PolskaTak bardzo im wierzyłem...

Tak bardzo im wierzyłem...

Pozbyłem się złudzeń, Platforma coraz bardziej przypomina mi – a w paru kwestiach nawet przebija – SLD. Mówię tu o nepotyzmie, czarowaniu piarem i działaniach pozorowanych. Skupienie się głównie na zamazywaniu rzeczywistości do złudzenia przypomina mi czasy tow. Gierka. Powiem więcej, te wszystkie socjotechniczne sztuczki zmuszają do zastanowienia, czy dzisiejsi specjaliści Platformy w samej partii i przyjaznych jej mediach to nie ci sami ludzie, którzy kilkadziesiąt lat temu wmawiali nam, że jesteśmy w czołówce przemysłowych krajów świata – z Pawłem Kukizem, muzykiem rockowym, rozmawia Piotr Ferenc-Chudy.

Tak bardzo im wierzyłem...
Źródło zdjęć: © AKPA | Grabowski

10.02.2011 | aktual.: 10.02.2011 13:26

Ma Pan korzenie kresowe, czy to determinuje Pański stosunek do historii Polski?

Oczywiście. Przede wszystkim z przekazów rodzinnych już jako dzieciak poznawałem koszmarne losy Polaków pod rosyjskim czy bolszewickim panowaniem. Później tę wiedzę pogłębiałem, czytając fachową literaturę, co również wpłynęło na mój stosunek do aktualnych wydarzeń. Na przykład jeśli chodzi o sprawę smoleńskiej tragedii. Byłem zszokowany oddaniem śledztwa w ręce Rosjan, które miało świadczyć o zaufaniu do nich, a ściślej do rosyjskich instytucji państwowych. Takie zaufanie mogą mieć tylko naiwni lub ludzie kierujący się złą wolą w kontekście polskiej racji stanu. Obojętne, czy ta Rosja jest biała, czerwona, seledynowa czy nie wiadomo jaka, z pułkownikiem KGB na czele, jest jasne, że aspiracje imperialne dominowały, dominują i dominować będą w rosyjskiej polityce zagranicznej. Podstawową rolą naszych polityków powinno być ostateczne przekonanie Rosji, że Polska już dawno przestała być Krajem Priwislinskim czy PRL-em. Niedawno odwiedziłem swojego przyjaciela Rosjanina i zapytałem go, czy gdyby np. w lesie
kabackim rozbił się samolot z Miedwiediewem na pokładzie, Rosja oddałaby śledztwo Polsce. Popatrzył na mnie jak na wariata i odpowiedział: – „Oszalałeś? Gdyby trzeba było, wjechałyby czołgi, żeby zabezpieczyć wrak”. Nic dodać, nic ująć.

Znając dzieje polsko-rosyjskich relacji, można było przewidzieć zachowanie władz rosyjskich.

No właśnie i w tym momencie się poważnie zastanawiam, podejrzewając dwie przyczyny takiego stanu rzeczy. Albo premier wykazuje się brakiem poczucia rzeczywistości w stosunkach polsko-rosyjskich, albo tak bardzo obawiał się przeprowadzenia śledztwa przez niezależne instytucje międzynarodowe, które mogłoby obnażyć słabość jego rządu w dziedzinie bezpieczeństwa własnego państwa. Byłaby to kompromitacja rządu Tuska, co więcej, prawdopodobnie musiałoby się to skończyć postawieniem najwyższych urzędników państwa polskiego przed Trybunałem Stanu.

Pamiętam, jak 17 września 2009 r. pod Domem Polonii zaśpiewał Pan dla weteranów „Kurica nie ptica”. Byłem wówczas przekonany, że spotkamy się w kwietniu w Katyniu.

