Ryzykowny pomysł SLD
W swoich spotach SLD będzie wytykał bierność rządu i prezentował swojego lidera jako męża stanu. Część ekspertów uważa to za ryzykowny pomysł - stwierdza "Rzeczpospolita".
Sojusz rozpocznie w środę kampanię emisją trzech spotów. W radiowych reklamówkach będzie można usłyszeć, że rząd Donalda Tuska jest bierny, nieudolny i nie reaguje na wyzwania zmieniającej się UE, a jedyną nadzieją na lepszą przyszłość jest szef SLD.
W jednym ze spotów Grzegorz Napieralski przekonuje, że "nowe źródła energii to nowy kształt powiązań gospodarczych i politycznych sojuszy", czego nie dostrzegają "polityczni celebryci pochłonięci uściskami dłoni". - Chodzi nam też o rozpoczęcie dyskusji o ważnych problemach społecznych - mówi rzecznik SLD Tomasz Kalita. Dodaje, że partia chce zaprezentować swojego lidera jako męża stanu.
Jak ocenia Wojciech Jabłoński, politolog z UW, "to ryzykowny zwrot w kampanii SLD", mogący prowadzić do jednocyfrowego wyniku wyborczego. - Łamie zasadę spójności przekazu, bo do tej pory Napieralski przyzwyczaił nas, że jego pojawienie się oznacza rozrywkę. I chyba byłoby lepiej, żeby przy tym pozostał, bo na wylansowanie nowego wizerunku jest za mało czasu - mówi.
Z kolei Rafał Chwedoruk, politolog z UW, uważa, że zwrot SLD w kierunku debaty merytorycznej jest pozytywny. - Lepiej późno niż wcale - komentuje. Podkreśla, że "najwyższy też czas, żeby SLD sobie odpowiedział na pytanie, co dla niego jest ważniejsze w tej kampanii - koleje czy geje, poważne problemy społeczno-gospodarcze czy eksperymenty kulturowe w stylu Zapatero". - Te drugie jak dotąd nie przysporzyły mu wyborców - mówi.