St. Pauli w Warszawie

Trzeba otworzyć legalne domy publiczne, bo inaczej będziemy skazani na patologię - pisali znani publicyści. Kilkakrotnie sprawą utworzenia legalnych domów publicznych zajmował się rząd, prosząc o opinie w tej sprawie policję i wydział medyczny miejscowego uniwersytetu. Nie chodzi o Warszawę w 2004 r., lecz o Wiedeń w roku 1789. Temat domów publicznych podjęto dlatego, że - podobnie jak obecnie w polskiej stolicy - w gazetach pojawiały się dramatyczne opisy prostytucyjnego podziemia.

"Wały i baszty są siedzibą mnóstwa podłych gospód odwiedzanych przez kurwy. Gnieździ się tu gnój miejski, uliczne zdziry i inne cudzoziemskie dziewki". Ostatecznie austriacki rząd nie zalegalizował domów publicznych, ale problem nie zniknął. Do dziś domy te znajdują się w tych samych miejscach, co pod koniec XVIII wieku - w okolicach Schottenbastei, Naglergasse, Kreuzerstrasse, Elephant, przy Praterze, Augarten czy na Kohlmarkt.

Odważniejszy od austriackiego rządu był - i to dużo wcześniej dwór Władysława Jagiełły. Wymusił on na władzach polskich miast zalegalizowanie zamtuzów i opodatkowanie prostytutek, gdy wybuchła epidemia syfilisu. Walka zwolenników i przeciwników legalizacji i opodatkowania domów publicznych trwa jednak już ponad 2,5 tys. lat. Około 600 r. p.n.e. Solon zalegalizował je w Atenach. W 260 r. p.n.e. problem uregulowano w Rzymie: ustanowiono wówczas urzędy edyli (urzędników municypalnych), którzy wyznaczali specjalne miejsca dla procederu prostytucji. Następcy Solona zdelegalizowali domy publiczne w Atenach, w Rzymie zrobił to cesarz August w 18 r. p.n.e. Zawsze gdy dochodziło do delegalizacji, rosło prostytucyjne podziemie, zwiększała się liczba przestępstw towarzyszących prostytucji, wzrastała też liczba chorób przenoszonych drogą płciową. Po 2600 latach od wzorcowych regulacji Solona status domów publicznych chce w Polsce uregulować zarówno lewica, jak i prawica. Podobnie jak za czasów Jagiełły pragną narzucić
seksbiznesowi czytelne reguły prawne.

Występki i grzechy

Doraźne akcje policji przeciw domom publicznym i prostytutkom nic nie dają, o czym już w 1885 r. pisał niejaki Henne am Rhyn w "Występkach i grzechach": "W wyniku obławy dokonanej nocą z 11 na 12 listopada 1884 r. okazało się, że w jedenastu budapeszteńskich domach publicznych przebywało 79 nierządnic, z których tylko 39 miało książeczki zdrowia. Wszystkie nie zarejestrowane dziewczęta dostały się do aresztu, ale już następnego dnia wypuszczono je na wolność". Policja przeprowadziła akcję przeciwko domom publicznym w Budapeszcie, bo skarżyli się na nie okoliczni mieszkańcy. "Nie może być tak, że małe dzieci, starcy i ludzie odbierający to jako zgorszenie muszą obcować z nierządnicami, bo zamtuzy są rozrzucone po całym mieście, bo znajdują się w domach zamieszkanych przez porządnych ludzi" - można przeczytać w policyjnym raporcie z października 1884 r. Podobnych argumentów używają obecnie mieszkańcy Warszawy i innych polskich miast.

Odgłosy orgii, przymusowe pobudki sąsiadów zrywanych na nogi przez klientów mylących przyciski domofonów. Taka jest codzienność mieszkańców budynków, w których otwarto agencje towarzyskie. Profesor Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog, uważa, że obecny - dwuznaczny - status prostytucji (jest uprawiana, ale nie opodatkowana) jest faryzeuszostwem. Cierpią na tym osoby mieszkające w sąsiedztwie agencji. Przy ulicy Kruczej w Warszawie funkcjonuje dwadzieścia agencji, nieco mniej przy Marszałkowskiej, Wilczej, Wspólnej, Mickiewicza, Wiertniczej. We Wrocławiu (w dzielnicy Psie Pole) agencja znajduje się naprzeciwko przedszkola, na gdyńskim Witominie - obok gabinetu dentystycznego i kancelarii adwokackiej. W Łodzi (przy ulicy Narutowicza) agencja mieści się w budynku przekazanym przez władze miasta fundacji kulturalnej (fundacja znajduje się w suterenie, a resztę pomieszczeń wynajmuje agencji). W Krakowie najwięcej domów publicznych jest na Starym Mieście oraz w okolicach Kazimierza, czyli odwiedzanej przez turystów
dawnej dzielnicy żydowskiej.

- Agencje to uciążliwość nie do opisania, powszechne zgorszenie, bezsenność sąsiadów i bezsilność matek - mówi "Wprost" Alojzy Ramisz, profesor Akademii Rolniczej w Szczecinie, do niedawna mieszkający w sąsiedztwie domu publicznego. - Kilka razy w tygodniu pijani klienci agencji dobijają się do moich drzwi, wydzierając się w ordynarny sposób. Na klatce schodowej zaczepiają moją czternastoletnią wnuczkę, pytając ją, ile bierze i w czym jest najlepsza - opowiada Cecylia Wikariak, mieszkająca obok agencji przy Wilczej w Warszawie.

Plan Kalisza

Obecnie w Polsce działa około 15 tys. agencji towarzyskich. Pracuje w nich co najmniej 150-160 tys. osób. Biznes związany z prostytucją obraca prawie 10 mld zł rocznie - wynika z szacunków Komendy Głównej Policji. Te pieniądze to połowa wydatków budżetu na edukację. Dotychczas do kasy państwa trafiało z tego zaledwie kilka promili. Wojciech Kaźmierczak z SLD, wiceprzewodniczący Federacji Młodych Socjaldemokratów, przygotował projekt opodatkowania prostytucji w Polsce. Przypomina on, że kiedy zdecydowała się na to rada miasta Kolonii, do budżetu zaczęło trafiać z tego tytułu 4 mln euro rocznie. W Warszawie działa około 800 agencji. Gdyby założyć, że w każdej są tylko dwa łóżka, to nakładając na taką agencję podatek w wysokości 200 euro miesięcznie, po roku do budżetu miasta wpłynęłoby prawie 2 mln euro (prawie 10 mln zł). Z początku liderzy SLD potraktowali propozycję młodych jak prowokację, obecnie większość posłów klubu SLD gotowa jest poprzeć ten pomysł. Popiera go Ryszard Kalisz, szef MSWiA. - Dość
hipokryzji: przecież wszyscy wiedzą, że wizyta w agencji nie kończy się na towarzyskiej pogawędce. Opodatkowanie tego interesu i nadanie mu jasnego prawnego statusu w dużym stopniu wyeliminowałyby patologie towarzyszące agencjom: zmuszanie do nierządu, handel żywym towarem, wykorzystywanie nieletnich, obrót nielegalnym alkoholem i narkotykami - mówi "Wprost" Ryszard Kalisz.

Ewa Ornacka
Violetta Krasnowska

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)