tam drabina ratunkowa i proszę wracać na pokład. Niech pan wraca na pokład i powie nam, ilu tam jest ludzi. Czy to jasne? Chcę pana uprzedzić, że nagrywam tę rozmowę.
- Kapitanie. Chciałbym panu coś powiedzieć.
Proszę mówić głośniej. Niech pan zakryje dłonią mikrofon i mówi głośniej.
- Statek się przechyla.
Zrozumiałem. Na pokładzie są ludzie, którzy schodzą na dół po drabinach ratunkowych na dziobie. Musi pan wejść po tej drabinie na pokład i powiedzieć nam, ile tam jest osób i co się dzieje. Czy to jest jasne? Musi nam pan powiedzieć, ile tam jest dzieci i kobiet. Rozumie pan? Słuchaj Schettino! Może udało się ci się uratować, ale tam jest naprawdę źle. Narobię Ci dużych kłopotów. Wracaj na pokład, k** mać!
- Kapitanie, błagam pana.
Nie! To ja błagam pana. Niech pan wraca na pokład! Niech mi pan powie, że jest pan w drodze na pokład.
- Jestem już w drodze. Nie ruszam się stąd. Zostaję tutaj.
I co pan tam robi?
- Zostaję tutaj i koordynuję akcję.
Co pan tam koordynuje!? Musi pan wrócić na pokład, żeby koordynować akcję. Odmawia pan powrotu na pokład?
- Nie, nie odmawiam.
Czy odmawia pan powrotu na pokład? Niech mi pan powie, dlaczego pan tam nie wraca?
- Nie wracam, bo jest tam inna łódź ratunkowa, która się tam zatrzymała…
Niech pan wraca na pokład! To rozkaz! Niech pan nawet nie myśli o niczym innym. Opuścił pan statek, teraz ja dowodzę. Niech pan wraca na pokład! Czy to jasne!? Słucha mnie pan? Niech pan wraca i zadzwoni do mnie ze statku.
- Gdzie są łodzie ratunkowe?
Są przy dziobie. Niech pan tam wraca! Są już ofiary, Schettino.
- Ile?
Nie wiem. Z tego, co słyszałem, na pewno jedna. To pan powinien mi to powiedzieć, do cholery.
- Zdaje pan sobie sprawę, że jest ciemno i nic nie widzimy?
I co w związku z tym ma pan zamiar zrobić, Schettino? Wrócić do domu? Jest ciemno, więc pójdzie pan do domu? Niech pan wraca na dziób statku i powie mi, co mamy robić. Ilu jest tam ludzi i czego potrzebują. W tej chwili!
- Jestem już na łodzi ratunkowej z moim zastępcą.
To wracajcie obaj na pokład. Pan i pana zastępca musicie wrócić! Rozumiesz?
- Kapitanie, chciałbym wrócić, ale jest tu łódź ratunkowa, która utknęła. Wezwę innych ratowników.
Powtarza pan to od godziny. Ma pan wracać na pokład. Na pokład! I natychmiast ma mi pan powiedzieć, ilu tam jest ludzi.
- Dobrze kapitanie.
Niech pan tam wraca natychmiast! Nagranie bijące rekordy popularności niemal na wszystkich kontynentach jest - jak się podkreśla - dowodem kłamstw kapitana, który porzucił tonący statek oraz tego, że w ogóle nie koordynował ewakuacji i nie wiedział, co dzieje się wśród spanikowanych i przerażonych ludzi.
Dotychczas potwierdzono śmierć 11 osób. Zaginionych jest 22. Kapitan, zatrzymany w sobotę na wniosek prokuratury, został umieszczony we wtorek w areszcie domowym.
Dyżurny z portu w Livorno, kapitan Gregorio De Falco, który w ostrych słowach udzielił reprymendy Schettino i krzyczał na niego, wydając mu polecenie powrotu na pokład został wręcz okrzyknięty idolem. Grono jego fanów w sieci coraz bardziej się powiększa, powstają kolejne dedykowane mu strony - informują włoskie media analizując to zjawisko. Wśród włoskich internautów krążą petycje do premiera Mario Montiego o odznaczenie kapitana De Falco.
"Panie premierze, niech Pan pokaże światu wizerunek Włoch, który wszyscy powinni poznać" - apelują fani dyżurnego z kapitanatu. Inni dodają: "Jakie to szczęście, że na każdego Schettino przypada we Włoszech także De Falco".
Skromny kapitan Gregorio De Falco
Dyżurny z portu w Livorno, kapitan Gregorio De Falco pytany o tę rozmowę skromnie przyznaje, że wypełnił tylko swój obowiązek. Jak powiedział w wywiadzie dla lokalnego dziennika "Il Tirreno" podczas rozmowy z kapitanem od razy wyczuł kłamstwo.
- Kapitan Schettio kłamał, to można było bardzo łatwo rozpoznać po tonie głosu. I właśnie z tego powodu zaczęliśmy na niego naciskać - opowiada. Jak tłumaczy port Livoron jest zaopatrzony w sprzęt do nawigacji statków. - Od razu zdaliśmy sobie sprawę, że statek był zbyt blisko wybrzeża i wciąż się przybliżał. Zaniepokoił nas także fakt, że kapitan przekazał nam informacje o awarii zasilania. Dlaczego więc nie rozkazał pasażerom włożyć kamizelek ratunkowych? Poważny dowódca, nawet w sytuacji minimalnego zagrożenia, powinien tak zrobić - tłumaczy De Falco.
