"Wprost": Poniżej progu wojny
Podczas największych w Polsce manewrów NATO żołnierze będą ćwiczyli atak hybrydowy. Podobny do tego, jaki miał miejsce na Ukrainie. To pokazuje realne zagrożenia dla naszego kraju - pisze Edyta Żemła w nowym numerze tygodnika "Wprost".
Ryk samolotów bojowych, nisko lecące śmigłowce uderzeniowe, czołgi, transportery, a na torach eszelony wiozące działa samobieżne, artyleryjskie radary i mosty szturmowe. A wszystko podąża na Wschód. Ale spokojnie, to nie wojna, tylko największe od dziesięcioleci ćwiczenia wojskowe – „Anakonda 2016”.
W pobliżu elektrowni w Olsztynie pojawiają się grupy młodych ludzi. Obserwują, fotografują i znikają. Dwa tygodnie później te same bandy widziane były na dworcu kolejowym. Z kolei w innym mazurskim mieście – Giżycku, w pobliżu jednostki wojskowej kręci się kilku rosłych wyrostków. Interesują ich bramy, zabezpieczenia, żołnierze. Wygląda na to, że to jakieś oddziały paramilitarne.
Przeczytaj również: "NATO musi się wzmocnić na Wschodzie. Słabych partnerów Rosjanie nie biorą na poważnie"
Kilka dni później ktoś niszczy linie wysokiego napięcia. Giżycko jest bez prądu. Na szczęście awarię udaje się naprawić, ale nie mija dużo czasu, a w ratuszu ma miejsce wybuch. Nie wiadomo, czy to bomba, czy awaria sieci gazowej. W mieście robi się nerwowo. Tym bardziej że do szpitala trafiają ludzie po wypiciu mleka z miejscowej mleczarni OSM Giżycko. Coś złego dzieje się w okolicy. Czy ta seria zdarzeń to przypadki, czy może dywersja? W mieście zbiera się zespół reagowania kryzysowego. Komendant policji przypomina sobie o bandach. – Może trzeba uruchomić wojsko? – pyta oficera z sekcji operacyjnej 15. Brygady Zmechanizowanej z Giżycka, którego dowódca oddelegował do sztabu kryzysowego. Tym bardziej że Giżycko nie jest jedynym miastem w Polsce, gdzie dochodzi do tragicznych wydarzeń…
Wislandia przechodzi do historii
Tak może wyglądać początek wojny hybrydowej albo jeden ze scenariuszy ćwiczenia „Anakonda”. Tegoroczne manewry będą wyjątkowe. – Do tej pory nie mieliśmy ćwiczeń przygotowanych z tak wielkim rozmachem i tak perfekcyjnie – mówi mjr Agnieszka Kossowska z biura prasowego Dowództwa Operacyjnego RSZ, które zajmuje się przygotowaniem manewrów.
Tym razem wyjątkowe będzie wszystko, począwszy od scenariusza. Wojsko nie odeprze ataku nieprzyjaciela, jak to robiło od 2006 r., kiedy „Anakondę” zorganizowano po raz pierwszy. Armia teraz musi reagować na tzw. zdarzenia poniżej progu wojny. Może to być atak terrorystyczny, dywersja, sterowane niepokoje społeczne, które prowadzą do destabilizacji państwa.
Ćwiczenia „Anakonda” są organizowane co dwa lata. Dotychczas jednak tło taktyczne, czyli hipotetyczne położenie geograficzne, historyczne, gospodarcze, społeczne czy polityczne, w jakim manewry były osadzone, opierało się na prostym założeniu: siły „Monady” i „Barii” – mocarstwa zła – zwykle pod pozorem ochrony mniejszości narodowej, z lądu, powietrza i wody atakują terytorium „Wislandii”. Wojsko musi zatrzymać natarcie i przejść do tzw. zwrotu zaczepnego. Tym razem ten schemat znika. Pojawiają się za to, tak jak na Ukrainie, zielone ludziki. – W scenariuszu ćwiczenia nie został wskazany agresor. Zakładamy, że jakieś grupy paramilitarne przenikną na nasze terytorium. Obserwują ważne obiekty, prowadzą akcje dywersyjne. Po raz pierwszy ćwiczymy procedury przed wybuchem konfliktu – mówi ppłk Piotr Walatek, rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego RSZ. Dlatego częścią „Anakondy” będzie także sprawdzenie pozamilitarnego systemu reagowania kryzysowego na poziomie państwa i pięciu wybranych województw oraz powiatów
i gmin. Nowe będzie też tło taktyczne. Wojsko po raz pierwszy będzie ćwiczyć na NATO-wskim opracowaniu o kryptonimie „Skolkan 1”. Podpułkownik Walatek nie chce zdradzać zbyt wielu szczegółów epizodów, jakie zdarzą się podczas „Anakondy”. Na razie wiadomo jednak, że ćwiczenia będą związane z zastosowaniem art. 5 traktatu waszyngtońskiego, który zakłada solidarny udział NATO w obronie zaatakowanego kraju członkowskiego.