W styczniu 2010 r. dostałem z Kancelarii Prezydenta zaproszenie na spotkanie wigilijne z udziałem rodzin deportowanych na Wschód. Nie pojechałem na nie, ponieważ zaproszenie dotarło do mnie na tyle późno, że nie mogłem odłożyć pilnych spraw rodzinnych. Wiem skądinąd, że prezydent Kaczyński chciał mnie wtedy zaprosić na wyjazd do Katynia. Stało się inaczej – nie poleciałem do Smoleńska i dlatego możemy teraz rozmawiać. Chociaż być może poleciałbym Jakiem-40. Pan też miał tego dnia sporo szczęścia, że dziennikarzy wysłali oddzielnym samolotem. Gdyby nie sytuacja rodzinna, na pewno bym był na tym spotkaniu, bo zaproszenie od prezydenta uważałem za zaszczyt. Na dodatek był to czas, kiedy z coraz większym uznaniem patrzyłem na jego poczynania w polityce zagranicznej, szczególnie dotyczące Wschodu i Gruzji. No i oczywiście doceniałem brak zgody Lecha Kaczyńskiego na nominacje generalskie dla oficerów mentalnie tkwiących w komunie.

Jaka była Pańska pierwsza reakcja na wiadomość o tragedii w Smoleńsku?

Może pan nie uwierzyć, ale ja przeczuwałem, że coś takiego kiedyś nastąpi. Nie myślałem tylko, że skala będzie tak przytłaczająca. Przecież w tej katastrofie jak w soczewce skupia się mizeria naszego państwa i fatalny stan jego bezpieczeństwa. Ta katastrofa pośrednio z tego wynika. Gdybyśmy mieli wszystko pięknie poukładane, to ten samolot nie wyleciałby z Warszawy, chociażby ze względu na jego stan techniczny i 100 remontów, jakie przechodził, przecież wiadomo, gdzie był produkowany i serwisowany. Ja wiem, że na wschód od Bugu ludzie do tej pory masowo jeżdżą zdezelowanymi wołgami i ładami, u nas tego nie znajdziesz. A my rozmawiamy przecież o samolocie, który woził naszych przywódców.

Jedną z konsekwencji katastrofy smoleńskiej były przyspieszone wybory prezydenckie. Głosował Pan?

Powiem tak: z początku byłem zdecydowany w drugiej turze zagłosować na Jarosława Kaczyńskiego. Nie poszedłem jednak do urny. Nie głosowałem dlatego, żeby nie dawać szansy Platformie na przewrotne tłumaczenie ich impotencji. Gdyby prezydentem został Kaczyński, znów mogliby powiedzieć „chcieliśmy dobrze, ale – wiecie, rozumiecie – prezydent nam blokuje”. A tak mają wszystko. Łącznie z prezydentem – inicjatorem pomnika dla bolszewików, prezydentem, który za doradcę ds. historii dobiera sobie aktywistę PZPR-owskiego, a do udzielania rad w kwestiach polityki wschodniej – tow. Jaruzelskiego. Jednocześnie pan prezydent w kampanii wyborczej akcentował swoją antykomunistyczną przeszłość i epatował więzienną celą z czasów internowania. Wracając do rzeczy – PO ma w tej chwili pełnię władzy i odpowiedzialności. Straciła wcześniejsze argumenty.

Jak Pan zareagował na raport MAK?

Zupełnie mnie nie zaskoczył. Dużo wcześniej mówiłem bliskim i znajomym, że wersja będzie taka, że pijany prezydent przymusił pijanych pilotów do lądowania wbrew stanowczym zakazom kontrolerów lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Oczywiście specjalnie to przerysowywałem, ale co do ogólnych wniosków pomyliłem się niewiele. A fakty, które znam, są takie, że był to lot wojskowy, a jeżeli był to lot cywilny – jak sugerują za Rosjanami niektórzy nasi eksperci – to w takim razie przykładnie ukarani powinni zostać urzędnicy odpowiedzialni za wysłanie samolotu z załogą, która nie miała uprawnień do jego pilotowania. Gdzie tam było lotnisko zapasowe, gdzie zabezpieczenie kontrwywiadowcze i ochrona BOR na lotnisku? No i to oddanie śledztwa. Kompletnie się nie zgadzam z niby to przychylną dla premiera tezą, że sytuacja go przerosła. Po pierwsze dlatego, że nawet taka sytuacja nie ma prawa przerosnąć szefa rządu 40-milionowego narodu. Uważam natomiast, że na rękę było panu premierowi oddanie pola w tej sprawie ze z góry
przewidzianym wynikiem śledztwa obarczającym winą pilotów, ich naczelnego dowódcy i prezydenta. Obiektywna ocena tego zdarzenia przez międzynarodową niezależną instytucję mogłaby skłonić Tuska do dymisji, a Klich i Arabski prawdopodobnie stanęliby przed sądem jako przynajmniej współodpowiedzialni za śmierć prawie 100 osób.

