Wraca sprawa Milczanowskiego
Do prokuratury wraca sprawa Andrzeja
Milczanowskiego, byłego szefa MSW oskarżonego o ujawnienie
tajemnicy państwowej w związku ze sprawą rzekomego szpiegostwa
Józefa Oleksego z 1995 r.
Sąd Okręgowy w Warszawie uzasadnił tę decyzję tym, że wszystkie cztery zarzuty stawiane Milczanowskiemu są tajne, co powodowałoby, iż sąd nie mógłby jawnie ogłosić sentencji wyroku (jest to bezwzględnym wymogiem prawa). Prokuratura Okręgowa w Warszawie musiałaby zatem odtajnić same zarzuty. W związku z tym proces Milczanowskiego nie zaczął się. Prokuratura może zaskarżyć tę nieprawomocną decyzję sądu; już to zapowiedziała.
66-letni Milczanowski - któremu grozi do 5 lat więzienia - wyraził satysfakcję z takiej decyzji sądu. Oświadczył, że proces powinien być całkowicie jawny, skoro "Biała Księga" wydana przez rząd Włodzimierza Cimoszewicza ujawniła w 1996 r. akta sprawy Oleksego, w tym - jak podkreślił - dane przewerbowanego przez polskie służby specjalne oficera wywiadu Rosji. Milczanowski zaznaczył, że nikt nigdy nie odpowiadał za to "skandaliczne ujawnienie", które nazwał "zdradą stanu", a on sam musi odpowiadać przed sądem m.in. za swe wystąpienie sejmowe.
Były szef MSW nie przyznaje się do winy i mówi, że dziś uczyniłby to samo. Nigdy nie ujawniono szczegółów tajnego aktu oskarżenia. Wiadomo, że główny zarzut dotyczy wystąpienia Milczanowskiego 21 grudnia 1995 r. w Sejmie, gdy powiedział, iż ówczesny premier Józef Oleksy (SLD) był źródłem informacji dla wywiadu b. ZSRR, a później Rosji - m.in. podczas swych kontaktów z oficerem KGB Władimirem Ałganowem.
Sprawa - ujawniona, gdy prezydentem-elektem był już Aleksander Kwaśniewski, który pokonał wtedy urzędującego prezydenta Lecha Wałęsę - wywołała wielki kryzys polityczny. Oleksy nazwał sprawę prowokacją, bo MSW sugerowało za kulisami jego odejście z urzędu premiera. Zaprzeczył, by był agentem, choć przyznał, że "biesiadował" z Ałganowem. Oświadczył, że zerwał z nim kontakty, gdy w 1994 r. ówczesny szef Urzędu Ochrony Państwa gen. Gromosław Czempiński ostrzegł go, wówczas marszałka Sejmu, że Ałganow to oficer wywiadu.
W początkach 1996 r. Oleksy podał się do dymisji, gdy prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo w jego sprawie (wniósł o to 19 grudnia 1995 r. Milczanowski). W kwietniu 1996 r. umorzono je wobec niestwierdzenia przestępstwa szpiegostwa. Prokuratura podkreśliła, że materiały zebrane przez UOP nt. Oleksego można traktować "wyłącznie jako poszlaki". Do dziś nie wiadomo, kto był agentem KGB o kryptonimie "Olin".
Jeszcze ostatnie słowo w tej sprawie nie zostało powiedziane - tak Milczanowski odpowiedział na pytanie, jak ocenia niewykrycie "Olina" przez polskie służby specjalne. Inny zarzut dotyczy bezprawnego - zdaniem prokuratury - powiadomienia o zarzutach wobec Oleksego przez Milczanowskiego ówczesnego prezydenta-elekta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz marszałków Sejmu i Senatu, I prezesa Sądu Najwyższego, prezesa Trybunału Konstytucyjnego i prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego, a także szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego.
Warszawska prokuratura badała, czy Milczanowski przekroczył obowiązki służbowe, ujawniając najpierw tym osobom, a potem w Sejmie tajemnicę państwową, jaką są informacje służb specjalnych o danej osobie. Prokuratura oparła się m.in. na sprawozdaniu sejmowej komisji nadzwyczajnej, która badała legalność działań w sprawie Oleksego. Według przyjętego w 1996 r. przez Sejm sprawozdania, działania w tej sprawie oficerów UOP oraz Milczanowskiego mogły naruszać prawo. W 1996 r. rząd Cimoszewicza opublikował w "Białej Księdze" wybór dokumentów sprawy Oleksego, aby dowieść bezpodstawności zarzutów wobec niego. Milczanowski uznał, że ujawniła ona mechanizmy działania polskiego wywiadu. Ówczesny szef MSW Zbigniew Siemiątkowski zapewniał, że nie zagroziło to interesom tajnych służb. Obalono tylko hipotezę, że "Olin" to Józef Oleksy - powiedział Siemiątkowski, informując, że nadal trwa sprawdzanie, czy w strukturach władzy działa agent o tym kryptonimie.
Śledztwo w sprawie Milczanowskiego pierwotnie umorzono w 1998 r., bo uznano, że minister może odpowiadać tylko przed Trybunałem Stanu. Oleksy odwołał się od tej decyzji do sądu, który w 2000 r. nakazał wznowić śledztwo. W 2001 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł zaś, że minister może odpowiadać przed sądem karnym za przestępstwa popełnione w związku z zajmowanym stanowiskiem, jeśli Sejm nie postawi go przed Trybunałem Stanu. We wrześniu 2001 r. Sejm, większością głosów AWS i UW, zdecydował zaś o umorzeniu postępowania z wniosku posłów SLD o postawienie Milczanowskiego przed Trybunałem.
W maju 2002 r. prokuratura postawiła Milczanowskiemu formalne zarzuty. Oskarżenie mnie uważam za przejaw zemsty ze strony SLD - mówił Milczanowski. Twierdzi, że w całej sprawie działał zgodnie z prawem. To była prowokacja, która wstrząsnęła Polską i wstrząsnęła mną - tak zarzut komentował Oleksy.
Ostatnio Oleksy wycofał dołączony do prokuratorskiego aktu oskarżenia własny, tzw. subsydiarny akt oskarżenia przeciw Milczanowskiemu, ówczesnemu wiceszefowi MSW Henrykowi Jasikowi i pięciu funkcjonariuszom UOP ze sprawy. Oleksy zarzucał im, że wprowadzili w błąd prokuraturę wojskową, przekazując jej fałszywe informacje; że zniszczyli oryginalne nagrania rozmów operacyjnych z Ałganowem (który miał być oficerem prowadzącym Oleksego); że ujawnili Ałganowowi kryptonim "Olin". Oleksy uzasadnił wycofanie swego aktu oskarżenia "skoncentrowaniem się na głównym sprawcy, którym jest pan Milczanowski".