"Polskie kły" - tego mają się bać wrogowie naszego kraju
"Polskie kły" to nie tylko chwyt marketingowy. Kryje się za nim konkretna strategia odstraszania, mająca skutecznie zniechęcić potencjalnych agresorów - pisze "Polska Zbrojna".
Niedawne wizyty premiera Donalda Tuska w 32 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku oraz Nadbrzeżnym Dywizjonie Rakietowym Marynarki Wojennej w Siemirowicach, dla których tłem były dramatyczne wydarzenia na Ukrainie, zwróciły uwagę mediów na kwestie modernizacji technicznej i kierunki rozwoju polskiej armii. Myliłby się jednak ten, kto w owych wizytach widziałby nagły wzrost zainteresowania tymi sprawami ze strony decydentów.
- Nie obudziliśmy się dwa tygodnie temu i stwierdziliśmy, że są zagrożenia dla Polski. Od dawna pracujemy nad zdolnościami obronnymi - powiedział wówczas w Siemirowicach minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak, zwracając uwagę na ciągłość planowania i konsekwentną realizację przyjętych znacznie wcześniej rozwiązań. I rzeczywiście, aktywność premiera, jego relatywnie częste wizyty w jednostkach wojskowych, a przede wszystkim prezentowane opinii publicznej na konferencjach zasadnicze postulaty polskiej strategii obronnej nie są niczym nowym.
Kto uważnie śledzi reformę naszych sił zbrojnych, ten wie, że wszystko, o czym dziś mówią polscy decydenci, faktycznie jest realizowane od dość dawna. Robiący ostatnio karierę termin "polskie kły", oznaczający strategiczne odstraszanie z wykorzystaniem konkretnych systemów bojowych i rodzajów wojsk, wypada jednak znacznie lepiej pod względem wizerunkowym niż cały "Program rozwoju Sił Zbrojnych RP na lata 2013-2022", na którym faktycznie się opiera.
"Polskie kły" obejmują cztery dziedziny - nadbrzeżny dywizjon rakietowy, rakietowe pociski dalekiego zasięgu AGM-158 JASSM (docelowo mają być przenoszone przez F-16), rozwój zdolności bojowych wojsk specjalnych oraz rozbudowę możliwości rażenia i rozpoznania opartych na bezzałogowych statkach powietrznych. Nie znaczy to jednak, że tylko te programy są uznawane za priorytetowe.
Trzeci element
Podstawą strategii obronnej naszego państwa jest przynależność do NATO oraz sojusz wojskowy ze Stanami Zjednoczonymi. W Sojuszu Północnoatlantyckim jesteśmy już od 15 lat i - wbrew niektórym opiniom - nie jest to "członkostwo drugiej kategorii". Faktycznie przynależymy do niego w sposób pełny, czego wyrazem mogą być takie instytucje w naszym kraju, jak Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni w Szczecinie, Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy, ulokowane również tam dowództwo 3 Batalionu Łączności NATO oraz Centrum Eksperckie Policji Wojskowej NATO.
Także posterunki radiolokacyjne dalekiego zasięgu z radarami RAT-31DL, powstałe dzięki "Programowi inwestycji NATO w dziedzinie bezpieczeństwa" (NATO Security Investment Programme - NSIP), stanowią ważny element dozoru przestrzeni powietrznej na wschodniej flance sojuszu. Nasza armia rozwija się od lat właśnie w ramach NATO, a programy modernizacji technicznej, choćby zakup Rosomaków czy rozwój obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, są uzgadniane w kontekście rozwoju całego paktu.
Warto jednocześnie podkreślić, że skuteczność samego NATO opiera się przede wszystkim na potencjale militarnym USA. Taką wykładnię przyjmuje się w również w Warszawie. Jak zauważył w jednym ze swych wystąpień Donald Tusk: - To co wydaje się nie wymagać wyjaśnień, ale niekiedy wymaga politycznego potwierdzenia, to fakt, że nie ma skutecznego paktu północnoatlantyckiego bez Stanów Zjednoczonych.
