Wpadki Ewy Kopacz
Wszystkie gafy pani premier...
Retusz roku i inne wpadki Ewy Kopacz
Co się stało z twarzą Ewy Kopacz? - zastanawiali się ci wszyscy, którzy widzieli tę sesję zdjęciową. Na okładce świątecznego numeru magazynu "Viva!" zaprezentowano panią premier z choinką w tle. Jednak gdyby nie podpis, część czytelników mogłaby mieć problemy z jej rozpoznaniem. Internauci od razu obśmiali "poprawiony" wizerunek Kopacz. Dzieło grafików uznano za retusz roku, a to co miało ocieplić wizerunek szefowej rządu okazało się wizerunkową wpadką. "Grafik płakał, jak fotoszopował" - napisał na Twitterze użytkownik TVN48.
Poszło nie tylko o nadmierną obróbkę zdjęć, ale też o ubrania i dodatki, w których Kopacz wystąpiła. W artykule pojawiła się informacja o tym, z jakich firm i sklepów pochodzą. W ten sposób pani premier przyczyniła się do ich reklamy. - Takich rzeczy politykowi, zwłaszcza premierowi, robić nie wolno! - komentuje specjalnie dla WP Zbigniew J. Zieliński, trener etykiety i protokołu dyplomatycznego, znawca savoir vivre'u.
(js)
Awantura wokół sesji Kopacz. "Wpuścili premier w maliny"
Wokół niefortunnej sesji rozpętała się niezła awantura. Roman Giertych mówił w Radiu ZET: - To jest bardzo poważna sprawa. Politykowi tak robić nie wolno. Stało się bardzo źle i pani premier powinna wyciągnąć poważne konsekwencje wobec osób, które za to odpowiadają. Nie wierzę, żeby ona sama za to odpowiadała. Wtórował mu Kazimierz Marcinkiewicz: - Gdybym to ja był na miejscu premier Ewy Kopacz, byłyby dymisje. Wpuścili premier w maliny - powiedział w "Jeden na jeden" w TVN24.
Na konferencji prasowej Kopacz ustosunkowała się do zarzutów. Stwierdziła, że była to jej pierwsza sesja zdjęciowa po objęciu stanowiska premiera. Powiedziała, że jest jej przykro. Zapewniła, że z całego zamieszania wyciągnie wnioski na przyszłość. Tymczasem wydawca "Vivy!" przyznał w oświadczeniu, że informacje o producentach ubrań i dodatków pojawiły się w magazynie bez wiedzy pani polityk. W oświadczeniu napisano też, że łączenie Kopacz z wymienionymi w materiale firmami jest nieuzasadnione.
Poważne pytanie do pani premier: czy nie bolą pani nogi?
Tabloidy obśmiały też wywiad, którego Kopacz udzieliła Agacie Młynarskiej. Wyemitowano go w drugi dzień świąt w TVP1. Miało być świątecznie, rodzinnie i przyjemnie. Wyszło banalnie, a momentami żenująco. Rozmowa była medialną wpadką.
- Postanowiłyśmy zostawić politykę za drzwiami. To będzie rozmowa o rodzinie i z rodziną. Będą córka Kasia (ginekolog), zięć Andrzej (dermatolog) i wnuczek Julian. Będzie o miłości, mężczyznach, a także o tym, jak daje sobie radę z tak dużą ilością obowiązków, co je i czy rzuci palenie. Spotkałam najzwyczajniejszą kobietę. W domu jest przede wszystkim mamą i babcią, a nie premierem - zapowiadała wywiad Agata Młynarska. I zapowiedzi spełniła, zadając m.in. takie pytanie: Cały dzień jest pani na obcasach, czy nie bolą pani nogi? - Na razie jeszcze nie - odpowiedziała premier.
A oto kolejna próbka: Donald Tusk grał w piłkę, dbał o siebie, czy pani też robi coś dla siebie, ćwiczy? I odpowiedź Kopacz: - Mam w swoim pokoju w hotelu twister i mam taką kolebkę do robienia brzuszków. Więc kiedy mam coś do przemyślenia, rzucam się na wykładzinę (...) robię brzuszki i myślę wtedy intensywnie.
Życiu prywatnemu Ewy Kopacz poświęcony był niemal cały wywiad. W drugiej części wywiadu do premier Kopacz dołączyła córka Kasia wraz z mężem i wnuczkiem. Ewa Kopacz opowiadała o tym, jak wnuczek mówi do niej nie "babciu", ale "papu", córka o tym, jak widują się raz na trzy tygodnie lub raz na miesiąc, oraz o tym, że jak mama do nich przyjeżdża, to zarządza wszystkim: dokąd idą, kiedy jedzą, co robią. - Taka teściowa to jest coś okropnego, nie do zniesienia - żartowała Młynarska.
