Rencistka "zarobiła" fortunę
W ciągu pięciu lat Maria P., rencistka z
Katowic zarobiła na tłumaczeniach z angielskiego, francuskiego i
niemieckiego w sosnowieckim Instytucie Medycyny Pracy prawie 1,9
mln zł. Szkopuł w tym, że w Instytucie nie ma po nich śladu, a ona
sama przyznaje, że "nic nie tłumaczyła, bo nie zna języków" -
dziwi się "Dziennik Zachodni".
Zleceniodawcą była Janina W., wicedyrektorka Instytutu, z wykształcenia anglistka, prywatnie jej córka. Z naszych informacji wynika, że Janina W. dawała zarobić wielu zaufanym ludziom, głównie z działu ekonomiczno-administracyjnego, którym kierowała. Stworzyła układ, który wydawał się nie do ruszenia. Rozpadł się po wejściu kontroli NIK.
Janina W. była również hojna wobec siebie. W ciągu dwóch i pół roku wypłaciła sobie dodatkowo prawie 2,8 mln zł! Z dokumentów które posiada, wynika, że dyrektorka sama ze sobą podpisywała umowy. To może być największa afera na Śląsku ostatnich lat. Sprawa jest tak poważna, że przejął ją właśnie wydział śledczy Prokuratury Okręgowej w Katowicach przy współpracy z wydziałem antykorupcyjnym śląskiej policji.
Marek Wójcik, szef wydziału śledczego prokuratury nie chce ujawniać szczegółów: - Wstępne ustalenia są szokujące. Mówią o gigantycznej niegospodarności i niewiarygodnym braku nadzoru. Ze wstępnych szacunków wynika, że w ciągu pięciu lat Janina W. zdefraudowała co najmniej 9 mln zł publicznych pieniędzy. Podzieliła je między uprzywilejowaną grupę.
- To były ewidentne łapówki. Wszyscy ci co brali, siedzieli cicho - mówi wieloletni pracownik Instytutu. - Średnia pensja wynosi u nas od 1 do 2 tys. zł. Brakowało na odczynniki, leki, sprzęt, a oni szastali pieniędzmi.
Janina W. była w Instytucie wicedyrektorem ds. ekonomiczno- administracyjnych, później ds. działalności podstawowej. Dbała o zaufanych ludzi zlecając im dodatkowe prace za pieniądze. Janina W. dawała zarobić na lewo ok. 35 pracownikom instytutu, m.in. sekretarce, która zarabiała na poziomie prezesa banku.
Miliony zarobiła na 89 tłumaczeniach matka Janiny W. Maria P. Jej średnia stawka wynosiła... ok. 20-25 tys. zł za jedno tłumaczenie! Nikt w Instytucie nigdy 70-letniej Marii P. nie widział. Janina W. dysponowała czterema telefonami komórkowymi (potrafiła wydzwonić będąc za granicą po kilkanaście tys. zł). Lubiła podróże służbowe. Jedna z nich trwała... 3 miesiące.
Po kontroli NIK Janina W. została zwolniona. Obecnie nigdzie nie pracuje. Pod adresem, który widnieje na umowach-zleceniach już nie mieszka. W ekskluzywnym domu, z przeszklonym patio i ogrodem mieści się teraz prywatna firma.
Janina W. wyprowadziła się z matką i 18-letnią córką kilka ulic dalej, do mniej okazałego domu przy głównej ulicy. Ale i stąd się wyprowadzają. - Mamy kłopoty finansowe - przyznaje cicho Maria P., chora na serce staruszka. Przyznaje, że nigdy niczego nie tłumaczyła. Zna tylko niemiecki, a "wszystko wie córka".
Wielokrotnie, przez tydzień o różnych porach, gazeta próbowała skontaktować się z Janiną W. Bezskutecznie. (PAP)