SpołeczeństwoSiedmiolatka dorośnie…

Siedmiolatka dorośnie…

Czy istnieje syndrom postaborcyjny? Co to jest syndrom ocaleńca? Dlaczego młodzi są niewierni… własnym dzieciom? Wyjaśnia Agata Rusak, psycholog, która pomaga osobom po aborcji.

Siedmiolatka dorośnie…
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny

05.11.2007 | aktual.: 05.11.2007 11:12

Agata Puścikowska: Często się słyszy: „dziewczyny dokonują aborcji z niewiedzy”. Rozmawiałam z wieloma dziewczynami „po”... Znały wymiary, wiedziały, kiedy zaczyna bić serce... Przed zabiegiem widziały dziecko na usg. Dlaczego to zrobiły?
Agata Rusak: – Ich decyzja nie wynikała z braku wiedzy, ale z niezrozumienia, kim jest człowiek – bliski człowiek. Coraz więcej młodych ludzi przeżywa zaburzenia więzi. Można chyba mówić o pokoleniu gasnącego zaufania. Nawet w relacjach przyjacielskich, jedną nogą są blisko, drugą – daleko. Młodzi boją się skrzywdzenia, odrzucenia. Dlatego wierność to dla nich abstrakcja. Co ważne: tej nieufności i lęku niejednokrotnie nauczyli ich rodzice, bo gdzieś zaginęła więź rodzic–dziecko. Dziecko jest więc samo i samotne. Jeśli dziewczyna z trudem buduje więzi z innymi ludźmi, to boi się i nie umie (więc w efekcie nie chce) budować więzi z rozwijającym się w niej dzieckiem. Skoro nie ma stałego oparcia w świecie, bo „dziś ten, jutro tamten”, to trudno jej przyjąć wiernie, ale np. samotnie, odpowiedzialność za poczętego człowieka. To dopuszcza i aborcje, i łatwe zdrady, i zmiany partnerów. Potem pojawia się rodzaj „zahartowania” – „z tym byłam 2 miesiące, z tym 6, z tym 8”. Błędne koło.

To chyba normalne? W wieku kilkunastu lat człowiek często się zakochuje.
– Owszem, ale chodzi tu o związki „na wyłączność”. Kiedyś współżycie przed ślubem nie było tak powszechne. W tej chwili relacje bywają na „full”, a jednocześnie cały czas, gdzieś w tle, istnieje świadomość, że i ta relacja może się skończyć. Więcej: pewnie się skończy. Coś, co jest „na zawsze”, staje się fikcją. Poczęte „na zawsze” dziecko to niewyobrażalna rzeczywistość, w której większość ważnych spraw szybko i łatwo się kończy.

No dobrze, ale jeśli więzi młodych ludzi są płytsze, to może rzeczywiście, jak twierdzi środowisko pro-choice, syndrom postaborcyjny jest wymysłem?
– Syndrom postaborcyjny istnieje, cierpi z jego powodu wiele osób i w różnym czasie od aborcji. Najczęściej widoczne są dwa objawy: problemy z głęboką akceptacją swojego życia oraz gorsze relacje z partnerem i żyjącymi dziećmi. Podam przykład. Na rekolekcje dla osób z doświadczeniem aborcji, które współprowadzę, przyjechało młode małżeństwo. Wierzące i praktykujące... Obydwoje dokonali aborcji farmakologicznej. Ona była na ostatnim roku studiów, on był za słaby, żeby się jej przeciwstawić. Po aborcji znienawidzili się. Każde z nich przeżyło też pogardę do siebie samego. Małżeństwo wisiało na włosku.

A ten drugi objaw? Dlaczego osoby po aborcji nie potrafią tworzyć pozytywnych relacji z dziećmi?
– To nie jest zasada: wielu rodziców potrafi. Jednak na rekolekcje, o których mówiłam, trafia wiele osób, które mówią: „jestem złym rodzicem”. W stosunku do żyjących dzieci mają zbyt duże wymagania lub są za mało czuli. Czasem przejawiają zbyt silne lęki o dzieci, czasem prowadzi to do zniewolenia i permanentnej kontroli. W rezultacie pojawiają się problemy z dziećmi dorastającymi czy nawet dorosłymi. Wychowanie może zmienić się z perfekcyjną „hodowlę” w złotej klatce. Rodzic, w którym jest chaos emocjonalny, przekazuje ten chaos dzieciom. Sam zniewolony, nie daje wolności innym.

Rozumiem, że taka postawa rodzica powoduje i prowokuje tzw. syndrom ocaleńca u żyjących dzieci?
– Właśnie tak. Nawet jeśli dziecko nie wie, że miało kiedyś siostrę czy brata, to rodzic nosi w sobie piętno aborcji. Dla mnie najlepszym dowodem na istnienie syndromu jest historia mojej pacjentki, która przez całe życie nie radziłą sobie z lękami, była szarą myszką, kopciuszkiem. Gdy zaczęła pogłębiać wiedzę psychologiczną, drążyła, poskładała trudne sytuacje rodzinne w jedną całość, zaczęła się domyślać. W końcu nie wytrzymała i wprost zapytała rodziców. Okazało się, że matka wielokrotnie dokonała aborcji. Więcej: pacjentka również miała się nie urodzić. W domu wybuchła potworna awantura. Wzajemne oskarżenia, łzy... W rezultacie, co może dziwić, sytuacja w rodzinie poprawiła się. Relacje stały się prawidłowe. Rodzice, w wieku 60 lat, przestali się w końcu kłócić. A dziewczyna rozkwitła: uwierzyła w siebie, zmieniła się nawet fizycznie. Tę rodzinę uleczyła prawda.