Czego oczekuje Pan po raporcie komisji Jerzego Millera?

Niczego. To jest już musztarda po obiedzie. Zresztą jakie ta komisja miała możliwości realnego działania, czy mogła dokonać we właściwym czasie rzetelnych badań szczątków wraku? Przy dzisiejszych możliwościach technicznych wciąż badają zapis z czarnej skrzynki. Gdzie jest kokpit wraku? Przecież to jest kpina. Właściwie wszystko już jest pozamiatane, mogą jedynie znaleźć parę kozłów ofiarnych na niższym szczeblu i tyle. Niech Pan zobaczy, co się dzieje w mediach, kto inspiruje i nagłaśnia takie inicjatywy jak tzw. Dzień bez Smoleńska. Kto przekonuje ludzi, że domaganie się prawdy to wyłącznie cyniczna gra PiS? Ludzie w swej masie reagują tak, jak im każą telewizory. Kłopot w tym, że w ogóle na świecie zapanowała forma nad treścią. Zwyciężyła okładka i kolorowe opakowanie mentalnej i moralnej próżni. Taki „AndyWarhollizm” z mass mediami odmóżdżającymi swoich odbiorców. Ważne staje się to, ile i czego mamy, czy człowiek jest ładny, czy brzydki. Ważniejsze, jak na lodzie tańczą gwiazdy niż ilu Polaków zamarzło
na Syberii. Generalne pożegnanie wartości... Przekonany jestem jednak, że to etap przejściowy. Ludzie muszą mieć opokę w postaci imponderabiliów, bo inaczej uczelnie medyczne nie nadążą z kształceniem psychiatrów.

Kiedyś bardzo Pan wspierał PO, natomiast ostatnio stał się Pan wobec niej krytyczny.

Ja po prostu miałem do nich zaufanie. Znałem tych chłopaków z czasów studenckich, NZS-owskich. Z czasem zaufanie to zaczęło topnieć. Szczerze mówiąc, to jeszcze wtedy, gdy Tusk aspirował do kandydowania na prezydenta, miałem nadzieję, że po jego ewentualnym wyborze premierem zostanie inny członek Platformy. W tej chwili pozbyłem się złudzeń, Platforma coraz bardziej przypomina mi – a w paru kwestiach nawet przebija – SLD. Mówię tu o nepotyzmie, czarowaniu piarem i działaniach pozorowanych, czyli nieróbstwie. Skupienie się głównie na zamazywaniu rzeczywistości do złudzenia przypomina mi czasy tow. Gierka. Powiem więcej, te wszystkie socjotechniczne sztuczki zmuszają do zastanowienia, czy dzisiejsi specjaliści Platformy w samej partii i przyjaznych jej mediach to nie ci sami ludzie, którzy kilkadziesiąt lat temu wmawiali nam, że jesteśmy w czołówce przemysłowych krajów świata. To, co się dzieje obecnie, to idealna kalka z propagandy sukcesu. Te zielone wyspy i inne cuda na patyku, a przy tym zapaść służby
zdrowia, bezpieczeństwa państwa, dług publiczny i podwyższanie podatków oraz okradanie naszych przyszłych emerytur. Do tego przekonanie o nieomylności, arogancja i uśmiech samozadowolenia na twarzach. Zamiast wziąć się do ciężkiej pracy, podtrzymują wojenkę z prawicowym PiS-em. A PiS daje się w nią wkręcić, co to tylko wzmacnia postkomunistów. Zachowałem jeszcze trochę szacunku dla tych ludzi wywodzących się z nurtu SKL-owskiego, którzy gdzieś tam w trzecim czy czwartym szeregu autentycznie pracują, nie pchając się przed obiektywy kamer. Szanuję także ministra Zdrojewskiego, który rzeczywiście wykonuje dobrą robotę i to po cichutku. Niezmiernie ceniłem śp. marszałka Macieja Płażyńskiego, który mogąc politycznie zdyskontować rolę, jaką odgrywał przy założeniu Platformy, zrezygnował z pierwszego planu, gdy zauważył, w jakim kierunku ta partia zmierza.

