"Starsi o 30 lat"
Gen. Jaruzelski wydaje książkę
Gen. Jaruzelski: jak mnie zabiją, będzie ładny pogrzeb
W przededniu 30. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek, ukaże się najnowsza książka gen. Wojciecha Jaruzelskiego pt. "Starsi o 30 lat". Jak przyznaje autor, to jego ostatnia publikacja, bo coraz bardziej podupada na zdrowiu.
Jest to zbiór tekstów, których myśl przewodnią i główną treść stanowi ocena sytuacji w II połowie 1981 roku. Dotyczy to szczególnie okoliczności Spotkania Trzech (Józef Glemp, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski) z 4 listopada 1981 roku. Tego, co je poprzedziło i tego, co po tym nastąpiło.
Wirtualna Polska prezentuje jej fragmenty oraz komentarz, którego generał udzielił naszemu portalowi. Autor pytany o to, czy nie obawia się tłumu manifestantów, który pojawi się pod jego domem za kilka dni, mówi: - Czego mam się bać? Niech mnie zabiją, przynajmniej będzie ładny pogrzeb - ironizuje generał i dodaje: - A tak na poważnie, bardzo mnie martwi to, że ludzie którzy przychodzą, tak łatwo dają się ogłupić..."
(neska)
"Ta książka jest jak młot, który wali w mur"
W rozmowie z Wirtualną Polską gen. Jaruzelski przyznaje, że to jego ostatnia publikacja. - Mam 88 lat, jestem chorym człowiekiem, więc czy mógłbym napisać więcej? Czasu mam coraz mniej - mówi generał.
Dlaczego, mimo ciężkiej choroby, zdecydował się na wydanie kolejnej książki? - Jestem zahartowanym przez Syberię i front żołnierzem. Dopóki chodzę, będę walczył o prawdę. Nie mogę pogodzić się z faktem, że wszyscy wciąż „klepią” jedną teorię, zadają jedno pytanie – czy faktycznie groziła nam interwencja Rosjan, czy nie? Historycy i politycy idą na łatwiznę zastanawiając się jedynie nad tym czy gdyby stanu wojennego nie było, rzeczywiście dotarłyby do nas czołgi zza wschodniej granicy, czy nie.
Problem – jak przekonuje generał – jest złożony i wciąż istnieje wiele „białych plam”. – Prawda jest taka, że to my doprowadziliśmy do sytuacji, w której interwencja była nieuchronna. Gospodarka się waliła, ludzie nie mieli co jeść, węgla brakowało, było o krok od gigantycznego wybuchu, o czym zresztą sam Kościół ostrzegał. Jest chyba logiczne, że taka eskalacja nie byłaby do zaakceptowania przez Rosjan. Powinniśmy zacząć od szukania błędów u nas samych, a dopiero potem doszukiwać się u innych. Podobnie było w czasach rozbiorów. Zanim do nich doszło, Polska przez kilka wieków była europejskim mocarstwem. To rozkład wewnętrzny, liberum veto i brak dyscypliny przyczyniły się do tego, że zaborcy rwali nas po kawałku – mówi generał.
"Do końca będę uparcie powtarzał, że interwencja Rosjan nie przyszłaby nagle, ale byłaby następstwem pogarszającej się sytuacji wewnętrznej w Polsce" - twierdzi.
Po chwili dodaje, że były momenty, które dawały nadzieję na poprawę, ale zmarnowano szansę na wyjście z impasu. – W swojej książce przypominam o bardzo ważnym wydarzeniu – „Spotkaniu Trzech” – w którym uczestniczyłem wraz z prymasem Józefem Glempem i Lechem Wałęsą na początku listopada 1981 roku. Uzgodniliśmy kontury przyszłych działań a we wspólnym komunikacie określiliśmy owe spotkanie za pożyteczne i przygotowujące do dalszych merytorycznych konsultacji. Znamiennie jest to, że następnego dnia prymas pojechał do Watykanu aby przekazać papieżowi relację z rozmowy. Po stronie „Solidarności” był opór, związkowi radykałowie storpedowali przedsięwzięcie a Wałęsa znalazł się pod murem. Co więcej - 12 grudnia 1981 roku Komisja Krajowa "Solidarności" uchwaliła dzień 17 grudnia, jako ogólnopolski dzień protestu, miliony ludzi wylało się na ulicę... „ – wspomina generał. „Dlaczego temat „Spotkania Trzech” jest wciąż marginalizowany? Niestety takich „białych plam” jest znacznie więcej” – dodaje w rozmowie z Wirtualną
Polską.
