PolskaPrzyjaciel Tuska wraca do gry

Przyjaciel Tuska wraca do gry

„Pierwszy milion trzeba ukraść” – to powiedzenie popularne w okresie rządów Jana Krzysztofa Bieleckiego, byłego premiera i ministra oraz prezesa jednego z dwóch największych banków w Polsce. Dziś, po rezygnacji z funkcji prezesa Pekao SA, Bielecki znów ma otwartą drogę do polityki. Według dobrze poinformowanych mniejszościowych akcjonariuszy Pekao, będzie ubiegał się o prezesurę największego państwowego banku: PKO BP.

Przyjaciel Tuska wraca do gry
Źródło zdjęć: © PAP

01.12.2009 | aktual.: 01.12.2009 13:15

„Pan Jan Krzysztof Bielecki, Prezes Zarządu Banku złożył w dniu 24 listopada 2009 r. rezygnację z zajmowanego stanowiska ze skutkiem na dzień 11 stycznia 2010 r.” – głosi lakoniczny komunikat banku Pekao SA, wydany 25 listopada. Tej nagłej i dla wielu niespodziewanej rezygnacji nie chciały skomentować ani władze spółki, ani sam Bielecki. Nic dziwnego więc, że po ogłoszeniu przez bank zmiany na stanowisku prezesa (Bieleckiego zastąpić ma Włoch Luigi Lovaglio) zaroiło się od spekulacji.

Z Pekao do PKO?

Dwie najpopularniejsze hipotezy związane z porzuceniem przez Jana Krzysztofa Bieleckiego lukratywnej posady w Pekao SA (roczna pensja: 4,5 mln zł) to jego konflikt z włoskimi właścicielami banku i ambicje polityczne byłego premiera. Według tego pierwszego wyjaśnienia – Bielecki miał dość sporów z centralą UniCredit, włoskiego banku kontrolującego Pekao SA, zwłaszcza z Luigi Lovaglio, który dziś ma największe szanse na schedę po Polaku. Według drugiej hipotezy – dla Bieleckiego szykowany jest fotel premiera (po ewentualnej wygranej Donalda Tuska w wyborach prezydenckich, a nawet wcześniej) lub stanowisko w Radzie Polityki Pieniężnej, będące doskonałą odskocznią do prezesury Narodowego Banku Polskiego.

– Obie hipotezy się nie wykluczają, choć akurat plotkę o Bieleckim jako premierze należy włożyć między bajki. Z moich źródeł wynika, że zarezerwowano mu prezesurę największego banku w Polsce, czyli PKO BP. Bielecki miałby wykorzystać pozyskany niedawno kapitał w wysokości 5 mld zł na budowę grupy finansowej z PZU i BZ WBK. Natomiast przyczyną ewentualnego konfliktu z Włochami mógł być fakt, że w Pekao rządzą faktycznie Włosi, a nie marionetkowy polski prezes. Wystarczy porównać zarobki Bieleckiego i jego włoskiego zastępcy Luigi Lovaglio, którego roczna pensja w 2008 r. wyniosła aż 6 mln zł – mówi „GP” finansista Jerzy Bielewicz, mniejszościowy udziałowiec Pekao SA, szef Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”.

Zdaniem Bielewicza, oddanie PKO BP Bieleckiemu byłoby bardzo groźne, bo znacznie ułatwiłoby rządowi lekkomyślne wykorzystywanie jego rezerw w celu „łatania” budżetu. Przedsmak takich operacji mieliśmy w czerwcu 2009 r., gdy Donald Tusk wpadł na pomysł odebrania bankowi prawie całego zysku za 2008 r. „To zakrawa na sabotaż. Polski rząd jest prawdopodobnie jedynym na świecie, który z premedytacją drenuje własny bank z kapitału. Gdy rządy w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy we Włoszech robią wszystko, by wzmocnić kapitałowo swoje banki, polski minister skarbu zabiera z PKO BP pieniądze, które mogłyby pójść na kredyty dla firm i zwykłych ludzi” – pisała wówczas przychylna zwykle Tuskowi „Gazeta Wyborcza”.

Czy Jan Krzysztof Bielecki faktycznie ma ambicje przewodzenia największemu państwowemu bankowi w Polsce? Zapytaliśmy o to byłego premiera, ten nie odpowiedział jednak na nasze pytania.

Rysy na wizerunku eksperta

Przejście Bieleckiego do PKO BP lub do Rady Polityki Pieniężnej (i docelowo do NBP) – o wiele bardziej prawdopodobne niż zajęcie przez niego fotela premiera – wiąże się także z innymi zagrożeniami. Bo choć były polityk Kongresu Liberalnego-Demokratycznego przedstawiany jest w mediach jako wybitny praktyk ekonomii i bankowości, to jego rządom w Pekao SA towarzyszyło wiele kontrowersji.