Kiedy zaczął Pan tracić zaufanie do polityków Platformy?

Były to chyba nominacje generalskie w policji, m.in. dla oficera z rozdania dawnej SB, którego awans wcześniej blokował prezydent Kaczyński. Potem szaleństwa Janusza Palikota i jego niejasne relacje na styku biznesu i polityki. Kolejny szok to komisja hazardowa. Bolało mnie to, bo naprawdę dużo czasu poświęciłem Platformie. Mimo ogromu obowiązków rodzinnych i zawodowych przed wyborami jeździłem z południa na północ Polski, by zachwalać PO. Tak bardzo im wierzyłem...

Jest Pan jednym z niewielu przedstawicieli show-biznesu angażującym się w komentowanie bieżących wydarzeń. Jak na to reagują ludzie z tego środowiska?

Nieszczególnie mnie to interesuje. Poza tym absolutnie nie uważam się za autorytet, mówię po prostu to, co myślę. Na przykład podczas programu telewizyjnego ze Zbyszkiem Hołdysem zwracałem uwagę na konkrety, podając fakty wynikające z dokumentów dotyczących wojskowego charakteru tragicznie zakończonego lotu rządowego tupolewa. Nie majaczyłem o żadnych ideologiach w kontekście polityki. Opierałem się na treści dokumentów i mówiłem o próbie manipulowania nimi oraz dziwnym milczeniu ministra Jerzego Millera w tej sprawie. Całe moje zainteresowanie polityką nie wynika z chęci partycypowania we władzy czy świecenia światłem odbitym od czołowych polityków. Wszystkie moje pokłady ambicji realizuję w pełni na scenie jako muzyk. Rzecz w tym, że zainteresowanie polityką bierze się z patriotyzmu i autentycznej troski o Polskę. Nie zawsze też muszę mieć rację, ale z pewnością chcę politykom powiedzieć, co o nich myślę ja i duża część społeczeństwa. Ludzi myślących podobnie na prawicy jest sporo – część z nich jest w
PiS, a część w Platformie, choć sądzę, że ci ostatni już niedługo opuszczą tę partię. Tragedią, której skutki odczuwamy do dziś, było to, że w 1989 r. nie doszło w Polsce do tego, co potrafili zrobić u siebie Czesi i Niemcy, czyli całkowitego odsunięcia bolszewii od funkcji publicznych. Dzięki temu nasi komuniści zyskali czas na zdobycie stanowisk i wpływów w biznesie.

Platforma przedstawiała się większości społeczeństwa jako partia liberalna. Uważa ich Pan za liberałów?

Jakich liberałów?! Od podnoszenia podatków i drenowania kieszeni podatników? Od objęcia władzy powiększyli i tak już rozpasany do granic korpus urzędniczy o ponad 60 tys.!!! Broń nas, Panie Boże, przed takimi liberałami.

Spotkaliśmy się w Ustrzykach Dolnych. Dlaczego właśnie tutaj?

Przyjechałem tu na coroczną imprezę organizowaną przez Polskie Stowarzyszenie Sportu Po Transplantacji. Stowarzyszenie to organizuje zawody sportowe dla osób po przeszczepach, zarówno dzieci, jak również ludzi dorosłych po różnych zabiegach transplantacyjnych. Są tu osoby po przeszczepach nerek, wątroby czy serca. Przyjeżdżam na te spotkania z wielu powodów. Przede wszystkim jako ojciec dziecka po transplantacji szukam wsparcia w środowisku, którego dotyczy ten problem i cieszę się widokiem ludzi, którzy po ciężkich zabiegach wrócili do zdrowia. Szukam wsparcia, a jednocześnie sam, na ile mogę, staram się dać coś od siebie. Najprościej rzecz ujmując, wspieramy się wzajemnie, a jednocześnie propagujemy ideę transplantacji. Taka impreza pokazuje, że „składaki”, bo tak sami siebie nazywają ludzie po przeszczepach, niczym się nie różnią od innych.

