Skatował chorego na raka
Oto największy sadysta w Polsce - Wiesław P. (47 l.), były szef strażników miejskich w Andrychowie.
To się w głowie nie mieści! Wiesław P. (47 l.), szef straży miejskiej w Andrychowie - człowiek, który miał stać na straży prawa - okazał się kryminalistą. I to nie jakimś pospolitym bandytą, ale sadystyczną bestią! Sąd nie miał wątpliwości. Skazał go na więzienie i grzywnę za skatowanie niewinnego mężczyzny chorego na raka. - Szkoda tylko, że mąż nie doczekał skazania swojego kata - przyjęła wyrok ze łzami wzruszenia Małgorzata Lachendro (37 l.).
Ofiara sadysty - Kazimierz Lachendro (? 38 l.) nie dożył sprawiedliwości. Zmarł po kilkuletnich zmaganiach z rakiem przed zakończeniem procesu oprawcy. Nigdy nie usłyszał od oprawcy w mundurze słowa "przepraszam".
Komendant sadysta do końca szedł w zaparte, odrzucając niezbite dowody prokuratury. Nie okazał skruchy podczas żadnej z kilku rozpraw ani w chwili ogłaszania wyroku. Gdy sędzia czytał: 16 miesięcy więzienia - w zawieszeniu na trzy lata - odszkodowanie i zakaz wykonywania zawodu przez 3 lata, Wiesławowi P. nawet powieka nie drgnęła. Na twarzy dobrze zbudowanego, zdrowego mężczyzny tlił się lekki uśmieszek.
- Najważniejsze, że zapłaci za to, co zrobił - Małgorzata Lachendro (37 l.) nie kryje radości. - Dla męża najważniejsze było to, by tacy ludzie nie zajmowali już swoich stanowisk.
O kacie w mundurze strażnika i jego ofierze ? pisaliśmy prawie rok temu. Pan Kazimierz od kilku lat zmagał się ze śmiertelnym nowotworem tarczycy. Choć miał 37 lat, wyglądał na sześćdziesiątkę. Był wrakiem człowieka! Był wychudły, miał sińce pod oczyma. Lekarze dawali mu jednak nadzieję. Musiał tylko poddać się bolesnym naświetlaniom w bielskim szpitalu. Naświetlanie nowotworu poparzyło mu skórę, zniszczyło włosy. Z jednego z takich zabiegów wracał właśnie 19 marca ub.r.
Tego dnia miasto patrolował radiowozem Wiesław P. Szef straży miejskiej! To jemu władze miasta poleciły czuwać nad przestrzeganiem prawa w Andrychowie. Wlokącego się do domu Kazimierza Lachendro komendant wziął za żula i włóczęgę. O nic nie pytał, tylko wciągnął do radiowozu. - Zwyzywał, skopał, a potem skuł kajdankami i wywiózł za miasto - relacjonował w sądzie kilka tygodni przed śmiercią Kazimierz Lachendro. - Tam zaczęło się piekło! Strażnik bił pałką gdzie popadło. Razy spadały na poparzoną przez naświetlanie twarz. Wiesław P. nie oszczędzał nerek ani pleców. Z lubością masakrował mężczyznę, a gdy ten już stracił przytomność, wytarł pałkę. Zostawił pana Kazimierza na polanie i nie rzuciwszy nawet słowa odjechał. Choć nie przyznawał się do niczego, ani prokuratura, ani sąd nie miały wątpliwości. Uznały winę sadysty za oczywistą. - Mam nadzieję, że ten człowiek już nigdy nikogo nie skrzywdzi - mówi wdowa, ocierając łzy.
Wojciech Biedroń