Skandal w szpitalu
Nikt z personelu medycznego szpitala w
Policach nie pomógł cierpiącemu, półtorarocznemu chłopcu. Dziecko
miało poparzoną twarz. Odesłano je do Szpitala Dziecięcego przy
ul. Św. Wojciecha w Szczecinie - pisze "GS".
Dyżurny lekarz nie pofatygował się nawet do izby przyjęć, aby zbadać lub ulżyć w cierpieniu dziecku. Dopiero w szczecinskim szpitalu otrzymało środki przeciwbólowe i z oparzeniem II stopnia zostało przyjęte na oddział.
Ojciec z poparzonym półtorarocznym dzieckiem najpierw szukał pomocy w najbliższym, polickim szpitalu. Pielęgniarka z izby przyjęć telefonicznie próbowała wezwać do pacjenta dyżurnego lekarza.
"Zapytała przez telefon, czy lekarz zejdzie i udzieli pomocy poparzonemu dziecku" - relacjonuje wzburzony ojciec chłopca. "Po odłożeniu słuchawki poinformowała mnie, że nikt do nas nie zejdzie, bo w tym szpitalu dzieci się nie leczy. Powinienem zatem szukać pomocy w Szczecinie, w Dziecięcym Szpitalu, bo tam jest oddział oparzeniowy".
"Nikt się nie zainteresował, by podać chociaż środki przeciwbólowe, ani tym, czy mamy jakiś transport do Szczecina" - mówi ojciec dziecka. "To po prostu nieludzkie".
"Rzeczywiście dziecko zostało odesłane, a lekarz go nie zbadał, tylko telefonicznie polecił, by je odesłać" - mówią pielęgniarki z polickiego szpitala.
Inną wersję wydarzeń przedstawia dr Bogusław Kosiński, ordynator Oddziału Chirurgii w polickim szpitalu.
"Byłem bardzo zajęty przy pacjentach, kiedy odebrałem telefon od pielęgniarki z izby przyjęć" - tłumaczy dr Kosiński. "Zapytała mnie, czy udzielamy pomocy półtorarocznym, poparzonym dzieciom. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie, bo nie mamy ani specjalistów dziecięcych, ani odpowiedniego oddziału. Wskazałem szpital, gdzie należy szukać takiej pomocy".
Ordynator twierdzi, że nie zrozumiał, iż chodziło o konkretnego pacjenta, znajdującego się w izbie przyjęć. Na pytanie, kto odpowiedziałby za ewentualne pogorszenie stanu poparzonego dziecka w trakcie transportowania go do Szczecina, skoro nikt wcześniej nie ocenił jego stanu, dr Kosiński odpowiada: "Widziały go pielęgniarki. Gdyby ten stan był poważny zadzwoniłyby jeszcze raz do mnie, albo poprosiły dyżurnego z reanimacji". (PAP)