Kompromitacja na czerwonym dywanie
Ta wpadka Ewy Kopacz wzbudziła powszechną konsternację. 9 października w czasie uroczystego powitania podczas swojej pierwszej wizyty w Berlinie w roli szefowej polskiego rządu Kopacz wyraźnie się pogubiła. Co więcej, zdawała się nie reagować na "znaki" dawane jej przez Angelę Merkel, by zmieniła kierunek marszu. Ponieważ te subtelne gesty nie pomagały, kanclerz użyła siły i stanowczo pociągnęła panią premier za rękę.
- Ja uważam, że się nie pogubiłam, ale to jest sprawa, którą traktuję w ten sposób, że gdyby polityka, uprawianie ważnej polityki zależało od tego, jak się człowiek zachowuje na czerwonym dywanie, to centrum polityki światowej, musiałoby być w Hollywood - skomentowała swoją kompromitującą pomyłkę premier.
Ekspert, którego WP poprosiła o komentarz w tej sprawie nie kryje oburzenia, że pani premier i jej doradcom przydarzył się tak fatalny wypadek przy pracy. - Wykazała się absolutnym brakiem wiedzy związanej z oprawą protokolarną wizyty zagranicznej. Można by to zrozumieć, gdyby dla Ewy Kopacz było to pierwsze wejście w wielką politykę, ale przecież zawodowym politykiem jest od blisko ośmiu lat: w latach 2007-2011 była ministrem zdrowia, a następnie marszałkiem sejmu! - mówi Zbigniew J. Zieliński, trener etykiety i protokołu dyplomatycznego, znawca savoir vivre'u.
Co spowodowało, że pani premier się pogubiła? - Można zapytać: gdzie są i za co biorą pieniądze doradcy naszych prominentów? Jaki wkład w przygotowanie wizyty miał szef kancelarii premiera Jacek Cichocki? Panu ministrowi podlega m.in. Departament Spraw Zagranicznych, który odpowiada za merytoryczne i organizacyjne przygotowanie i obsługę międzynarodowych wizyt oraz spotkań premiera. Na dodatek jednym z wielu doradców premiera jest prof. Władysław Bartoszewski, z doświadczenia którego też można było skorzystać. Wreszcie jest MSZ, w którym to dyrektor protokołu dyplomatycznego odpowiedzialny jest za przygotowanie wizyt zagranicznych najważniejszych osobistości (prezydenta, premiera, marszałków, ministrów) - wskazuje rozmówca WP.
Angela Merkel dyryguje polską premier
Faux pas Ewy Kopacz można, zdaniem Zielińskiego, wytłumaczyć na kilka sposobów: albo żaden z doradców nie udzielił jej stosownych informacji, albo pani premier uznała, że poradzi sobie sama, albo zawiniło nieodpowiednie obuwie na czerwonym dywanie. Czyżby panią premier przerosło chodzenie w szpilkach?
- A wystarczyło podejrzeć jak wygląda ceremonia powitalna w trakcie wizyty zagranicznej: gospodarz spotkania towarzyszy gościowi mając go po swojej prawej stronie, ale przed podejściem do kompanii honorowej gospodarz zamienia się miejscami z gościem, aby ten mógł być bliżej żołnierzy i odebrać honory - wskazuje Zieliński.
Swoją drogą to nie była jedyna okazja, kiedy na Ewie Kopacz zemściło się noszenie uwielbianych przez nią wysokich obcasów, które towarzyszą jej niemal codziennie. Tuż przed wylotem do Brukseli w pierwszą zagraniczną podróż zgubiła but, co skrzętnie udokumentowali fotoreporterzy. - Dobrze, że sobie nogi nie skręciłam. To będzie szczęśliwa wizyta - żartowała Kopacz.
Publicznie zrugała drugą osobę w państwie
Tego nikt się nie spodziewał, a najbardziej zaskoczony musiał być z pewnością Radosław Sikorski. 21 października, po briefingu prasowym, na którym marszałek sejmu tłumaczył się z wypowiedzi dla portalu Politico.com i ze słów, że "Rosja chciała, by Polska wzięła udział w rozbiorze Ukrainy", pani premier uznała za stosowne publicznie zrugać marszałka! Sprowokował ją do tego fakt, że konferencja prasowa Sikorskiego przerodziła się w awanturę i przepychanki rozzłoszczonych brakiem komentarza dziennikarzy ze strażą marszałkowską, bo były minister spraw zagranicznych odesłał ich do swojej rozmowy z "Gazetą Wyborczą".
