PolskaSamobój Putina

Samobój Putina

Władimir Putin chciał upolować Aleksandra Łukaszenkę, a przy okazji trochę postraszyć Polskę i jej sąsiadów. Tymczasem sam strzelił sobie już nie w nogę, ale w głowę. Scenariusz ataku prezydenta Rosji był prosty i przejrzysty jak wcześniejsze tego typu starcia. Europejska rzeczywistość zmieniła się jednak na tyle, że kraje starej UE poczuły się zobowiązane do obrony nowych członków unii. I to w dużej mierze dzięki tak ganionej w ostatnich miesiącach na brukselskich salonach polskiej hardości i niepoprawności.

Samobój Putina
Źródło zdjęć: © AFP

15.01.2007 09:00

Przygotowanie do ataku nastąpiło na początku ostatniego kwartału ubiegłego roku, gdy było już wiadomo, że w biegnącej przez Polskę części rurociągu Przyjaźń zabraknie w pewnym momencie ropy.

Rosjanie testowali skuteczność naftowego straszaka od kilku miesięcy, kiedy pod pretekstem remontu rurociągu wstrzymali dostawy do rafinerii w litewskich Możejkach. Faktycznie chodziło o to, aby udowodnić Polakom, że kupno tej rafinerii jest nieopłacalne. Zrozumiałe jest więc, że skoro rafinerię kupił PKN Orlen, "naprawa" rurociągu trwa do dziś. To było preludium do nowej zimnej wojny, w której Rosja walczy o odbudowanie strefy wpływów Związku Sowieckiego. Wcześniej Rosjanie podjęli kilka prób przejęcia polskich rafinerii i wielkich firm chemicznych. W Polsce nie odnieśli znaczących sukcesów. Zmienili więc swoją strategię - nie chcecie dać się wziąć dobrowolnie, więc tak uprzykrzymy wam życie, że prędzej czy później sami zgłosicie się po nasze pieniądze.

Rosjanie byli przekonani, że kraje Europy Wschodniej nie uzyskają wsparcia swoich sojuszników w Brukseli. Tym bardziej że wstrzymanie dostaw do Możejek nie wywołało na Zachodzie żadnej reakcji. Utwierdziło to Rosjan w przekonaniu o skuteczności ich nowej strategii. Udała się ona w 2004 r., gdy w trakcie groteskowego sporu gazowego z Białorusią pod pretekstem dania Łukaszence klapsa przerwali dostawy gazu do nas. Niektórzy cieszyli się, że właśnie zyskują przychylność swoich obywateli dla projektu budowy gazociągu pod dnem Bałtyku, niekorzystnego dla Polski i kilku innych państw. Kolejny etap nowej zimnej wojny Rosji był już tylko kwestią czasu. Rozpoczął się na początku 2007 r., gdy stanęły przepływomierze w polskim punkcie odbioru ropy na polsko-białoruskiej granicy.

Atak samobójczy

Rosjanie są skłonni do cichego wspomagania dyktującego ceny ropy kartelu OPEC, a także stosowania jego metod. Pokusa jest ogromna. Na przykład ceny ropy podskoczyły aż o 600 proc., gdy w 1973 r. po raz pierwszy OPEC ogłosił zawieszenie jej dostaw do USA i Europy Zachodniej. Gra na podwyżkę cen ropy stanowiącej fundament rosyjskiego budżetu oraz danie nauczki coraz bardziej nieprzewidywalnemu Łukaszence wydawała się względnie bezpieczna. Karty Rosja miała niezłe - ponad jedna czwarta przerabianego w Europie tego surowca pochodzi z Rosji. Najpierw rosyjska ropa przestała płynąć do polskich i niemieckich rafinerii, potem okazało się, że nie dostają jej Czesi, Słowacy i Węgrzy. "Nie do przyjęcia jest sytuacja, kiedy bez wcześniejszego zawiadomienia odbiorców i konsultacji z nimi państwo dostarczające źródła energii lub państwo tranzytowe przerywa dostawy" - komentował JosŽ Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Rosję skrytykowała też m.in. kanclerz Niemiec Angela Merkel, a także prezydent Francji
Jacques Chirac.

Putin poniósł porażkę, bo kraje UE przemówiły jednym głosem, krytykując działania Rosji. W ostatni czwartek rosyjscy dyplomaci tłumaczyli już w Brukseli przedstawicielom 27 państw UE, że wstrzymanie dostaw ropy nie było decyzją polityczną, lecz automatyczną reakcją komputerowego systemu. Rzekomo wykrył on ubytek ropy w rurociągu (Białorusini wypompowali 79 tys. ton ropy), a to mogło oznaczać groźny dla środowiska wyciek, więc dostawy musiano wstrzymać.

Blef się nie powiódł także dlatego, że Rosjanie nie mają co zrobić ze swoją ropą. Na razie ropa może być eksportowana albo przez Gdańsk, albo przez litewską Butyngę i łotewski Ventspils. Te dwa ostatnie porty zostały odcięte przez "antymożejkowy" remont. A możliwość eksportu przez Morze Czarne jest ograniczona, bo limit przepływu tankowców przez Bosfor jest wyczerpany prawie w 100 proc. Na razie to my jako wielki odbiorca mamy więcej atutów. Na razie.

Jeśli Europa (w tym Polska) nie zmieni swojej strategii energetycznej, kolejna zagrywka Rosji może być porównywalna z najbardziej radykalnymi działaniami OPEC. Rosja zresztą nie kryje (co potwierdzają amerykańskie służby wywiadowcze), że prędzej czy później dołączy do arabsko-wenezuelskiego kartelu szachującego świat cenami ropy. Strategia Putina

Brytyjski tygodnik "The Economist" określił walkę Rosji o dominację w sektorze energetycznym mianem "nowej zimnej wojny". Jej najważniejszym obszarem ma być - podobnie jak w wypadku pierwszej zimnej wojny - Polska. Rosja już od kilku lat realizuje plan, który wedle słów prezydenta Putina z grudnia 2005 r., pozwoli "ubiegać się o światowe przywództwo w sektorze energetycznym". Naftowy straszak jest na razie bronią groźną, lecz o ograniczonym zastosowaniu, gdyż przeciąganie konfliktów z odbiorcami spowodowałoby po prostu "udławienie się" Rosji własną ropą.

Przepustowość polskiej nitki rurociągu Przyjaźń to dziś około 50 mln ton ropy rocznie, tymczasem należące do Transnieftu magazyny mają pojemność zaledwie około 11 mln ton ropy. Wynika z tego, że całkowite wstrzymanie dostaw tylko do Polski i tranzytu przez nasz kraj (pomijając ropę odbieraną m.in. przez Białoruś) spowodowałoby zapchanie rosyjskich magazynów najdalej po mniej więcej 80 dniach, i to przy założeniu, że byłyby one puste. Zdaniem naszych informatorów, Rosja mogła wstrzymywać dostawy tylko od poniedziałku do niedzieli (wznowiono je w środę).

Jan Piński
Krzysztof Trębski

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)