Chodzi też o to, że żołnierze, którzy przygotowują się do zadań, nie mogą znać scenariusza. – Chcemy, aby na bieżąco reagowali na zaistniałą sytuację – mówi ppłk Walatek. Takie podejście chwali gen. Roman Polko, były dowódca GROM-u i były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. – U nas często pudruje się rzeczywistość, a ćwiczenia wojskowe zawsze musiały kończyć się sukcesem. To był duży błąd. Rozleniwiał i niczego nie uczył. Paradoksalnie jeśli na ćwiczeniach zdarzają się problemy, to dla wojska lepiej. To pozwala wyeliminować je w przyszłości i ciągle się rozwijać – mówi gen. Polko.
Zasadniczy etap ćwiczenia, a może, jak twierdzą jego organizatorzy, najbardziej widowiskowy ruszy 7 czerwca. Zakończenie zaplanowano na 17 czerwca. Jednak już na początku maja żołnierze ze sprzętem wojskowym ruszą na poligony w całej Polsce. Trudno będzie tego nie zauważyć. Powód? Tegoroczna „Anakonda” będzie wyjątkowa także ze względu na skalę. Weźmie w niej udział ok. 27 tys. żołnierzy, podczas gdy wcześniej na poligonach równocześnie ćwiczyło kilka do kilkunastu tysięcy wojskowych. Dla porównania w 2014 r., czyli w poprzedniej edycji manewrów pod kryptonimem „Anakonda”, wzięło udział ok. 12,5 tys. żołnierzy Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej i Wojsk Specjalnych. Zaledwie 750 było z innych państw. Tym razem sojusznicy będą stanowili co najmniej połowę wszystkich ćwiczących. Do Polski przyjadą wojskowi z 19 państw NATO i sześciu Partnerstwa dla Pokoju. Dziesięciotysięczny kontyngent wystawią Amerykanie. – Drugim co do wielkości będą Brytyjczycy – około 1000, następnie Hiszpanie i Niemcy –
wymienia gen. Marek Tomaszycki, dowódca operacyjny. To pokazuje spójność i solidarność Sojuszu w obliczu potencjalnego zagrożenia – podkreśla.
Ćwiczenia odbędą się na wszystkich poligonach w kraju, m.in. w Drawsku Pomorskim, Wędrzynie, Żaganiu, Nowej Dębie, Bemowie Piskim, Ustce. Z kolei dla wzmocnienia efektu w tym samym czasie na Bałtyku zaplanowano wielkie manewry Marynarki Wojennej „Baltops”. Weźmie w nich udział kilkadziesiąt okrętów, w tym okręty podwodne i kolejne kilka tysięcy wojskowych.
Wśród ćwiczących będą sztabowcy, marynarze, lotnicy, komandosi, wojska lądowe. Zostaną zaangażowani żołnierze praktycznie wszystkich specjalności. Wymaga tego specyfika zadań, które będą wykonywane na lądzie, morzu oraz w powietrzu. Wielkie wyzwanie stoi przed wojskową logistyką, która odpowiada za zaopatrzenie, rozlokowanie i przerzut wojska. – To wszystko razem będzie dużym wysiłkiem dla wojska. Ćwiczenie będzie sprawdzeniem możliwości prowadzenia operacji obronnych NATO połączonych z elementami przeciwdziałania operacjom o charakterze hybrydowym – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej, dowódca Wojsk Lądowych w latach 2006-2009.
Prężenie muskułów przed szczytem
Kurz jeszcze nie zdąży opaść na poligonach po ćwiczeniach „Anakonda”, a już do Warszawy zaczną zjeżdżać najważniejsze osoby z całego świata na lipcowy szczyt NATO. Do polskiej stolicy przyjadą szefowie państw należących do Sojuszu na czele z prezydentem USA Barackiem Obamą i szefem Paktu Północnoatlantyckiego Jensem Stoltenbergiem.
Rozmówcy „Wprost” nie mają wątpliwości, że wielkie, sojusznicze ćwiczenia wojskowe stworzą odpowiedni klimat do ogłoszenia decyzji, jakie zapadną na szczycie. W tym ujęciu „Anakonda” będzie miała wymiar nie tylko wojskowy, ale też polityczny. Tym bardziej że od zawsze manewry były organizowane jesienią. A w tym roku po raz pierwszy odbędą się wiosną. Będzie to zatem też pokaz siły, a w świat popłynie taki przekaz: „Jesteśmy solidarni. Potrafimy też reagować na zmieniające się warunki bezpieczeństwa”.