- Nie będę tolerować tego rodzaju zachowań, nie będę też tolerować takich standardów, które spróbował zaprezentować pan marszałek Sikorski podczas dzisiejszej konferencji - powiedziała ostro Ewa Kopacz o Sikorskim. Zdaniem rozmówcy WP również w tym przypadku zawiedli doradcy pani premier. - Nikt nie przestrzegł Ewy Kopacz przed publicznym strofowaniem marszałka sejmu, który według precedencji jest drugą osoba w państwie! - oburza się Zieliński. - A może nasza "prime minister" po raz kolejny uznała, że nie potrzebuje niczyjej rady? - zastanawia się ekspert.
Wzburzenia nie krył również Paweł Kowal: - To był błąd! W państwie jest tak, że jeżeli szef partii ma pretensje do marszałka to zwraca mu uwagę, ale nie publicznie. Ewa Kopacz zrobiła krzywdę polskiemu parlamentaryzmowi!
30 obietnic w 44 minuty - istny rekord
Nie proszę was o 100 dni spokoju, ale możliwość współpracy - mówiła Ewa Kopacz 1 października. Podczas swojego expose złożyła 30 obietnic w 44 minuty. To był prawdziwy rekord! Nowa pani premier obiecała niemal wszystko: od zwiększenia wydatków na obronność, przez zacieśnianie współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, budowę unii energetycznej, modernizację górnictwa, zwiększenie ilości żłobków, darmowe podręczniki, po rozwój polskiej nauki czy program stażowy dla młodych ludzi. Ponieważ jednak większość z tych obietnic ma być zrealizowana dopiero w roku 2016, spadła na nią lawina krytyki.
"Zapowiedzi wprowadzenia różnorakich reform od 2016, a lepiej 2020 r. budzą pusty śmiech" - komentowała internautka Lidia. "Obietnice premier sięgające dalej niż na rok, to lanie wody. Spychanie obietnic na przyszły rząd" - stwierdzał inny użytkownik. Inna sprawa, że rząd, aby wywiązać ze wszystkich obietnic złożonych w expose nowej premier, jak wyliczył Biztok, musiałaby dysponować do 2020 r. kwotą 209 mld zł, przy czym na dziś wiadomo na pewno, że zabraknie prawie 195 mld zł... Większość z nich pozostanie więc zapewne na papierze.
Ta wizyta pozostawiła niesmak
Pierwsza zagraniczna wizyta pani premier w Brukseli też pozostawiła niesmak. Choć Ewa Kopacz przyjechała w doskonałym humorze, nie udało jej się uniknąć niezręczności podczas spotkania z szefem Parlamentu Europejskiego Martinem Schulzem. Oboje mówili w swoich ojczystych językach i korzystali z pomocy tłumacza. Choć o tym, że trzeba jeszcze przetłumaczyć jej słowa, pani premier chyba na początku zapomniała - jej bardzo długą wypowiedź przerwać musiał Schulz, wymownie pokazując na tłumacza.
- Korzystanie z pomocy tłumacza przy tłumaczeniu konsekutywnym (tłumacz stoi obok mówcy i bezpośrednio tłumaczy na język obcy) wymaga od mówcy przestrzegania przerw dla sprawnego przekazu. I znów pani premier nie wykazała się znajomością zagadnienia, podobnie jak doradcy, z których żaden nie przewidział takiego rozwoju wydarzeń - wskazuje Zieliński.
Potem było już lepiej, pani premier patrzyła głównie na tłumacza i mówiła krótkimi zdaniami. Schulza wyraźnie rozbawiła zaproszeniem do Polski, gdzie będzie mógł poznać nowego marszałka sejmu, którego w Brukseli przecież wszyscy znają, bo przez siedem lat był szefem MSZ.
Rozczarowujące pierwsze szczytowanie
Ten szczyt to był prawdziwy chrzest bojowy nowej pani premier. 16 października Ewa Kopacz uczestniczyła w Mediolanie w spotkaniu przywódców Azji i Europy (ASEM). Dla szefowej rządu była to okazja do konsultacji z partnerami europejskimi przed szczytem UE ws. pakietu klimatycznego. Niestety Kopacz się nie popisała, ale nie tylko ona - zawinił także szef MSZ Grzegorz Schetyna, przygotowujący tę wizytę.