To przekonanie jest szczególnie ważne w tej części świata, w Polsce i w Europie. Tak jak każda organizacja polityczna czy zbrojna formacja, także NATO potrzebuje lidera gotowego do działania w każdej krytycznej sytuacji. Nie ulega wątpliwości, że przyszłe, skuteczne działania paktu, a co za tym idzie - bezpieczeństwo całej wspólnoty cywilizacyjnej Zachodu, której jesteśmy elementem - w dużej mierze zależy od tego, czy Stany Zjednoczone nadal będą zdolne do pełnienia tej historycznej roli lidera. Tu, w Polsce, jesteśmy przekonani, że ta rola jest jak najbardziej pożądana”. Stąd dążenie do zacieśnienia współpracy z USA także na poziomie bilateralnym, wyrażone docelową instalacją w Redzikowie elementów tak zwanej tarczy antyrakietowej (MD SM 3) oraz przez Aviation Detachment. Drugi filar naszego bezpieczeństwa to Unia Europejska, która, choć przede wszystkim jest wspólnotą polityczno-gospodarczą, stopniowo stara się stworzyć własne mechanizmy militarne. Przykładem są takie inicjatywy, jak łączenie i wspólne
wykorzystanie zdolności wojskowych - pooling and sharing - czy brygadowe grupy bojowe szybkiego reagowania. Niezależnie od tego Polska ma w Europie sojuszników lokalnych - przede wszystkim są to Grupa V4 (Grupa Wyszehradzka) oraz Trójkąt Weimarski. Nasi politycy dążyli też od dawna do rozszerzenia współpracy polityczno-wojskowej z Ukrainą, tak aby państwo to znalazło się w orbicie Unii Europejskiej.
I wreszcie filar trzeci, choć tak naprawdę najważniejszy. Polska, ze względu na potencjał, miałaby ograniczone możliwości w konwencjonalnej wojnie z armią obcego mocarstwa. Dlatego tak ważne są układy sojusznicze. Nie można jednak liczyć wyłącznie na innych i jeśli chcemy być uznawani za wiarygodnego i cennego partnera, musimy również inwestować w rozwój własnego potencjału wojskowego.
- Ostatnie lata pokazały bardzo wyraźnie, że na sojuszników może liczyć ten, kto sam potrafi się bronić. Powoli upada mit bezpiecznej Europy, która nie musi wkładać wysiłku we własną obronność. Dramatyczne zdarzenia, do jakich dochodziło w wielu miejscach świata, pokazują, że własne możliwości obronne to największa, najlepsza i najskuteczniejsza gwarancja zaangażowania się sojuszników w sytuację krytyczną. Silnych broni się lepiej i łatwiej - to słowa premiera, które wypowiedział na inauguracji roku akademickiego w Akademii Obrony Narodowej 1 października 2013 roku, kilka miesięcy przed kryzysem na Ukrainie.
Więcej strzał
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Stanisław Koziej swego czasu powiedział, że w naszym wojsku jest za wielu wodzów, a za mało Indian. Nieco później, parafrazując te słowa, Bogusław Samol, który jako generał brygady w 2008 roku brał udział w Sztabie Generalnym WP w pracach nad planem modernizacji na lata 2009-2018, stwierdził, że nasza armia ma za dużo włóczni, a za mało strzał. Odniósł się tym samym do sytuacji, w której pomimo relatywnie dużej liczby czołgów, bojowych wozów piechoty, transporterów czy nawet klasycznej artylerii, polskie wojsko dysponuje stosunkowo słabym systemem dalekiego rozpoznania oraz nikłymi możliwościami rażenia na dużych odległościach.
Istotnie, od czasu wycofania z arsenałów taktycznych zestawów rakietowych 9K79 Toczka, nasza armia nie dysponuje podobnym uzbrojeniem. Podejmowane w ostatnich latach reformy zmieniają jednak ten stan. Do marynarki wojennej trafiły pociski okrętowe RBS15 Mk 3 oraz odpalane z lądu NSM (Naval Strike Missile) o zasięgu 200 km. Siły powietrzne, beneficjent kluczowego programu samolotu wielozadaniowego F-16 Jastrząb, chciałyby natomiast otrzymać w przyszłości pociski dalekiego zasięgu AGM-158 JASSM (370 km zasięgu), a artyleria wojsk lądowych wzbogacić się o trzy dywizjony wyrzutni rakietowych dalekiego zasięgu Homar (polski odpowiednik zestawów MLRS; zasięg nawet do 300 km). Właśnie tego typu systemy można uznać za kły armii.