5 czerwca 2009 r. Jerzy Bielewicz, wspierany w walce z zarządem Pekao m.in. przez Michela Marbota (mniejszościowy udziałowiec Pekao SA i były właściciel Malmy, znanej firmy produkującej makarony), złożył pozew przeciw absolutorium dla Jana Krzysztofa Bieleckiego i innych członków zarządu banku. Podważył również prawidłowość i uczciwość sprawozdań finansowych za rok 2008, a także kilku innych uchwał Zwyczajnego Walnego Zgromadzenia Pekao SA.

– Sprawozdania finansowe nie oddają rzeczywistej sytuacji bilansowej banku, bo nie wzięto pod uwagę tzw. Projektu Chopin, który utajniono przed rynkami finansowymi, nie ujawniono strat banku wynikających z błędnych wycen, na podstawie których dokonano fuzji z BPH, nie podjęto rezerw na utratę wartości inwestycji na Ukrainie, ukryto rzeczywiste korzyści zarządu – wylicza Bielewicz. Jego zdaniem, szczególnie kompromitująca Bieleckiego jest sprawa tajnego Projektu Chopin. O co w nim chodzi?

– Włoski właściciel Pekao SA, UniCredit, zmusił swoje oddziały w Europie Centralnej do podpisania niekorzystnych kontraktów z Pirelli Real Estate SpA. W Polsce Pirelli kupił spółkę deweloperską Pekao SA za 20 mln euro. Według naszej wyceny, Pekao Development oddano poniżej ceny rynkowej ze stratą dla Pekao SA sięgającą co najmniej 1,5 mld zł. Za taką tezą przemawia transakcja sprzedaży 5 projektów z Pirelli Pekao Real Estate (następca prawny Pekao Development) spółce Nowe Ogrody za 240 mln zł (4 razy więcej niż kwota nabycia Pekao Development pół roku wcześniej). Następnie Pekao i Pirelli podpisały umowę, w której Pekao bez żadnej kompensacji finansowej oddała za darmo prawo wyłączności do swoich nieruchomości i do nieruchomości klientów banku, które są zabezpieczeniem ich kredytów. Umowa została podpisana na 25 lat. Prezes Bielecki oddał więc w praktyce 20 proc. rynku nieruchomości w Polsce Włochom – opowiada „GP” szef Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”.

A w mediach cicho...

Bielecki nie wyjaśnił też nigdy kwestii wypłaty przez Pekao SA dywidendy za rok 2007. Przypomnijmy, że w kwietniu 2008 r. przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza zaapelował do banków, by – ze względu na trwający kryzys – ograniczyły wartość sum wypłacanych akcjonariuszom. Bielecki i członkowie zarządu Pekao SA nie przejęli się jednak słowami szefa KNF i opowiedzieli się za dywidendą przekraczającą zysk netto banku za rok 2007! „Pekao wykazało za 2007 r. 2 mld zł jednostkowego zysku. Akcjonariusze [a więc głównie włoski Unicredit – przyp. »GP«] otrzymali 2,5 mld zł. »Nadwyżka« pochodziła faktycznie z zysku Banku BPH, którego większa część została przyłączona do Pekao w końcu listopada ubiegłego roku, ale formalnie: z kapitałów rezerwowych” – pisał wówczas „Parkiet”. Po wypłacie korzystnej dla Włochów dywidendy akcje polskiego Pekao SA spadły w ciągu paru miesięcy aż o 22 proc.

Co ciekawe – o tej i o innych niejasnościach wokół bankowej działalności Bieleckiego nie informowały jednak szerzej żadne media, z wyjątkiem „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika” i „Gazety Bankowej”. Przyczyną takiej powściągliwości może być zarówno fakt bardzo silnych powiązań politycznych Bieleckiego (politycy PO mówią o nim jako o przyjacielu i „nauczycielu” Tuska), jak i sprytna polityka kredytowa Pekao SA. Bank ten udzielił bowiem ogromnych pożyczek wielkim koncernom medialnym, m.in. ITI (ok. 200 mln zł) i Agorze (jeszcze w 2008 r. spółka wydająca „Gazetę Wyborczą” miała w Pekao SA linię kredytową wartości 800 mln zł, z czego wykorzystała 140 mln zł). Warto więc zadać pytanie, czy w czasie ogólnoświatowego kryzysu, szczególnie dotkliwego dla branży medialnej, spółki te – poprzez upublicznienie poważnych zarzutów udziałowców wobec Bieleckiego – mogłyby pozwolić sobie na jakiekolwiek problemy z kredytami?

Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że w latach 90. Jan Krzysztof Bielecki także nie miał kłopotów z nadmiernie dociekliwymi dziennikarzami. Jego wyjątkowo zuchwała promocja niemieckiej firmy Muller Milch (w koszulkach z logo tej spółki premier i jego ministrowie grali w szeroko wówczas komentowanym meczu piłkarskim) i liczne afery prywatyzacyjne obchodziły wówczas większość dziennikarzy jeszcze mniej niż obecne wpadki Donalda Tuska.

Grzegorz Wierzchołowski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)