"Żałuję, ubolewam i przepraszam"
Generał pisze o wadach organicznych systemu oraz błędach realizacyjnych – w tym również jego – popełnionych w minionym okresie, zwłaszcza tych, które przyniosły ludzką krzywdę i ból.
"Żałuję, ubolewam i przepraszam za różne dotkliwe konsekwencje stanu wojennego. Był on ostatecznością, stał się koniecznością. Był mniejszym złem, ale zło nawet mniejsze jest również złem. Wiele spraw – które zaistniały w wirze burzliwych wydarzeń i towarzyszących im emocji – oceniam z żalem i smutkiem. Dotyczy to m.in. skali i formy internowań, weryfikacji i zwolnień z pracy. Również – nieuzasadnionych sytuacyjną koniecznością – różnych uciążliwości i represji. Wreszcie wszelkich niegodziwości – o niektórych dowiaduję się po latach".
"Przede wszystkim ubolewam, iż doszło do ofiar śmiertelnych. W czasie trwania stanu wojennego – tj. od 13, a faktycznie od 16 grudnia 1981 roku (kopalnia „Wujek”), do 22 lipca 1983 roku – zginęło 16 osób, w tym jeden milicjant. Nie chcę, ażeby zostało to odczytane jak sucha formuła statystyczna. Każda śmierć, zwłaszcza w tak dramatycznych okolicznościach, jest tragedią. Każda krzywda i cierpienie ma swoje imię. Każda zostawia w rodzinnej, a także społecznej pamięci ból i bliznę. Każda zaistniała w konkretnej, z reguły konfrontacyjnej sytuacji – przy tym żadna na mocy odgórnych decyzji. Jednakże sprzeczne z tym w pełni uzasadnionym, bolesnym odczuwaniem, jest rzucanie nie zweryfikowanymi, wręcz „księżycowymi” liczbami wypadków śmiertelnych".
"Nie czailiśmy się w ukryciu, Amerykanie wiedzieli..."
Czy stanu wojennego można było uniknąć? Wojciech Jaruzelski: "Natrętnie upowszechniana jest opinia, iż ja, że tzw. autorzy stanu wojennego, asekuracyjnie zasłaniają się, usprawiedliwiają jego wprowadzenie nieuchronnością interwencji militarnej bloku. To – używana z całą premedytacją – insynuacja. Ja bowiem niezmiennie, uporczywie powtarzam, że interwencja nie nastąpiłaby, ni stąd ni zowąd, jak „grom z jasnego nieba”. Byłaby pochodną burzliwego rozwoju sytuacji wewnętrznej w Polsce, procesów rozkładowych państwa i tym samym destabilizacji w naszym – geostrategicznie kluczowym obszarze".
Generał tłumaczy, że przygotowania do ewentualnego wprowadzenia stanu wojennego były równoległe do narastających napięć, konfliktów, zagrożeń bezpieczeństwa państwa oraz paraliżu gospodarki. "Zrozumiałe jest, iż nie mógł być podany termin jego wprowadzenia. Do końca liczyliśmy, że tej ostateczności uda się uniknąć. Nie czailiśmy się w ukryciu”.
Jak przekonuje generał Amerykanie doskonale znali sytuację w Polsce, przygotowania do stanu wojennego, realność jego wprowadzenia. Nie poinformowali jednak Solidarności, Kościoła, Papieża-Polaka, co więcej, nie ostrzegli polskich władz. A była ku temu - jak przypomina generał - szczególna okazja – wizyta wicepremiera Zbigniewa Madeja w Waszyngtonie w dniach 6–9 grudnia 1981 roku.
"Szkoda, iż dominująca dziś polityka historyczna – a w istocie rzeczy ideologiczna – po rzeczową, obiektywną analizę i odpowiedź nie sięga. Historyk, który ocenia przeszłość, wie – i to nie wszystko – jak było. Polityk, który ocenia sytuację, widzi jak jest i jedynie przewiduje, co zdarzyć się może. Historyk w zaciszu archiwów i bibliotek – ma komfort ferowania ocen i wyroków post factum. Polityk siedzi na „gorącej patelni” aktualnej rzeczywistości, niosąc odpowiedzialność za każdą decyzję.