Konwencjonalna broń dalekiego zasięgu pozwala walczyć z przeciwnikiem, zanim ten zbliży się do ugrupowania własnych wojsk. Można nią atakować ośrodki dowodzenia, magazyny, porty, infrastrukturę drogową. To środek walki o znaczeniu operacyjnym, jeśli nie wręcz strategicznym. Kojarzy się dziś się głównie z manewrującymi pociskami skrzydlatymi w rodzaju odrzutowych UGM-109 Tomahawk. Pozwalają one porazić cel znajdujący się setki kilometrów od miejsca wystrzelenia. Stały się wręcz symbolem amerykańskich interwencji zbrojnych.
"Daleki zasięg" to jednak kryterium dość ogólne. Dziś również bomby konwencjonalne, wyposażone w systemy nawigacyjne i korekty lotu oraz w skrzydła pomocnicze, mogą po zrzuceniu z samolotu przebyć wiele kilometrów, zanim uderzą w cel. Dzięki temu samolot nosiciel nie musi wejść w zasięg systemów obrony przeciwlotniczej (stand-off weapon), by zaatakować - przykładem może tu być AGM-154 JSOW-C przenoszony przez F-16. Również na ziemi precyzyjna amunicja artyleryjska, w tym z własnym napędem, czy systemy rakietowe, takie jak ATACMS lub Iskander, pozwalają artylerii na prowadzenie ognia na imponujące odległości. Także pociski przeciwokrętowe mają znaczny zasięg, co ma wpływ na zasady prowadzenia współczesnej wojny morskiej.
Oczywiście taka amunicja jest bardzo droga, ale już sam fakt jej posiadania czyni daną armię groźnym przeciwnikiem, który nie tylko będzie się bronił, ale jest w stanie także boleśnie uderzyć. Nie może zatem dziwić, że do strategii "Polskie kły" wpisano przede wszystkim broń precyzyjną dalekiego zasięgu - już wdrażane pociski NSM z Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego (docelowo zamiast jednego dywizjonu mają powstać do 2018 roku dwa, tworząc Morską Jednostkę Rakietową) oraz, jeśli amerykański Kongres wyrazi zgodę, lotnicze AGM-158 JASSM (w grę może wchodzić nawet 200 rakiet). Rozwój środków rażenia to jeden z priorytetów modernizacji technicznej. Oprócz już wspomnianych systemów, planuje się pozyskać rozpoznawczo-uderzeniowe bezzałogowe statki powietrzne klasy MALE (Medium Altitiude Long Endurance) o promieniu działania do 1000 km i czasie lotu minimum 24 godz. Według informacji udostępnionych przez Sztab Generalny WP: "eskadra BSP MALE przeznaczona będzie do wykonywania zadań rozpoznania na głębokość do 750
km od miejsca stacjonowania z możliwością natychmiastowych precyzyjnych uderzeń (za pomocą pocisków kierowanych i bomb szybujących) na wcześniej rozpoznane zidentyfikowane obiekty w ugrupowaniu przeciwnika, jak również na obiekty bezpośrednio wykryte i zidentyfikowane podczas misji rozpoznawczej".
Ponadto niezmiernie ważne miejsce zajmie system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, a zatem program zdecydowanie defensywny (dlatego bezpośrednio nieobecny w "Polskich kłach"). To największy z projektów modernizacji technicznej Wojska Polskiego. Można podzielić go na dwie części: udział Polski w budowie amerykańskiego systemu warstwowej obrony przeciwrakietowej w Europie (European Phased Adaptive Approach - EPAA) oraz plany pozyskania zestawów rakietowych obrony powietrznej krótkiego i średniego zasięgu typu Narew i Wisła i włączenie ich w tak zwany aktywny warstwowy system obrony przeciwrakietowej teatru działań (Active Layered Theatre Ballistic Missile Defense - ALTBMD), firmowany przez NATO.