- Jeszcze na kilka dni przed szczytem, pan minister zapewniał o udziale strony polskiej w tej ważnej dla Europy i Ukrainy rozmowie. W drugim dniu obrad, kiedy najważniejsi przywódcy rozmawiali o Ukrainie, polska premier rozmawiała z Wietnamczykami... - ubolewa ekspert ds. etykiety.
Już wtedy stała się obiektem kpin i żartów
Ewa Kopacz zaczęła w złym stylu. Pierwszą wpadkę zaliczyła już podczas prezentowania składu swojego rządu. Krótka uroczystość w budynku Politechniki Warszawskiej stała się obiektem kpin, bo uznano ją za zbyt emocjonalną. Pani premier prezentując Małgorzatę Omilanowską, przedstawiła ją jako minister szkolnictwa wyższego, zamiast minister kultury i dziedzictwa narodowego. Problemy pojawiły się też, kiedy postanowiła powiedzieć coś miłego o każdym z ministrów. Mogliśmy się więc na przykład dowiedzieć, że nowy minister sprawiedliwości "Czarek Grabarczyk" (tak przedstawiła go Kopacz) "kocha ludzi". O Mateuszu Szczurku, od listopada 2013 r. ministrze finansów, usłyszeliśmy, że nie śpi po nocach. Z kolei Grzegorz Schetyna "bardzo ładnie współpracował" z Sikorskim.
Później Kopacz odpowiadała na pytania reporterów, m.in. o Ukrainę i ewentualną sprzedaż broni do tego kraju, jako pomoc w starciu z Rosją. Tak na to odpowiedziała: - Wie pan, ja jestem kobietą. (...) Polska powinna zachowywać się jak polska, rozsądna kobieta. Nasze bezpieczeństwo, nasz kraj, nasz dom, nasze dzieci są najważniejsze. Twitter nie zostawił na niej suchej nitki. Zarzucono jej seksizm a rebours: "Równość to nie jest powielanie stereotypów", "Infantylne" - oceniali komentatorzy.
"Szlag mnie trafia, kiedy słyszę, jak premier chwali się, iż jest kobietą. To nie wybieg dla modelek, liczą się kompetencje, nie płeć" - napisała dziennikarka Marta Wawrzyn. "Jestem kobietą Wodą ogniem burzą perłą na dnie Wolna jak rzeka Nigdy nigdy nie poddam się" - ironizował dziennikarz Konrad Piasecki. Jan Rokita prezentację rządu przez Kopacz nazwał "imprezą, która przekształciła się w widowiskową porażkę pani premier".
Od "bulu i nadzieji" do najpopularniejszego polityka w kraju - Kopacz powtórzy sukces Komorowskiego?
Można się spodziewać, że Ewa Kopacz zaliczy jeszcze kilka wpadek. Przypomina to początki Bronisława Komorowskiego, który jeszcze przed wyborami prezydenckimi zaliczał kolejne gafy, skwapliwie odnotowywane przez media. Poczynając od "bulu i nadzieji", przez "przyjemność wizytowania terenów zalewowych", posługiwanie się wydrukami z Wikipedii czy mówienie o "duńskich kaszalotach" aż po pozbawienie ówczesnego prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego parasola. Okazało się jednak, że wpadki, które nie są poważnego kalibru wcale nie szkodzą, a wręcz mogą pomóc, zwłaszcza, że na początku urzędowania obowiązuje taryfa ulgowa. Po początkowej kumulacji gaf i potknięć Komorowskiego ich częstotliwość znacznie spadła i przestały one budzić ekscytację. Czy w przypadku Ewy Kopacz powtórzy się ten scenariusz? Komorowski po początkowych kłopotach, odrobił straty, a dzisiaj ufa mu rekordowe 80 proc. Polaków, a prezydent po raz czwarty z rzędu otrzymał tytuł polityka roku w sondażu CBOS.
Wyraźnie widać, że nowa premier chce odróżnić się od Donalda Tuska. Wielokrotnie podkreśla swoje pochodzenie z Szydłowca, pracę w prowincjonalnej przychodni, znajomość problemów zwykłych ludzi. A więc zupełne przeciwieństwo Tuska, który chociaż wychował się na gdańskim podwórku, jako premier ubierał się w drogie garnitury, palił cygara i lubował w drogich winach. Kopacz chce uchodzić za zwyczajną kobietę, taką jak my. I to nie tylko, jeśli chodzi o styl życia, ale też o wpadki, które zdarzają się każdemu. Zwykły Kowalski, widząc kolejny wyczyn pani premier może sobie pomyśleć: "czasem coś wypali, ale to równa babka!".
