PublicystykaŚmierć sierżanta Karosa

Śmierć sierżanta Karosa

Sierżant na widok broni uśmiechnął się i odwrócił do szyby. Agresor musiał mu się wydać śmieszny. Drobny chłopak, trzęsącymi się rękoma celował do niego z broni. – Synku, zostaw to – powiedział, gdy chłopak trącił go w ramie. Karos nie był esbekiem ani zomowcem, zwykły gliniarz pilnujący ambasad. Próbował chłopakowi tę broń wyrwać. Padł strzał.

Śmierć sierżanta Karosa
Źródło zdjęć: © East News | Wojciech Strozyk
Luiza Łuniewska

Blokowisko w Grodzisku Mazowieckim. I pracy, i do szkoły innej niż podstawówka trzeba jechać kolejką aż do Warszawy. Tego dnia spotkali się w jednym przedziale: Robert, Tomek i ich znajoma para, Krzysiek i Anka. Obmyślili, że pójdą na wagary. Robert Chechłacz, pseudonim Grot, lat 17. Tomasz Łupanow, pseudonim Kowacz, lat 18. Obaj i trzydzieścioro innych nastolatków z Grodziska, Milanówka i Podkowy byli członkami organizacji Siły Zbrojne Polski Podziemnej. Mówili też o sobie „Druga Kadrowa”, bo chcieli, jak żołnierze Piłsudskiego, walczyć o Polskę z bronią w ręku. Odbić internowanych i wywołać powstanie. Duchowym ojcem organizacji był ks. Sylwester Zych, kapelan "Solidarności", wikary parafii św. Anny w Grodzisku Mazowieckiego.

Był 18 luty 1982 roku

Podczas jedynego, krótkiego przesłuchania (na więcej nie pozwolili lekarze) sierżant Karos wyszepce: - Ja mu mówię „ty, synku” i złapałem za tą broń.
Zaczęli się szamotać. Robert dał krok w bok, Karos go za tę broń przytrzymał. Tomek pociągnął Roberta. Pistolet wystrzelił. Karos wyszepce jeszcze, że dobrze, ze ten młody z dołu strzelał, bo gdyby był wyższy, to by było prosto w serce i trup na miejscu. Miał uszkodzenia nerek, wątroby i trzustkę. Zdołał jeszcze wyciągnąć broń, ale, jak twierdził, nie chciał strzelać, bo tramwaj był pełen ludzi. Chłopcy uciekli. Milicjant zmarł po pięciu dniach. Sierżant Zdzisław Karos miał 32 lata, żonę i dwójkę dzieci.
To nie była ich pierwsza rozbrajanka. Tę tetetkę z której strzelali odebrali jakiemuś pijanemu zomowcowi. Ksiądz Zych wymyślił plan, by w pociągach wypatrywać pijanych żołnierzy i rozbrajać ich na jednej mało uczęszczanej stacji w Grodzisku. Potem w Warszawie, w autobusie linii 187 rozbroili starszego chorążego. „W imieniu Polski Podziemnej” - oświadczyli, trzymając go na muszce. Pasażerowie milczeli, jak im się wydawało, z szacunkiem. Wtedy postanowili, że będą robić rozbrajanki w autobusach i tramwajach, aby „podnieść morale”.
Złapali ich na początku marca. Grodzisk był otoczony przez milicję. Robert jeszcze próbował uciekać. - Wywieź mnie z miasta – poszedł do kolegi, który pod nieobecność ojca jeździł starą zastawą. Ale z pomysłu ostatecznie zrezygnowali, bo wszystkie auta były zatrzymywane.
Proces ruszył 23 sierpnia 1982 roku. Na ławie oskarżonych zasiadło łącznie osiem osób - sześciu licealistów, jeden student KUL oraz ks. Zych. Najwięcej zarzutów usłyszeli Chechłacz i Łupanow – pierwszy dostał 25 lat, a drugi 13. Przesiedzieli do 1989 roku. Duchownemu zarzucono przynależność do nielegalnej organizacji zbrojnej i przechowywanie broni bez zezwolenia. Wyrok 6 lat. Wyszedł w 1986.
Robert wyemigrował do Francji, zdołał ułożyć sobie życie, ponoć nieźle mu się powodzi – można usłyszeć na grodziskim blokowisku. Tomasz jakoś nie bardzo mógł wyjść na prostą. Wyjechał do Irlandii, tam w 2011 roku zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno nie lubił, gdy mówiono, że jest bohaterem walki z komuną.
11 lipca 1989 r. ciało ks. Zycha znaleziono na dworcu PKS w Krynicy Morskie. To wciąż niewyjaśniona zbrodnia.
Luiza Łuniewska, WP.PL

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)