Ostatnio modne się stało słowo "odstraszanie" (deterrence). - Polska musi mieć własne możliwości odstraszania; głównie po to, by nasi sojusznicy wiedzieli, że można na nas liczyć także w chwilach krytycznych. Tych możliwości nie zbudujemy bez przeprowadzonej na wielką skalę modernizacji polskiej armii - stwierdził w jednym z wystąpień premier Tusk. "Polskie kły" są właśnie taką strategią odstraszania.
Liczy się system
Jak napisano w cytowanym już materiale Sztabu Generalnego WP poświęconym temu zagadnieniu: "Polskie kły można zdefiniować jako wykorzystanie zagrożenia przez jedną stronę, aby przekonać inną do powstrzymania się od inicjowania działania. Zagrożenie służy jako środek odstraszający do tego stopnia, że nie przekonuje strony przeciwnej do przeprowadzenia zamierzonego działania ze względu na koszty i straty, które potencjalny przeciwnik będzie musiał ponieść". Innymi słowy, armia państwa przyjmującego strategię obronną powinna mieć takie środki walki, które będą mogły, w razie wybuchu wojny, uczynić potencjalnemu przeciwnikowi na tyle duże straty lub na tyle utrudnić jego działania, że z góry uzna on atak za nieopłacalny.
Tak naprawdę "Polskie kły" stanowią tylko wycinek całego "Programu rozwoju sił zbrojnych RP w latach 2013-2022". To raczej deklaracja intencji, wskazanie, że w tych dziedzinach chcemy być szczególnie dobrze przygotowani do działania, i ostrzeżenie, że w sytuacji zagrożenia będziemy mieli "czym ugryźć".
Najważniejszy jest jednak system jako całość. Nadbrzeżny dywizjon rakietowy bez skutecznego parasola obrony powietrznej i danych z rozpoznania nie będzie w pełni wartościową bronią, a operatorzy wojsk specjalnych bez wsparcia innych sił, choćby lotnictwa i wywiadu, nie wykonają w pełni swych zadań lub zostaną narażeni na poważne ryzyko. Dlatego w programie modernizacji określono siedem dziedzin, w których szczególnie chcemy rozwijać nasze możliwości: zdolność do dowodzenia, rozpoznania, rażenia, wsparcia działań, przerzutu i mobilności, zdolność do przetrwania i ochrony wojsk, w tym do zabezpieczenia medycznego pola walki, oraz zdolność do reakcji na zagrożenia inne niż militarne. W tym programie znalazło się miejsce dla precyzyjnych środków rażenia, bezzałogowych aparatów latających, ale też dla nowych platform gąsienicowych, wozów bojowych, artylerii i śmigłowców.
Nie należy się łudzić, że samodzielnie możemy stworzyć system, który skutecznie będzie odstraszać znacznie silniejszego przeciwnika. Podstawą planowania obronnego pozostanie szukanie bezpieczeństwa w ramach sojuszy międzynarodowych. Jednak nie zwalania nas to od dążeń do budowy takiej armii, z którą walka stanie się dla przeciwnika nieopłacalna.
Stworzenie odpowiednio zbilansowanych i skutecznych sił zbrojnych nie jest jednak łatwe. Udane programy, takie jak F-16 Jastrząb, z którym przecież łączą się i kwestie rozpoznania (zasobniki DB-110), i rażenia (pociski AGM), są dowodem na to, że pozyskanie nowoczesnej broni skokowo podnosi możliwości bojowe danego rodzaju wojsk, zmienia mentalność żołnierzy, wpływa na jakość szkolenia i dowodzenia oraz daje nowe możliwości operacyjne. Gdyby jeszcze uzbrojenia było odpowiednio dużo, wówczas nasze kły okazałyby się naprawdę groźne.
Norbert Bączyk, "Polska Zbrojna"