Desant helikopterowy w Syrii. U.S. Marines znowu w akcji
Setki arabskich i kurdyjskich bojowników z pomocą Amerykanów rozpoczęło bitwę, której celem jest otoczenie Rakki, stolicy Państwa Islamskiego w Syrii. Walki rozpoczął desant helikopterowy wspierany przez amerykańską artylerię i lotnictwo. Po raz pierwszy USA na tak dużą skalę zaangażowały się w Syrii, co może być częścią tajnego planu zniszczenia ISIS, o którym wspomniał prezydent Trump.
23.03.2017 | aktual.: 23.03.2017 12:30
Śmigłowe przerzuciły kilkuset bojowników i żołnierzy amerykańskich sił specjalnych przez Zalew Assada za linie obrony ISIS w północno wschodniej Syrii. Do brzegu przybiły też barki z posiłkami. W rejonie walk szybko znalazły się opancerzone samochody, a nawet najnowocześniejsze działa M777 kalibru 155 mm należące do 11 Oddziału Ekspedycyjnego Marines. Desant osłaniały śmigłowce szturmowe i amerykańska artyleria rakietowa. Pentagon nie ujawnia, ilu ludzi uczestniczy w walkach. Poinformował jedynie, że w desancie mogło wziąć udział 500, „albo znacznie więcej” bojowników.
Bezpośrednim celem ataku jest zdobycie tamy i miasta Saura, co oznacza odcięcie Rakki, stolicy Państwa Islamskiego od zachodnich prowincji Syrii. Atakujący bardzo szybko zajęli półwysep w strefie lądowania i przecięli pobliską drogę. Trwają ciężkie walki o zaporę na Eufracie, a islamiści przygotowują się do obrony miasta.
Równocześnie trwa atak na wschód od Rakki, którego celem jest przecięcie drogi prowadzącej ze stolicy ISIS na południe i dalej w kierunku Iraku. Jeżeli obie te operacje się powiodą , to wspierane przez Waszyngton oddziały spotkają się na pustyni i zamkną pierścień okrążenia.
Dwie bitwy, jedna taktyka
Bitwa o Rakkę pokazuje, że Amerykanie przenoszą do Syrii doświadczenia zdobyte w Iraku w trakcie trwającej nadal bity o Mosul. Całe siły szturmowe stanowią lokalni bojownicy. Oni ponoszą największe straty, a specjalsi dołączeni do nacierających oddziałów zapewniają bardzo skuteczne, bliskie wsparcie artylerii, samolotów i śmigłowców.
Lekcje z Mosulu pokazują, że bitwa nie będzie ani krótka, ani łatwa. Walki o drugie co do wielkości miasto w Iraku trwają już pół roku. Otoczeni islamiści walczą do śmierci w gęsto zamieszkałych dzielnicach, gdzie cywile pełnią role żywych tarcz. Atakujący cały czas muszą liczyć się z groźbą samobójczych ataków bombowych. Pomimo tego, że zabitych i rannych żołnierzy irackich liczy się w tysiącach, zginął tylko jeden Amerykanin.
Nikt nie wie, ilu cywilów straciło życie. Ponad ćwierć miliona uciekło z Mosulu. Teraz walki przenoszą się w najgęściej zabudowane rejony starego miasta. Uliczki są tam zbyt wąskie dla czołgów, a islamiści będą mogli długo walczyć o każdy dom.
Podobny scenariusz przewidywany jest dla Rakki. Atak w kierunku miasta trwa od końca ubiegłego roku, a najdalej wysunięte oddziały kurdyjskie znajdują się zaledwie kilka kilometrów na wschód od miasta.
W stolicy ISIS mieszka niespełna 300 tys. ludzi, a strat wśród cywilów nie uda się uniknąć. Nie można wierzyć propagandzistom z Państwa Islamskiego, którzy niemal każdego zabitego gotowi są przedstawiać jako cywila, ale walki w gęsto zabudowanym terenie zawsze powodują ofiary wśród mieszkańców. Brak niezależnych obserwatorów powoduje, że nie można rozstrzygnąć, czy niedawny, amerykański nalot na szkołę zabił kilkudziesięciu uchodźców, jak twierdzą islamiści, czy oficerów ISIS, którzy zorganizowali tam naradę, jak uważa Pentagon.
W Syrii Amerykanie muszą liczyć się także z bardzo poważnymi komplikacjami politycznymi. Na ich szczęście w rejonie Rakki nie ma ani Rosjan, ani wojsk prezydenta Baszara al-Asada, ale uwagi i pretensje zgłaszają Turcy. Ankara przeciwstawia się obecności Kurdów na zachód od Eufratu. Dlatego Pentagon poinformował, że 75 proc. bojowników walczących pod Saura to Arabowie.
Ze względu na los cywilów i kłopoty polityczne wszystkim zależy na tym, aby Rakka padła jak najszybciej. Amerykańscy generałowie przestrzegają przed nadmiernym optymizmem i mówią o tygodniach, jeśli nie miesiącach walk. Prezydent Trump nie ujawnił swojego planu pokonania islamistów, ale widać, że nie zamierza ograniczać działań wojskowych. To dobra wiadomość, bo w przypadku toczącej się już bitwy determinacja i przytłaczająca siła przybliża rozstrzygnięcie i paradoksalnie, ogranicza liczbę ofiar.
Jarosław Kociszewski