Rosyjskie zaangażowanie w Syrii. Droga do pokoju czy katastrofy?
Mocniejsze zaangażowanie Rosji w wojnę w Syrii całkowicie zmienia sytuację i może uczynić z Rosji głównego rozgrywającego w konflikcie. Nie oznacza to jednak, że rosyjskie wejście ułatwi zakończenie trwającego już piąty rok konfliktu. Wręcz przeciwnie, rosyjska pomoc może wojnę jeszcze wydłużyć.
Moskwa w wojnę w Syrii była zaangażowana od początku konfliktu, lecz dotychczas ograniczała się przede wszystkim do pomocy z daleka, zaopatrując reżim Baszara al Asada w potrzebny sprzęt wojskowy. Jednak w ostatnich tygodniach Kreml znacząco zwiększył swój wkład w wojnę: w ślad za rosyjską bronią nad syryjskie wybrzeże trafiły nowe oddziały rosyjskich wojskowych (są tam w charakterze doradców, choć według niektórych doniesień mają nawet brać udział w walkach), siły specjalne i wojskowy wywiad, a także myśliwce, bombowce i śmigłowce tworzące niemały już kontyngent rosyjskiego lotnictwa. A wiele wskazuje na to, że będzie on jeszcze większy. Dowodzić tego mają zdjęcia satelitarne pokazujące budowę dwóch kolejnych baz (oprócz tej głównej, w Latakii nad Morzem Śródziemnym) dla rosyjskich sił powietrznych.
W co gra Rosja
Według deklaracji Kremla, głównym celem rosyjskiej interwencji jest walka z Państwem Islamskim. Jednak choć zwalczanie islamskiego terroryzmu niewątpliwie leży w rosyjskim interesie, to w rzeczywistości chodzi o coś znacznie więcej.
- To oczywiste, że głównym celem intensyfikacji rosyjskich działań w Syrii jest wzmocnienie pozycji Baszara al Asada - mówi WP Yezid Sayigh, ekspert Carnegie Center w Bejrucie. Zwraca uwagę na to, że rosyjska pomoc przyszła w momencie, kiedy coraz realniejszy wydawał się upadek rządu w Damaszku. Wzmocniona rosyjska obecność całkowicie tę sytuację zmienia, niwecząc jakiekolwiek szanse rebeliantów na militarne zwycięstwo nad Asadem. Jednak na tym efekt się nie kończy.
- Rosyjski ruch to jednak prawdziwy “game changer”, który wszystko w regionie i Syrii wywraca do góry nogami. Obecność rosyjskich samolotów to faktyczne przekreślenie szans na stworzenie “strefy zakazu lotów”, czy strefy buforowej wzdłuż granicy tureckiej - ocenia w rozmowie z WP Tomasz Otłowski, ekspert fundacji Amicus Europae ds. Bliskiego Wschodu. - No i nie można zapomnieć o efekcie propagandowym o wielkiej sile rażenia, zwłaszcza jeśli siły rosyjskie wejdą do bezpośredniej walki z IS - dodaje.
Efekt - zarówno propagandowy, jak i geopolityczny - jest zresztą podwójny. Przekreślając scenariusz obalenia Asada, Kreml daje do zrozumienia reszcie świata, że powojenny układ bez dyktatora jest niemożliwy, a jedynym wyjściem jest dyplomatyczny kompromis z Damaszkiem. Rosja przedstawia się zatem jako główny architekt porozumienia pokojowego i wspólnej walki z Państwem Islamskim, jednocześnie zyskując większy wpływ w regionie, a na dodatek argument w staraniach o normalizację stosunków z Zachodem (a co za tym idzie, pośredniego uznania rosyjskich zdobyczy na Ukrainie). Aby zapewnić, że rosyjska inicjatywa zostanie dostrzeżona przez cały świat, podczas najbliższego posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ wystąpi Władimir Putin, który wedle pogłosek ma publicznie wezwać wszystkie do zawarcia porozumienia z syryjskim rządem i utworzenia nowej koalicji przeciw Państwu Islamskiemu.
