ŚwiatKoronawirus z Chin. Nagły wzrost zarażonych. Władze tłumaczą to "nową metodą diagnostyczną"

Koronawirus z Chin. Nagły wzrost zarażonych. Władze tłumaczą to "nową metodą diagnostyczną"

Lawinowo wzrosła liczba zarażonych koronawirusem w Chinach. W ciągu zaledwie jednej doby wzrosła o ponad 15 tysięcy osób! Chińczycy tłumaczą ten przyrost zastosowaniem nowej metody diagnostycznej, która pozwala na szybsze wykrywanie zarażonych.

Koronawirus z Chin. Nagły wzrost zarażonych. Władze tłumaczą to "nową metodą diagnostyczną"
Źródło zdjęć: © PAP
Violetta Baran

13.02.2020 | aktual.: 13.02.2020 10:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Liczba zarażonych w Chinach kontynentalnych wzrosła do 59,8 tysiąca osób. Większość z nich to mieszkańcy prowincji Hubei, w której wirus pojawił się po raz pierwszy. Zarażonych jest tam już48,2 tys. osób. To oznacza, że od wczoraj liczba osób, u których potwierdzono obecność koronawirusa, wzrosła aż o ponad 15 tys. osób!

Do tej pory liczba nowych przypadków zarażenia odkrywanych codziennie wynosiła ok. 2-3 tysięcy. Skąd nagle taki wzrost? Czyżby środki zastosowane przez chińskie władze, zmierzające do powstrzymania rozprzestrzeniania się epidemii, okazały się nieskuteczne?

Chińczycy tłumaczą gwałtowny wzrost liczby wykrytych przypadków zarażenia "nową metodą diagnostyczną". Ma ona polegać na wykorzystaniu tomografii komputerowej (CT) do wykrywania infekcji płuc. To pozwala, jak twierdzą chińscy eksperci, szybciej wykrywać osoby zarażone i izolować je od otoczenia.

Tymczasem lawinowo wzrosła nie tylko liczba nowych zarażonych, ale także ofiar śmiertelnych koronawirusa. W Chinach zmarło już 1368 osób. To oznacza, że w ciągu ostatniej doby odnotowano śmierć 255 osób, tylko w prowincji Hubei zmarły 242 osoby.

Koronawirus z Chin: rośnie liczba zarażonych na wycieczkowcu Diamond Princess

Trwa gehenna pasażerów wycieczkowca Diamond Princess, którzy od ubiegłego poniedziałku poddawani są kwarantannie w porcie w Jokohamie w Japonii. Zamknięci w kabinach pasażerowie nie mogą opuścić pokładu statku, a wirus rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Od wczoraj liczba zarażonych wzrosła o 44. Jest wśród nich 43 pasażerów i jeden członek załogi.

Obraz
© PAP | PAP/EPA/FRANCK ROBICHON

Przypomnijmy, że statek z ponad 3,7 tys. pasażerów i członków załogi poddano kwarantannie po tym, jak okazało się, że jeden z jego byłych pasażerów zachorował. Testy wykazały, że jest zarażony koronawirusem.

Do tej pory stwierdzono zarażenie 2019-nCoV u 218 pasażerów i członków załogi wycieczkowca. Liczba ta może jednak nie odpowiadać rzeczywistej - służby przeprowadziły zaledwie ok. 500 testów na obecność koronawirusa, przy czym u wielu osób testy powtarzano.

Na pokładzie Diamond Princess jest trzech Polaków: dwóch pasażerów i członek załogi.

Statek ma pozostać w kwarantannie do środy. Jednak - zgodnie z ostatnią zapowiedzią władz - już w piątek będą mogli opuścić jego pokład osoby najstarsze, przewlekle chore oraz te, który zajmują kabiny bez okien. Muszą jednak przedtem poddać się testom na obecność koronawirusa. Jeśli wypadną negatywnie, zejdą na ląd i pozostaną do czasu zakończenia kwarantanny w specjalnie wyznaczonych kwaterach.

Koronawirus z Chin. Wycieczkowiec Westerdam wreszcie dobił do portu

Zakończył się koszmarny rejs wycieczkowca Westerdam, który utknął na morzu z 1455 pasażerami i 802 członkami załogi na pokładzie. Statkowi, który opuścił Hongkong 1 lutego, odmówiono wstępu do portów na Filipinach, w Japonii, na Tajwanie, i Tajlandii. Nie mógł także zawinąć do portu w Korei Południowej i na wyspie Guam. Powodem tych zakazów była obawa, że pasażerowie mogą być zarażeni koronawirusem 2019-nCoV.

Obraz
© PAP

Armatorzy pływającego pod holenderską banderą statku przekonywali, że "nie ma powodu", by sądzić, iż na pokładzie są osoby zarażone koronawirusem. Władze kolejnych państw nie uwierzyły jednak w te zapewnienia.

W końcu w środę nad pasażerami wycieczkowca zlitowały się władze Kambodży. W czwartek zawinął on do portu w Preăh Sihanŭk. Na pokład weszli urzędnicy migracyjni z Kambodży. Jak informuje agencja TASS, powołując się na rozmowę z jednym z pasażerów, armator zobowiązał się załatwić wszystkim pasażerom wizy kambodżańskie, by mogli oni zejść na ląd.

- W ciągu trzech dni mamy zostać przewiezieni do Phnom Penh, a stamtąd samolotami, na koszt armatora, wrócimy do domu - opowiada agencji TASS jeden z pasażerów.

Armator zobowiązał się także zwrócić pasażerom koszty nieudanego rejsu i zagwarantował darmowy rejs w przyszłości.

Źródło: tass. ru, japantimes.co.jp, reuters.com

Komentarze (268)