Dziś wiemy, że podczas spotkania szefów NATO ma zostać ogłoszona decyzja o stałej obecności jednostek bojowych Sojuszu na jego „wschodniej flance”. Nikt też nie będzie zaprzeczał, że jest to odpowiedź na zagrożenia płynące ze strony Rosji. Szefowie państw NATO długo odsuwali nazwanie jej niestandardowych działań agresją, ale tym razem tak się w końcu dzieje. Zmiana mentalności następowała powoli. Po aneksji Krymu, późniejszych działaniach na Ukrainie, a w końcu po tym, co działo się w związku z kryzysem w Syrii, czara goryczy się przelała. Działania Rosji, choć nie wywołały klasycznej wojny, uznano za agresywne i niebezpieczne dla światowego status quo. – Udział żołnierzy z ponad 20 państw w ćwiczeniach wojskowych „Anakonda” świadczy o poziomie zaangażowania politycznego, a wymiar polityczny tych manewrów jest tak samo ważny jak militarny – ocenił gen. Marek Tomaszycki.
Trudno się z nim nie zgodzić. Choć w sferze deklaracji NATO zawsze zapewniało o absolutnej lojalności, to nie szły za tym wiążące decyzje, choćby o rozlokowaniu na Wschodzie stałych baz wojskowych. Cały czas obawiano się reakcji Rosji. Tym bardziej że gdy Polskę i resztę państw byłego bloku radzieckiego w 1999 r. przyjmowano do NATO, padła obietnica, że na ich terytorium nie będą stacjonować na stałe znaczne siły wojskowe.
Po aneksji Krymu Sojusz z niepokojem zaczął jednak zerkać na Wschód. W 2014 r. na szczycie w walijskim Newport zdecydowało trzykrotnym zwiększeniu liczebności sił szybkiego reagowania. Zapadła też decyzja o budowie tzw. szpicy, czyli sił natychmiastowego reagowania. Dodatkowo zdecydowano o rotacyjnej obecności jednostek wojsk NATO w państwach wschodniej flanki. Decyzje po szczycie w Warszawie mają jeszcze mocniej ulokować wojska Sojuszu na Wschodzie. Na stałe będą tu stacjonować jednostki bojowe włączone w system kolektywnej obrony przed zagrożeniem ze strony Rosji. Stany Zjednoczone zdecydowały też o rozmieszczeniu jednej pełnej brygady pancernej oraz sprzętu dla kolejnej takiej jednostki.
Wojna hybrydowa
Rosja bardzo skutecznie uprawia nowy rodzaj wojny, tzw. wojnę hybrydową. Michael Chertoff, były sekretarz ds. bezpieczeństwa wewnętrznego USA, w jednym z wywiadów wyjaśniając, czym jest taka wojna hybrydowa, przypomniał wydarzenia z Estonii w 2007 r. Doszło wówczas do zmasowanego ataku cybernetycznego na ten kraj. Padły serwery agend rządowych, banków i mediów. Według niektórych źródeł hakerzy byli powiązani z Rosją. Nie zostały jednak przedstawione żadne dowody potwierdzające tę tezę. Chertoff wymienił też Gruzję, która w 2008 r. musiała się zmagać z konfliktem zbrojnym z wojskami separatystycznej Osetii Południowej, Abchazji i Rosji. – Myślę, że koncepcja powolnych wysiłków, powolnego naruszania suwerenności jest częścią strategicznego krajobrazu dobrze znanego Rosji już od pewnego czasu. Czasem obejmuje to bardziej otwarte i oczywiste posunięcia, czasem posunięcia są bardziej subtelne, jest to walka za pomocą ekonomii, czasami – ataków cybernetycznych przeprowadzanych pod pozorem działań niezależnych
aktywistów. A może to być połączenie tych elementów i sądzę, że właśnie zbiór takich taktyk jest wykorzystywany z różnym natężeniem od pięciu lub sześciu lat – dodaje Chertoff.
Pytanie, czy Sojusz Północnoatlantycki potrafi się przed tym bronić? – NATO może skutecznie odstraszać przed agresją na dużą skalę. Musi zbudować zdolność odstraszania przed agresją poniżej progu otwartej wojny – uważa gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Ćwiczenia „Anakonda” pokażą, czy NATO już takie zdolności ma lub czy potrafi je wypracować w przyszłości. Jednak dziś już wiadomo, że żołnierze nie będą stali bezradnie, gdyby polskie granice zechciały przekroczyć zielone ludziki ze Wschodu.
Przeczytaj również: Raporty polskiej Agencji Wywiadu. Rosyjscy agenci wśród imigrantów