PolskaSam się zgłosił, to go złapali...

Sam się zgłosił, to go złapali...

Z początku był poszkodowanym... Nagle stał się poszukiwanym. Kiedy sam zgłosił się na policję, wypuszczono go, po to, żeby... parę dni później zatrzymać w centrum Rzeszowa, skuć kajdankami i przewieźć do policyjnego aresztu. Według policjantów sam jest sobie winny, bo... wcześniej nie powiedział im, że mają go zatrzymać - piszą "Super Nowości".

25.10.2005 | aktual.: 25.10.2005 10:04

Wszystko zaczęło się w 2001 roku. Wówczas to, właściwie w niemal typowym sporze o miedzę, pan Marcin poszarpał się z dwójką młodych mężczyzn, ich matką i jej synową. Rozkład sił był raczej oczywisty. Pan Marcin miał dostać "za swoje". Jednak nie odpuścił. Zgłosił sprawę do prokuratury. Został poszkodowanym. Sprawa, jak to bywa w takich przypadkach, raczej się ślimaczyła. Tymczasem pan Marcin zdecydował się na wyjazd za granicę. W Polsce nie było go dość długo, bo trzy lata. Sprawa została zawieszona.

W tym czasie sporo się jednak wydarzyło. Ni stąd ni zowąd prokuratorzy znów zajęli się starą sprawą. Tyle tylko, że tym razem to pan Marcin został agresorem i to on stał się podejrzanym o "uszkodzenie ciała". Pobił rzekomo matkę dwojga tamtych mężczyzn. Skoro nie było go w kraju, to nie mógł stawiać się w prokuraturze. A skoro tak, to ta wydała nakaz jego zatrzymania i doprowadzenia do I komisariatu policji w Rzeszowie. W końcu, po trzech latach, powrócił do kraju. A wrócił m.in. na prośbę matki, która chciała, aby - raz i do końca - wyjaśnił sprawę starego konfliktu i zgłosił się na policję. Tak przynajmniej twierdzi właśnie matka pana Marcina.

Do komendanta I komisariatu policji pan Marcin zawitał 18 sierpnia br. Problem w tym, że nikt tam nie oczekiwał jego wizyty. Nie było też samego komendanta. Dyżurny nie skojarzył jego nazwiska z tym z listy poszukiwanych. Pan Marcin zostawił więc swoje pismo, coś tam podpisał i... wyszedł. Trochę liczył na to, że sprawę ma już z głowy i policjantom na pewno nie przyjdzie do głowy jakieś "przymusowe doprowadzanie" go do komisariatu. Miał w końcu takie zapewnienie z prokuratury. Wkrótce okazało się, że bardzo się przeliczył.

Kilkanaście dni później, 30 sierpnia, policjanci jednak go dopadli. Owszem, nie z I komisariatu, a z III. Powód? Mieli... aktualny nakaz zatrzymania. Szybko okazało się jednak, że nic nie wiedzą o tym, że poszukiwany kilkanaście dni wcześniej sam zapukał do drzwi jednego z komisariatów, z którego odprawiono go z kwitkiem.(PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)