Sezon na afery
Rząd Leszka Millera pobił swoisty rekord. Już po niespełna dwóch latach urzędowania dorównuje pod względem liczby i wielkości afer rządzącej przez cztery lata ekipie Jerzego Buzka - pisze w "Rzeczpospolita" Piotr Śmiłowicz.
18.07.2003 | aktual.: 18.07.2003 06:43
W przypadku Millera poważne afery pojawiły się jednak znacznie wcześniej niż w czasach poprzedników. Ujawniona przez "Rz" afera starachowicka od kilku dni nie schodzi z łamów prasy oraz czołówek dzienników radiowych i telewizyjnych. Jak w soczewce skupia się w niej większość zjawisk, które opinia publiczna zwykła uznawać za charakterystyczne elementy afer - ocenia publicysta gazety.
Jest więc wykorzystywanie stanowisk do prywatnych celów, są niejasne powiązania polityki i świata przestępczego, jest nieudolność struktur politycznych w rozwiązywaniu problemu. Aferę starachowicką można więc uznać za zwieńczenie tegorocznego "sezonu afer", rozpoczętego przez sprawę Rywina - stwierdza Śmiłowicz.
Gabinet Leszka Millera dochodził do władzy pod hasłem odcinania się od "aferalnego" dorobku ekipy Jerzego Buzka. Dziś już nie przypomina błędów i afer poprzedników - sam dorobił się wielu swoich, zapełniając konto w tempie jeszcze szybszym niż poprzednicy - podkreśla publicysta "Rz".
Wszystkie afery i dziś, i dawniej, miały podobne podłoże. Polegały na bezprawnym lub ocierającym się o granice prawa czerpaniu prywatnych lub politycznych korzyści z dostępu do sfery publicznej. Zdaniem Grażyny Kopińskiej, szefowej programu Przeciw Korupcji w Fundacji im. Stefana Batorego, zarówno w przypadku Buzka, jak i Millera największe afery, takie jak PZU czy związane z działalnością resortu zdrowia, polegały na sprzeniewierzeniu dużych pieniędzy publicznych.
Według Grażyny Kopińskiej wzrost liczby ujawnianych afer nie musi wcale świadczyć o tym, że jest ich zdecydowanie więcej niż kiedyś. Po prostu po ujawnieniu sprawy Rywina jest lepszy klimat do ich wykrywania.