Szczególną świadomość tej różnicy powinien mieć badacz zajmujący się historią najnowszą. Przecież jego oceny przekładają się na publiczny osąd i sąd. Kiedy w jednym instytucjonalnie „ciele” – jakim jest IPN – funkcjonuje, i historyk, i prokurator – odpowiedzialność intelektualno-moralna historyka jest tym większa. Należy ubolewać, iż wielu historyków i polityków nie chce, czy nie potrafi spojrzeć i zrozumieć tamtej sytuacji pod kątem nie tylko dzisiejszych, ale również ówczesnych kryteriów i realiów".
"Stan wojenny był popierany przez społeczeństwo"
Generał twierdzi, że badania opinii, wykazały, "iż w listopadzie 1981 roku – w tym dramatycznie trudnym momencie zaufanie do wojska osiągnęło rekordowy wskaźnik 93%. W latach 80. stopień społecznego zaufania wynosił ok. 70% – podobnie jak w stosunku do Kościoła".
To, zdaniem byłego prezydenta, jeszcze jeden z dowodów, iż stan wojenny nie był po prostu generalskim „widzimisię”, ale oczekiwanym i popieranym przez znaczną część społeczeństwa rozwiązaniem. "Ocena sytuacji w ostatnich miesiącach 1981 roku wskazywała, iż udręka zaopatrzeniowa, anarchizacja życia, gwałtowny wzrost przestępczości, powodują skrajne zmęczenie społeczeństwa i – niezależnie od politycznych orientacji – oczekiwanie na jakiś przełom, na spokój, na normalne ludzkie bytowanie.
Można powiedzieć – sytuacja dojrzewała psychologicznie. Po wprowadzeniu stanu wojennego, znalazło to zresztą potwierdzenie w ograniczonym wymiarze akcji strajkowych – mimo, iż naród nasz do lękliwych nie należy".
"Solidarność straciła kontrolę"
"Mówi się – Solidarność była ruchem pokojowym, nie wybiła ani jednej szyby itp. To prawda. Ale prawdą jest również to, że władze państwa, że kierownictwa Solidarności i Kościoła, traciły panowanie nad rozwijającą się żywiołowo sytuacją. Np. apele o zahamowanie fali strajkowej, były mało skuteczne.
Lech Wałęsa powiedział – ja jeden strajk gaszę, a 10 innych ekip jedzie i nowe rozpala. Narastał klimat agresji. „Stare grzechy rzucają długie cienie”. Dawały znać o sobie różnego rodzaju – nawet zadawnione – urazy, zwłaszcza wobec organów porządkowych, milicji. Wręcz klinicznym tego przykładem stały się 7 maja 1981 roku wydarzenia w Otwocku.
Milicjanci zatrzymali dwóch pijanych, awanturujących się chuliganów. Coraz większy, rozjuszony tłum – do tysiąca osób – przyszedł z „odsieczą”. Zaatakowano posterunek. Milicjantom groził lincz. Perswazja, ostrzeżenia nie odnosiły skutku. Dopiero przybycie Adama Michnika, właściwa mu odwaga, a w tym momencie nawet brawura i celny apel „rozbroił” agresję" - pisze gen. Jaruzelski.
"Mam świadomość własnego moralnego ciężaru, ale..."
W rozdziale "Dramaty" gen. Jaruzelski dokonuje moralnego rozliczenia, ale - jak stwierdza w dalszej części - nie może odpowiadać za wszystko.
"Zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki, inne nadużycia władzy, nie dają mi prawa, nie pozwalają negować, wykluczać ich sprawstwa przez ludzi z aparatu państwa" - czytamy w książce.
"Mam świadomość własnego moralnego ciężaru tej konstatacji. Z drugiej jednak strony, nie można godzić się na przypisywanie im każdej ofiary, każdego niewyjaśnionego, nieudowodnionego przypadku, z domniemaniem politycznego kontekstu i tła" - tłumaczy. Jak jednak przyznaje, nie chce, by te słowa zostały odczytane, jako dystansowanie się od tematu, relatywizacja zbrodni.