Zbliżanie stanowisk
Efekt tych działań może być tym większy, że po 4 latach krwawej wojny i katastrofy humanitarnej, która daje się we znaki nawet w Europie, dla wielu propozycja Putina jest kusząca. Tym bardziej, że dotychczasowe działania koalicji przeciw Państwu Islamskiemu przynoszą mizerny efekt, a jeden z filarów amerykańskiej strategii - wyszkolenie złożonej z Syryjczyków armii do walki z ISIS - zakończyło się spektakularną kompromitacją. Z oddziału, który miał liczyć kilkanaście, a ostatecznie nawet kilkadziesiąt tysięcy bojowników, została zaledwie garstka. Ponad setka z nich zdążyła już zresztą wpaść ręce dżihadystów z frontu Al-Nusra i złożyć broń.
Dlatego szef niemieckiego MSZ Walter-Frank Steinmeier już zdążył pochwalić ruch Putina, nazywając rosyjskie zaangażowanie "bardzo potrzebnym". Inne kluczowe państwa łagodzą swoje stanowisko. Szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry przyznał niedawno, że jest gotowy do negocjacji z Asadem i choć warunkiem do zakończenia wojny nadal jest odejście dyktatora, to może ono zostać "odsunięte w czasie". Jeszcze niedawno Waszyngton nie dopuszczał ani jednej, ani drugiej opcji. Oznaki zmiany stanowiska daje również Arabia Saudyjska. Tak przynajmniej twierdzi cytowany przez agencję Bloomberg wpływowy emerytowany saudyjski generał Anwar Esheki. Esheki powiedział, że Rijad jest gotowy przystać na propozycję, aby ostateczne odejście Asada poprzedził okres przejściowy.
Droga pełna niebezpieczeństw
Teoretycznie zatem za sprawą działań Moskwy do dyplomatycznego zakończenia wojny jest bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest jednak jeden poważny problem: zgoda zewnętrznych mocarstw niekoniecznie musi mieć przełożenie na syryjską opozycję i islamistów, których celem niezmiennie jest obalenie dyktatora.
- Nawet jeśli stanowisko Zachodu się zmieni, to i tak nie będzie musiało to oznaczać zmiany sytuacji “w polu”. Opozycja, na którą wpływ ma Zachód, praktycznie się nie liczy militarnie, zaś te struktury, które są pod wpływem państw Zatoki Perskiej, też są słabe i nawet jeśli szejkowie skłonią je do ugody, to większość bojowników i tak natychmiast zasili szeregi Al-Kaidy (Front al-Nusrah) lub nawet kalifatu - ocenia Otłowski. Ostateczny rezultat może zatem odwrotny od zamierzonego: wzmocnienie Asada może tylko wydłużyć wojnę i wzmocnić siły dżihadystów.
To zresztą niejedyne ryzyko, którym obarczone są działania Rosji w Syrii. Na inne zwracają uwagę zarówno John Kerry, jak i izraelscy oficjele. Według nich, zwiększona aktywność rosyjskiego wojska zwiększa także prawdopodobieństwo przypadkowych- lub nie - starć między siłami koalicji anty-ISIS a Rosjanami, a w rezultacie do eskalacji przemocy. Ryzyko jest jeszcze jedno: wysyłając swoje wojsko do Syrii, Rosja naraża się na powtórzenie scenariusza z Afganistanu i uwikłanie się w potencjalnie długotrwałą, kosztowną i krwawą wojnę. W czasach uwikłania w wojnę na Ukrainie, może się to okazać dla Kremla tragiczne w skutkach. Jak mówi Otłowski, wszystko zależeć będzie jednak od ostatecznej skali rosyjskiego zaangażowania.
- Jeśli stopień rosyjskiej obecności pozostanie na poziomie doradców wojskowych oraz lotnictwa i wywiadu, to ryzyko jest niewielkie. Jeśli jednak w grę wejdą siły lądowe wraz ze specjalnymi, to może być różnie - mówi ekspert - Osobiście sądzę, że raczej wybiorą opcję pierwszą, choć może “pod publiczkę” raz czy drugi pokażą swych żołnierzy w bezpośredniej walce z Państwem Islamskim - dodaje.