Wspomniał Pan o swojej 10-letniej córeczce, wiem, że niedawno była operowana. Jak się czuje?

Wszystko, dzięki Bogu, jak do tej pory jest w porządku. Tyle że niestety obowiązki zawodowe nie pozwoliły mi nacieszyć się dochodzącą do zdrowia Hanią. Przeszczep odbył się, co jest dla mnie wyjątkowo ważne, 6 stycznia, czyli w dniu święta Objawienia Pańskiego, jednego z najważniejszych świąt Kościoła katolickiego. Nie nacieszyłem się Hanią, bo w nocy przywieźliśmy ją do domu z Centrum Zdrowia Dziecka, a już następnego dnia musiałem przyjechać tutaj.

Na prywatne życie brakuje czasu?

Z pewnością, ale poniekąd jest to mój wybór. Pan Bóg sprawił, że spełniły się moje marzenia z dzieciństwa. Fenomenalne jest to, że mogę godnie żyć z pracy, którą naprawdę kocham. W związku z tym za swój obowiązek uważam dzielenie się tym, co mi jest dane. Właściwie źle się wyraziłem, wcale nie traktuję tego w kategoriach obowiązku. Tak naprawdę czerpię przyjemność z faktu, że mogę coś z siebie dać innym i dokąd ludziom to odpowiada, tak właśnie będę robił. Póki co tak chyba się dzieje, bo jestem kawalerem Orderu Uśmiechu oraz laureatem Medalu Brata Alberta. Działając z Anią Dymną i ks. Isakowiczem-Zaleskim czy Krysią Murzek, staramy się czynić jak najwięcej dobrych rzeczy, ale bez większego medialnego szumu czy zadęcia. I dzieje się tak nie dlatego, że jestem przesadnie skromny, tylko dlatego, że większość tych rozbuchanych imprez charytatywnych to pusty balon, gdzie zyski są niewspółmierne do nakładów poniesionych przy ich nakręcaniu. Taka np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Suma 30–40 mln zł oszałamia
przeciętnego Polaka i sugeruje niebywały sukces. Ciekawe, jak by to wyglądało, gdybyśmy zestawili te miliony z kosztami dziesiątek godzin antenowych, jakie poświęcają temu przedsięwzięciu elektroniczne media. Dobrze by też było, gdyby od czasu do czasu jakieś media podały, ile na cele charytatywne udaje się zebrać kościelnemu Caritasowi, który bez specjalnego rozgłosu sprzedaje bożonarodzeniowe świece. Skupiłbym się też nad wymiarem duchowym „Orkiestry”. Cała ta impreza coraz bardziej mi się kojarzy z hipokryzją człowieka, który deklarując się jako katolik, w okolicy Bożego Narodzenia czy w Wielkim Tygodniu udaje się do spowiedzi, uważając w poczuciu spełnienia obowiązku, że przez resztę roku już może robić, co chce. Ot, taki jeden dzień dobroci, dla ugłaskania własnych sumień. Straszne, że tych wszystkich dzieciaków, które w tym uczestniczą, nie uczy się konsekwentnej, mrówczej pracy dawania z siebie innym. Tylko raz na jakiś czas, bach fajerwerki, światła, kamery. Kochajmy się. Jest kolorowo, róbta co
chceta. Jesteśmy dobrzy, fajni, cool i OK. Najbardziej mnie jednak bulwersuje fakt, że te kilkadziesiąt milionów złotych to np. mniej więcej równowartość miesięcznych wypłat poborów w Komendzie Głównej Policji. Obecnie zatrudnionych jest tam ok. 5600 osób (za Gierka 450), które w celu uzasadnienia konieczności swego bytu wypuszczają setki niepotrzebnych rozporządzeń czy rozkazów, komplikując tym samym pracę w terenie, co w sposób oczywisty osłabia bezpieczeństwo.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)