"Idiotyzmy popełnione wobec Kościoła zaszkodziły władzy"
W swojej książce Wojciech Jaruzelski kilkakrotnie powraca do relacji władz komunistycznych z Kościołem. "Były konflikty, zaostrzenia, i obustronne pretensje. Nie zamierzam podejmować licytacji. Jedno jest niewątpliwe – doktrynalne uprzedzenia, różne błędy, nawet idiotyzmy popełnione przez nas wobec Kościoła, zwłaszcza w latach 50. i 60. najbardziej zaszkodziły samej władzy". Jak jednak dodaje, w latach 70., a zwłaszcza 80. sytuacja ulegała wyraźnej zmianie. Ilustruje to - zdaniem generała - "chociażby intensywność i treść kontaktów przedstawicieli władzy i Kościoła, rozmach budownictwa sakralnego oraz inne korzystne dla Kościoła rozwiązania. Historyczna rola Kościoła jest powszechnie znana i szanowana, podobnie jego moralne nauczanie".
Odnosząc się do obecnych realiów, gen. Jaruzelski mówi o kontrowersyjnych problemach materialno-finansowych Kościoła i "pokusie ostentacyjnej obecności w różnych formach życia państwowo-publicznego, co koliduje z zasadą świeckości państwa". Dodaje, że stosunki państwo – Kościół powinny być przyjazne, ale państwo nie powinno być ani antykościelne, ani przykościelne".
Nawiązując do swoich relacji z Janem Pawłem II, gen. Jaruzelski wspomina: "Był Wielką Postacią. Jednakże gdyby Jego nauki, wskazania stanowiły bezpośrednią siłę sprawczą, to Polska w pełni suwerenna i demokratyczna powinna być „krajem aniołów, rajem na ziemi”. (...) Byłoby z mojej strony koniunkturalnym nadużyciem twierdzenie, że zawsze istniała zgodność naszych ocen. Zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego były oczywiste różnice. W sumie jednak stosunki państwo – Kościół, działalność Komisji Wspólnej, różne kontakty, w tym moje rozmowy z Papieżem, pozwalały na coraz lepsze wzajemne zrozumienie. Zaowocowało to na drodze historycznych przemian, jakie dokonały się w Polsce".
"Jak mnie zabiją to trudno, będzie przynajmniej ładny pogrzeb"
Generał Jaruzelski, pytany przez Wirtualną Polskę o to, czy w tym roku będzie zza okien śledził to, co będzie się działo przed jego domem, mówi: - Od kilkudziesięciu lat nie ruszam się tego dnia z miejsca, bo nie mam przed czym uciekać. Jak mnie zabiją to trudno, będzie przynajmniej ładny pogrzeb - ironizuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Co roku, w nocy z 12 na 13 grudnia, na warszawskim Mokotowie gromadzą się przeciwnicy i zwolennicy byłego prezydenta. W ubiegłym roku - jak czytamy w książce generała - doszło do hucznej "próby generalnej" przed 30. rocznicą wprowadzenia stanu:
"Jeszcze nigdy przed moimi oknami nie zgromadziły się takie tłumy – niemal jak na koncert Pani Dody. Uczestniczyli, dominowali ludzie młodzi, których w 1981 roku jeszcze na świecie nie było. Co jednak tym razem było charakterystyczne? Otóż po raz pierwszy zaszczyciły mnie „sąsiedzką” wizytą tak znane osoby, jak: Ludwik Dorn, Kornel Morawiecki, Tomasz Sakiewicz, Piotr Semka, Bronisław Wildstein. Wygłosili gromkie mowy, przy akompaniamencie bojowych okrzyków i na tle wojowniczych transparentów".
"Chociaż byłem bezpośrednim adresatem, oceniam to realistycznie. Mam świadomość, iż pośrednio było to również skierowane do prezydenta Bronisława Komorowskiego (a właściwie mojego udziału w posiedzeniu RBN), do lewicy, nazywanej nieraz „postkomuną”, do tzw. Salonu oraz do niektórych polityków, publicystów i w ogóle „gorszych patriotów” - czytamy w książce.
"Biorę odpowiedzialność na siebie"
"Wielokrotnie oświadczałem, w tym również jako ustępujący prezydent w przemówieniu radiowo-telewizyjnym, że biorę odpowiedzialność na siebie. Że jeśli czas nie ugasił w kimś gniewu lub niechęci - niech będą one skierowane przede wszystkim do mnie. Potwierdzam to i dziś. W moim bowiem głębokim przekonaniu, najbardziej potrzebne jest obecnie zespolenie wszystkich konstruktywnych sił narodu na rzecz stabilizacji społecznej, racjonalnych reform, złagodzenia dotkliwych dla ludzi ciężarów".
