Salon zależnych
Dziesiątą rocznicę "Gazety Wyborczej" świętowano w Łazienkach, w pomarańczarni. Obecni byli wszyscy ci, którzy znaczą coś na warszawskich salonach. Imprezę połączono z sesją naukową poświęconą dziesiątej rocznicy sukcesu "Solidarności" w czerwcowych wyborach 1989 r. Zaproszeni zostali więc prezydent Kwaśniewski i generał Jaruzelski. Ten ostatni potwierdził, że "Solidarność" w 1981 r. szykowała się do brutalnego obalenia władzy. Wśród gości znalazł się amerykański finansista George Soros, twórca Fundacji Batorego. Było wielu znaczących europejskich polityków. Gdy zakończyła się część oficjalna, prezydent Kwaśniewski zaprosił wszystkich "do siebie". Czy rzeczywiście chodziło o wszystkich, trudno dociec, gdyż przy wejściu do prezydenckiego pałacu w towarzystwie strażników stała wicenaczelna "Wyborczej" Helena Łuczywo, która decydowała, kogo wpuścić.
Wojna domowa
Bal u prezydenta był wspaniały. Najlepiej bawili się - tańcząc wokół siebie i nie odstępując się na krok - główni bohaterowie: Adam Michnik i Aleksander Kwaśniewski. Alkohol działał na nich odmiennie: gdy ten drugi milczał, ten pierwszy podekscytowany wymyślał nieobecnym przecież na poważnym przyjęciu przeciwnikom i kpił z nich przy aplauzie obecnych. Zaśmiewał się, wspomagany przez otaczającą go w stosownej odległości publiczność, z tego, że zarzucają mu przetrząsanie ubeckiego archiwum. Po czym zniknął wraz z prezydentem. Impreza dogasała. To było apogeum salonu III RP, zwanego też towarzystwem. Jego istnieniu nie przeszkadzały niezdarne rządy AWS, które nie miały przełożenia na żadne wpływowe środowiska czy media. Zwycięstwo SLD miało przypieczętować triumf towarzystwa. W PAN podczas dyskusji na temat historii najnowszej zasłużeni profesorowie publicznie deklarowali Pawłowi Machcewiczowi, szefowi pionu edukacyjnego IPN, swoją radość z faktu, że Leszek Miller położy kres tej skandalicznej instytucji.
Trzęsieniem ziemi okazała się afera Rywina. Zwycięskiemu SLD przestał wystarczać życzliwy sojusz z Agorą i postanowił ją sobie podporządkować. Efektem wojny domowej była komisja śledcza, która odsłoniła to, co nie powinno zostać odsłonięte przed oczami maluczkich. Na darmo odpowiedzialni publicyści III RP, tacy jak Jacek Żakowski czy Janina Paradowska, przestrzegali, że ujawnienie tajemnic salonu doprowadzi do "obryzgania wszystkich". Był to początek kataklizmu, który wstrząsnął fundamentami III RP. Nieoceniona Paradowska zinterpretowała to zgodnie ze swoją wiedzą jako ofensywę arywistów, którzy chcą wypchnąć z salonów właściwe towarzystwo, a w czasie walki wpycha się tam dodatkowo mnóstwo hołoty. Dziś arbitrzy salonu III RP, przerażeni możliwością utraty opiniotwórczego monopolu w konsekwencji niekorzystnego dla nich wyniku wyborów tudzież generalnej zmiany postaw społecznych, biją na alarm.
Narodziny towarzystwa
Opiniotwórcza elita III RP powstawała w dużej mierze jako kontynuacja elity PRL. Liderzy opozycji, którzy zdobyli władzę w momencie upadku komunizmu, odmówili zdecydowanego zerwania z przeszłością i budowy nowego porządku społecznego. Uznali, że PRL-owskie środowiska nie są już niebezpieczne. Poważnym zagrożeniem dla Polski może być jedynie prawicowa rewolucja posługująca się hasłami rozliczenia komunizmu, która otworzy drogę nacjonalizmowi wspieranemu przez katolicki integryzm. Wybór ideowy przenikał się z interesem politycznym, gdyż ekipa, która przejęła władzę w 1989 r., za swoją jedyną konkurencję uznawała prawicę.
Określenie "dysydent", czyli odstępca, ma swoje uzasadnienie w odniesieniu do opozycji w Polsce (jak i innych komunistycznych krajach). W głównej mierze (poza ludźmi związanymi z Kościołem) tworzyły ją osoby pochodzące ze środowisk komunistycznych lub prokomunistycznych. W niczym nie podważa to ich wolnościowego zaangażowania i szczerości walki z PRL. Inne środowiska nie przetrwały stalinowskiego terroru. Dysydentom dużo łatwiej było jednak znaleźć wspólny język nawet z przeciwnikami, którzy z oportunistycznych względów pozostali w obozie komunistycznej władzy, niż z ludźmi o odmiennej, "prawicowej" wrażliwości. Zwłaszcza że oportuniści władzy znali swoje miejsce i akceptowali swoją (krótkotrwałą) podrzędną pozycję. Zresztą według nowych elit, to nie oportunizm miał być zagrożeniem dla Polski, ale właśnie "bolszewicka" albo "inkwizycyjna" wierność zasadom.
"Transformacja", która czekała Polskę, miała być dokonana przez światłe towarzystwo ponad ciemnym, skażonym nacjonalizmem i syndromem "sovieticusa" (ominął on dziwnym trafem sfery wyższe) ludem polskim. Sojusznikiem w przedsięwzięciu "europeizacji" Polski okazał się PRL-owski establishment. Ten - zdaniem nowych elit - również wyszedł z PRL z nieskażoną komunizmem świadomością.
Bronisław Wildstein