Wynika z tego, że jeśli rodzice zrozumieją, wybaczą sobie, doświadczenie aborcji nie musi niszczyć pozostałych dzieci?
– Może tak być, choć wymaga to czegoś więcej niż zrozumienie. Każde poważne wydarzenie w rodzinie (np. śmierć, rozwód, ciężka choroba) odbija się rykoszetem na wszystkich członkach rodziny. Uświadomienie trudnych emocji, a przede wszystkim nazwanie po imieniu faktów i ich skutków, może zbliżyć do równowagi wewnętrznej oraz pojednania z sobą samym i z innymi osobami (w tym z Bogiem). W przypadku aborcji ważne, żeby dokładnie zanalizować prawdziwe przyczyny decyzji o odrzuceniu dziecka, przeżyć dogłębnie jego stratę (i często również kawałka siebie) i odnaleźć nadzieję na dalsze, godne życie.

Da się to osiągnąć bez pomocy psychologa?
– Wbrew pozorom, tak. Ale potrzebna jest obecność kogoś, kto nie będzie oceniać, wydawać wyroków. Będzie obok i pomoże przebrnąć przez wszystkie towarzyszące temu „oczyszczaniu” emocje. To m.in. wina, żal, złość, smutek, ale również tęsknota za dzieckiem. Aborcja to najczęściej jeden z wielu dramatów człowieka, który jej dokonuje. Najczęściej jest pochodną wielu wewnętrznych rozdarć. Jeśli więc osoba, która nosi w sobie ciężar zabicia dziecka (osoba, zaznaczam: do aborcji przyczyniają się nie tylko matki), uruchomi wszystkie emocje, które dotąd mocno skrywała, powoli normalnieje. Normalnieje też świat wokół. W efekcie dawny czyn może nawet przynieść dobro: wiele osób z doświadczeniem aborcji stara się pomagać osobom „przed”. Wiele takich osób walczy o inne zagrożone życie.

Mówiłyśmy o syndromie ocaleńca w kontekście dzieci, które straciły siostrę czy brata. Co się dzieje z dziećmi, które nie miały się urodzić, a które po latach dowiedziały się o tym? Jak np. córka Alicji Tysiąc. Czy takie dziecko, mimo że kochane, będzie nosić w sobie piętno tamtego odrzucenia? Czy rzeczywiście siedmiolatka rozumie mamę, która chciała przerwać ciążę?
– Każde dziecko kocha matkę. Jest wobec niej lojalne nawet wtedy, gdy matka na tę lojalność i miłość nie zasługuje. Przecież albo jest lojalne, albo traci najbliższą osobę. Alternatywy nie ma... Dziecko dorasta, dojrzewa. O ile siedmiolatek nie potrafi myśleć abstrakcyjnie, jedenastolatek zaczyna już wnioskować, zadawać sobie i innym trudne pytania. Nie chodzi tu jednak o nieprawdziwe relacje rodzinne, lecz o zamieszanie w poczuciu tożsamości, o świadomość kim jestem, kim będę, kim mógłbym być... Dziecko może myśleć: „Gdyby mama zrobiła to, co chciała, nie byłoby mnie”...

I przestaje wierzyć w siebie? Nie ma do siebie szacunku?
– Może wręcz myśleć: „Czy moje »przymusowe« życie ma znaczenie?”. Może też nie myśleć, lecz odczuwać podświadomie lęk przed życiem i rozwojem. Sytuacja, gdy matka chciała poddać się aborcji, ale sama z tego zrezygnowała, wowołuje u ocalonego dziecko wdzięczność i miłość: „zostałem przyjęty mimo wszystko. Jestem szczęściarzem”. Gdy jednak kobieta urodziła pod wpływem przymusu, dziecko może podświadomie nosić przekaz: „Jestem, bo matka musiała urodzić. Ona mnie nie chciała, ale nie miała wyboru. Jestem do niczego”. Oczywiście takie uczucia mogą być gdzieś skryte, ale implikują postawę: „Nie jestem godny bezinteresownej miłości”. Może to skutkować brakiem wiary w sens własnego życia, tendencjami do zaniedbywania siebie, poniżania, czasem do autoagresji. Wracając do pani Tysiąc, obawiam się, że jej optymizm co do doskonałego stanu emocjonalnego córki może być nieuprawniony. Siedmiolatce można powiedzieć wszystko. Ale siedmiolatka dorośnie... Mam nadzieję, że dziewczynka doświadczy miłość, która uleczy zranienie,
jakie otrzymała na początku życia.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)