"Oby więc skupienie odpowiedzialności na mojej osobie pozwoliło obniżyć napięcia, uściślić historyczne obrachunki”. Mam gorzką satysfakcję, że przez 20 lat to się spełnia. I tak będzie do końca moich dni".
W odniesieniu do bieżącej sytuacji politycznej generał nawiązuje m.in. do tragicznych wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku: "W nowej rzeczywistości ustrojowej odżywają stare i powstają nowe antagonistyczne podziały, zaostrza się polityczny „szczękościsk”. Jest to szczególnie gorszące, kiedy areną i paliwem konfrontacji staje się tragedia, smoleńska katastrofa, czy też różne inne zdarzenia, lub preteksty"
"Zwracam się do prezesa IPN..."
Generał zastanawia się co pokażą kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego i jaki będzie ich pretekst napędowy. "Przy tym, jak wykazało już wieloletnie doświadczenie, istotą sprawy staje się zdominowanie formy nad treścią, tj. niedostatek pogłębionych ocen, jak doszło do stanu wojennego, w jakiej stało się to sytuacji, kto się do tego przyczynił, kto zaprzepaścił szansę jego uniknięcia, jaką dawało pójście drogą Spotkania Trzech?
W tym miejscu zwracam się do pana Jarosława Kaczyńskiego, przypominając, co powiedział w książce Czas na zmiany z 1994 roku: „Różne są opinie na temat Spotkania Trzech. Jedni uważają, że był to chwyt propagandowy ze strony PZPR. Inni liczyli, iż tą drogą na razie uda się spacyfikować Solidarność, a przynajmniej ją kontrolować. Wreszcie inni, że Bronisław Geremek i jemu bliscy torpedowali tę inicjatywę w obawie, że prowadzi ona do zbyt wielkiej roli Kościoła”. Kończy słowami: „Sprawa ta do dzisiaj nie jest do końca wyjaśniona i czeka na rzetelne opracowanie przez historyków”. Minęło 17 lat, a na rzetelnych historyków sprawa wciąż „czeka”, mimo iż mniejszej rangi wydarzenia są systematycznie przypominane, a ich kolejne rocznice nawet celebrowane. Oto swego rodzaju biała plama”.
"Zwracam się tą drogą do kolejnego, obecnego prezesa IPN, Pana dr. Łukasza Kamińskiego o osobiste zainteresowanie i zaangażowanie się w wyjaśnienie owych okoliczności. Chodzi przede wszystkim o dokonanie obiektywnej oceny etapu, który niósł nadzieje, przy tym nie tylko dla Polski. Przed 30 laty miało to bowiem zarówno wewnętrzny, jak i zewnętrzny rezonans. Jedni podziwiali polski „karnawał wolności”. Inni ostrzegali: „Polska chorym człowiekiem Europy”. A wszystko to działo się w warunkach zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej"".
Niekonstytucyjny stan wojenny
Stan wojenny, wprowadzony 13 grudnia 1981 roku na mocy uchwały Rady Państwa, trwał do 22 lipca 1983 roku. Oficjalnym powodem wprowadzenia go był narastający kryzys gospodarczy, społeczny i polityczny. Kontrolę nad krajem przejęło wojsko, powołano Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, na czele której stanął gen. Wojciech Jaruzelski. To on, w oświadczeniu telewizyjnym, poinformował społeczeństwo o wprowadzeniu stanu wojennego.
Zabroniono wszelkiego rodzaju zgromadzeń (z wyj. religijnych), zawieszono działalność wielu organizacji społecznych i tytułów prasowych (oprócz "Trybuny Ludu" oraz "Żołnierza Wolności"), wprowadzono cenzurę rozmów telefonicznych i korespondencji. Na ulicach pojawiły się wojskowe i milicyjne patrole, czołgi. Internowano kilka tysięcy działaczy opozycyjnych.
W marcu 2011 roku Trybunał Konstytucyjny uznał dekrety Rady Państwa o wprowadzeniu stanu wojennego za niekonstytucyjne. W sierpniu sąd uznał, że stan zdrowia gen. Wojciecha Jaruzelskiego nie pozwala na sądzenie go w procesie ws. stanu wojennego.
(neska)