Oczywiście, gdy politykowi nieustannie przydarzają się wpadki, może w końcu zyskać opinię nieudacznika i ciamajdy, a to jest już zabójcze. Dopóki jednak pewne granice nie zostaną przekroczone, wyborcy mogą nadal myśleć: "Patrzcie ludzie! Oni mają tak wysokie stanowiska, a są zupełnie tacy jak my!".
"Jest tajemnicą poliszynela, że Ewa Kopacz, podobnie jak Krzysztof Ibisz, z każdym rokiem wygląda młodziej"
Inną ocenę ostatnich spektakularnych wpadek Ewy Kopacz przedstawia Marek Migalski na swoim blogu. Sesję w "Vivie!" określa wręcz katastrofą wizerunkową. Wpadką o mniejszym kalibrze był, w opinii polityka, wywiad dla TVP1. Co łączy obie te katastrofy? - Złamanie zasady marketingowej, że nie wolno przefajnować, czyli że nie przesadza się z tym, co może i w małych dawkach jest strawne, ale w większych powoduje reakcję odwrotną od zamierzonej. Oraz - co jeszcze ważniejsze - że publicznie podkręca się nie te zalety polityka, które ma, ale te... których nie ma! - wskazuje.
I dodaje: - Wpadka pierwsza, stopowo-wykładzinowa, nie byłaby wpadką, gdyby dotyczyła kogoś poważnego i posągowego. Takiego kogoś trzeba ocieplać i oswajać - misiem, dzieckiem, softstory. Kaczyński na kanapie, w otoczeniu kotów i bratanicy, opowiadający o tym, jakim to strasznym był urwisem w dzieciństwie - coś takiego jest jak najbardziej wskazane. Albo Schetyna, z córką na spacerze, w towarzystwie spaniela. Ale - na Boga - nie Ewa Kopacz. Jak ktoś ma problem z tym, że jest postrzegany jak ciotka-klotka, niezbyt rozgarnięta apelowa z eventu na Politechnice, osoba która na chybcika sformułowała wojenną doktrynę Polski w słowach "dom-drzwi-dzieci-kobieta", to się jej nie ociepla i nie umila, ale się ją utwardza i upoważnia! Dociąża się ją, a nie pompuje helem. (...) Gdyby Kazimierz Marcinkiewicz chciał powrócić do polityki, to nie zaczynałby od recytowania wierszy Isabelle, a gdybym ja chciał ponownie zostać europosłem, to nie robiłbym sobie ustawki w sklepie z bielizną - ironizuje.
- W przypadku katastrofy w "Vivie" zadziałał podobny mechanizm. Znów przefajnowano i zwrócono uwagę na to, na co powinno się było ukryć. Na wygląd pani premier. Jest tajemnicą poliszynela, że Ewa Kopacz, podobnie jak Krzysztof Ibisz, z każdym rokiem wygląda młodziej. I nie jest też tajemnicą, że to nie efekt diety kapuścianej czy też zaharowywania się po nocach w sejmie. Wszyscy domyślają się, lub po prostu wiedzą, że inni szatani byli tam czynni. Więc wyfotoszopowanie jej w sposób już naprawdę ekstremalny, przyniosło efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego. Wszyscy dworowali sobie, porównując twarz polskiej premier do Jokera i innych kreskówkowych postaci. Czy tego chciało otoczenie Ewy Kopacz? Na tym mu zależało? Chyba jednak nie - pyta retorycznie.
- Oświetlono dokładnie te miejsca, które są dla niej wstydliwe. Tak zagrano, żeby nie miała żadnych szans na wyjście z tej konfrontacji zwycięsko. I działo się to przy pełnej kontroli przekazu - wszak red. Młynarska nie słynie z brutalnych ataków na swoich rozmówców i formuła wywiadu od początku musiała być znana i akceptowana przez speców od PR z rządu. Jeszcze łatwiej można było kontrolować przekaz w "Vivie" - a jednak ktoś postanowił zrobić nim krzywdę swojej pryncypałce. Od samej PEK nie można oczekiwać, że - zobaczywszy swoje zdjęcia odmładzające ją o dwie dekady - powie gromkie "nie", ale już od jej zaplecza marketingowego można by było tego oczekiwać. A przynajmniej ona sama mogłaby tego od niego oczekiwać. Chyba, ze chce, by było ono lustereczkiem, które będzie jej mówić, że jest najpiękniejsza na świecie - konkluduje Migalski.
(js)