Stella Maris miała agenta w ABW
Czy główni podejrzani w aferze Stella Maris
mieli swoją "wtyczkę" w gdańskiej Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego? Śledztwo w sprawie przecieku prowadzi prokuratura w
Bydgoszczy - informuje "Gazeta Wyborcza".
Objęte klauzulą tajności śledztwo toczy się co najmniej od połowy ub.r. Wniosek o wszczęcie postępowania złożyli gdańscy prokuratorzy prowadzący sprawę Stelli Maris. Informacje z ABW miały przeciekać od końca 2002 r. Jak dowiedziała się "Gazeta Wyborcza", prokuratura dysponuje nagraniami rozmów telefonicznych głównych podejrzanych, którzy zdradzają się w nich wiedzą ze śledztwa. Telefon na podsłuchu miał m.in. gdyński biznesmen Janusz B., który - według śledczych - organizował dla firm z całej Polski proceder kupowania tzw. pustych faktur w Wydawnictwie Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris - podaje gazeta.
Według dziennika, przecieki mogły pozwolić podejrzanym na przygotowanie się do odparcia zarzutów. Choćby poprzez stworzenie dokumentacji lub "pozyskanie" nowych świadków, którzy potwierdziliby, że np. doradztwo w doprowadzeniu do kontraktu, za który wystawiona została faktura w Stelli, miało miejsce w rzeczywistości.
Prokurator z Bydgoszczy przesłuchał już kilkudziesięciu świadków, w tym wszystkich funkcjonariuszy ABW, którzy brali udział w śledztwie, oraz większość podejrzanych w sprawie Stelli. Wśród przesłuchanych znalazł się także Edmund M., do 2001 r. szef gdańskiego Centralnego Biura Śledczego i od ponad 20 lat bliski przyjaciel Janusza B. Po odejściu z policji, M. związał się z nim biznesowo, razem prowadzą spółkę konsultingową. Edmund M. zna też innych podejrzanych w sprawie Stelli - b. barona pomorskiego SLD Jerzego J. i właściciela korporacji budowlanej Doraco Andrzeja H., któremu ostatnio zorganizował ochronę w luksusowym sopockim hotelu Haffner - informuje "Gazeta Wyborcza". (PAP)