Pytany o ostry ton i słowa, których używał w rozmowie z kapitanem Concordii tłumaczy: mogę tylko powiedzieć, że naszym obowiązkiem było wtedy sprowadzić wszystkich bezpiecznie na ziemię. To był nasz priorytet. Moim powołaniem jest pomoc innym i zawsze chcę sprowadzić wszystkich bezpiecznie do domu. Niestety, w tym przypadku, były ofiary śmiertelne - powiedział De Falco.
"Kapitan stał się pośmiewiskiem"
Ale jest także drugie społeczne zjawisko, o którym pisze włoska agencja Ansa: kapitan przewróconego statku stał się prawdziwym pośmiewiskiem, a jego nazwisko natychmiast trafiło do codziennego języka jako synonim tchórza i dezertera. Socjologowie w wypowiedziach da mediów zwracają uwagę na ogromną wściekłość Włochów na sprawcę wypadku, której siły ich zdaniem nie da się z niczym porównać.
Komentator włoskiego dziennika "Corriere della Sera", Beppe Severgnini zwraca jednak uwagę, że cała sprawa pokazuje, że we Włoszech jest ogromny problem. - To była rozmowa pomiędzy przerażonym kapitanem i świadomym, odpowiedzialnym człowiekiem morza. Kapitan De Falco ,który stał się bohaterem sieci z pewnością będzie zdziwiony. On wypełnił tylko swój obowiązek. Tego samego niestety nie można powiedzieć o kapitanie Schettino. - Jeśli wypełnienie swojego obowiązku i normalne zachowanie w takiej sytuacji staje się czynem heroicznym, to mamy tutaj poważny kłopot - zauważa Severgnini.
We Włoszech, zaledwie dzień po ujawnieniu nagrania z 13 stycznia, zaprojektowano koszulki z najmocniejszym cytatem z wypowiedzi nie przebierającego w słowach przedstawiciela kapitanatu: "Niech pan wraca na pokład" wraz z użytym przez niego przekleństwem.
Słowa te w hiszpańskiej i portugalskiej wersji językowej stały się wręcz "przebojem" w Ameryce Południowej.
Przerwano akcję poszukiwania ludzi
Ratownicy-płetwonurkowie przerwali rano poszukiwania ludzi na statku Costa Concordia, leżącym u wybrzeży Toskanii. Było to konieczne, ponieważ wrak znowu się porusza.
Według sztabu koordynującego akcję ratunkową ta sytuacja nie stwarza bezpiecznych warunków do prowadzenia poszukiwań.
Na najbliższe godziny zapowiadane jest pogorszenie pogody, co jeszcze bardziej może utrudnić wszelkie działania, w tym delikatną operację wypompowywania paliwa.
W nocy z wtorku na środę na niezalanej części wycieczkowca pracowali strażacy.
"Costa Concordia przyjmowała pomoc, jakby robiła przysługę"
Przedstawiciel włoskiej straży przybrzeżnej z portu w Livorno powiedział włoskim mediom, że załoga statku Costa Concordia zaraz po tym, jak uderzył o skałę, zgodziła się przyjąć pomoc tak, jakby wyświadczała przysługę i żeby "zrobić przyjemność" kapitanatowi.
- Wydawało się, że wyświadczają nam przysługę, zgadzając się na akcję ratunkową, a nie wykonują swój obowiązek - podkreślił Alessandro Tosi ze straży przybrzeżnej.
Przytoczył słowa, które usłyszał od załogi w nocy z 13 na 14 stycznia, kiedy wycieczkowiec coraz bardziej się przechylał, miał ogromną wyrwę w kadłubie i szybko nabierał wody: "No dobrze, skoro uważacie to za stosowne, kierujemy prośbę o pomoc".
Tosi opowiadał, że kiedy próbował wyjaśnić, co dzieje się na statku, musiał powoływać się na informacje, z jakimi przerażeni pasażerowie dzwonili do karabinierów.
- (Oficerowie z załogi) mówili mi, że to tylko awaria elektryczności. Wtedy zapytałem: "Czy możecie w takim razie wyjaśnić, dlaczego podczas kolacji latały talerze, a kawałek sufitu spadł na ludzi?" A oni zamilkli, zaś potem potwierdzili, że tylko nie ma prądu - relacjonował funkcjonariusz straży przybrzeżnej.
Dodał: Zapytaliśmy: "Dlaczego kazaliście włożyć kamizelki ratunkowe?" I znowu cisza. A potem powiedzieli: "Nie, potwierdzamy, że tylko wysiadł prąd".
Tosi stwierdził, że pierwszy zrozumiał, co oznacza często zapadające podczas rozmowy milczenie załogi i jej niepewne odpowiedzi.
- Oni sami nigdy nie powiedzieli nam, że mają sytuację kryzysową. Przy drugim połączeniu zapytaliśmy, czy mają rannych albo zabitych na pokładzie, a oni zaprzeczyli. Zapytaliśmy, ile jest osób na pokładzie. Odparli, że 4231. Uznaliśmy, że lepiej skierować na miejsce wszystkie siły, jakie tylko można - opowiedział Alessandro Tosi.
Oceniając zachowanie załogi, stwierdził: "Według mnie to była totalna panika". Świadczy o tym według niego nieumiejętność przekazania podstawowych informacji i to mimo świadomości ciężkiego uszkodzenia statku. Reakcję załogi na jego pytania opisał jako "grobowe milczenie".
Oficer straży przybrzeżnej wyraził opinię, że operacja ratunkowa na pokładzie nie była przeprowadzana prawidłowo i zakończyłaby się lepiej, gdyby ją znacznie wcześniej rozpoczęto.
- Gdyby podeszli do wszystkiego z większym spokojem i intelektem, prawdopodobnie nikt by nie zginął - ocenił oficer straży, cytowany przez agencję Ansa.