Prokurator Rafał Babiński© Reporter | Beata Zawrzel/REPORTER

Prokurator oskarżający ws. wypadku Beaty Szydło: Mogę spać spokojnie

Paweł Figurski
4 marca 2023

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Moja osobista decyzja, by przejąć i prowadzić to postępowanie spowodowała, że straciłem sporo znajomych - mówi prokurator Rafał Babiński, który oskarżał Sebastiana Kościelnika w sprawie zderzenia z limuzyną premier Beaty Szydło. Z ewentualnymi działaniami wobec funkcjonariuszy BOR Babiński czeka na pisemne uzasadnienie wyroku apelacyjnego. - Bo mamy dwa sądy i dwa zupełnie różne opisy zdarzenia w wyrokach.

Sześć lat po wypadku z udziałem premier Beaty Szydło sąd w Krakowie ostatecznie orzekł, że zderzenie spowodował kierowca seicento Sebastian Kościelnik. Dodał jednak, że do wypadku przyczynił się funkcjonariusz BOR - kierowca rządowego auta. - Gdyby kierowca volkswagena multivana, ostatniego samochodu w kolumnie rządowej, włączył sygnały dźwiękowe, to oskarżony, słysząc je, zaniechałby skrętu. Oficer spowodował, że kierowca seicento nie sprawdził dokładnie sytuacji na drodze - stwierdził sąd.

Prokurator Rafał Babiński po ogłoszeniu wyroku nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy zamierza wszcząć śledztwo dotyczące odpowiedzialności funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu (obecnie Służba Ochrony Państwa). Już raz prokuratura odmówiła sprawdzenia roli "borowców", po wyroku pierwszej instancji, gdy sąd wskazywał, że do wypadku mógł się przyczynić kierowca audi, w którym poruszała się Beata Szydło.

Szef krakowskiej prokuratury nie powiedział również, czy zbada sprawę ewentualnego składania fałszywych zeznań przez "borowców". W 2021 roku funkcjonariusz BOR Piotr Piątek ogłosił w "Wyborczej", że pojazdy rządowej kolumny poruszały się bez sygnałów dźwiękowych. Opowiedział również o naciskach na funkcjonariuszy, by w zeznaniach mówili, że te sygnały były włączone.

– Każdy z nas był osobno przesłuchiwany, ale wcześniej wiedzieliśmy, co mamy zeznawać. Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko: "Piotrek, wiesz, jak było...". Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować, musiałem mówić to, co reszta – relacjonował. Sąd, ogłaszając wyrok, podkreślił, że daje wiarę Piotrowi Piątkowi, a nie pozostałym funkcjonariuszom.

Paweł Figurski: Mamy prawomocny wyrok i cztery wynikające z niego wnioski. Sebastian Kościelnik jest winny spowodowania wypadku. Pojazdy Biura Ochrony Rządu poruszały się bez sygnałów dźwiękowych, więc BOR przyczynił się do wypadku. Skoro nie było sygnałów dźwiękowych, to funkcjonariusze BOR, twierdząc inaczej, złożyli fałszywe zeznania. Pierwszy wątek jest zakończony. Los pozostałych trzech - w pana rękach. Co dalej?

Rafał Babiński, szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie: Czekam.

Na...

Na pisemne uzasadnienie wyroku. To, co dotychczas słyszeliśmy, to tylko motywy ustne. Skrótowa wersja przedstawiona przez sąd. Wyjaśniająca, dlaczego niektóre dowody uznał za wiarygodne, a inne za niewiarygodne - i dlaczego podjął takie, a nie inne decyzje. Nie usłyszałem tam szeregu istotnych informacji, oczekuję ich w uzasadnieniu pisemnym.

To, co usłyszeliśmy w sądzie, nie wystarczy, żeby wszcząć śledztwo ws. odpowiedzialności funkcjonariuszy BOR i ewentualnych fałszywych zeznań?

Można postawić pytanie: kto ma rację, sąd pierwszej instancji, czy drugiej? Te sądy wskazały zupełnie różne osoby z BOR, które miały się przyczynić do wypadku. Sąd pierwszej instancji wskazał na winę kierowcy Audi A8, w którym była premier Beata Szydło, a drugiej - osoby, która wyłączyła sygnały dźwiękowe w trzecim samochodzie, Volkswagenie Multivanie. Która z wersji jest prawidłowa?

Obowiązuje prawomocny wyrok drugiej instancji.

Zwracam uwagę - dwa sądy i dwa zupełnie różne opisy zdarzenia w wyrokach.

Tak działa polski system prawny. Ostatecznie sąd drugiej instancji wskazał, że nie było sygnałów dźwiękowych. Czy w takim przypadku prokurator powinien wszcząć śledztwo w sprawie odpowiedzialności "borowców"?

Prokurator najpierw przeczyta uzasadnienie pisemne. Ja w pełni szanuję rozstrzygnięcie sądu, ale ono dotyczy odpowiedzialności Sebastiana Kościelnika i nikogo więcej.

Co w tym uzasadnieniu skłoniłoby pana do wszczęcia śledztwa w sprawie BOR?

Ocena poszczególnych dowodów. Chciałbym prześledzić tok rozumowania sądu, bo może to ja jako prokurator popełniłem gdzieś błąd. Biorąc jednak pod uwagę dwa zupełnie różne wyroki sądów w sprawie współodpowiedzialności innych osób, muszę być ostrożny w ferowaniu kategorycznych ocen.

Dlaczego dla świętego spokoju nie powie pan, że wszczyna śledztwo? Społeczeństwo pewnie by doceniło troskę o praworządność.

Jestem prokuratorem i trzymam się litery prawa. To właśnie dla społeczeństwa troszczę się o praworządność. Moją rolą jest zbieranie dowodów i ich ocena. Ja swoją pracę wykonuję na tyle rzetelnie, że mogę spać spokojnie.

W tej sprawie kluczowa jest kwestia dowodów. Wśród świadków byli ci, którzy nie słyszeli sygnałów dźwiękowych, ale też tacy - obok funkcjonariuszy BOR - którzy je słyszeli. Jedyny naoczny świadek, który widział przejazd kolumny, upiera się, że sygnały dźwiękowe były włączone. To całkowicie postronna osoba, która jako jedyna obserwowała wypadek, stojąc na wprost nadjeżdżającej kolumny. Jak twierdziła, kolumna miała włączone sygnały dźwiękowe do chwili, gdy pierwsze auto ochrony wycofało się i zablokowało przejazd ulicą Powstańców.

Gdyby przejrzał pan zapis przesłuchania na rozprawie, to mógłby pan stwierdzić, że to oskarżyciel zrobił wszystko, by ustalić, czy ten konkretny świadek zeznaje nieprawdę. I co? Świadek był konsekwentny i upierał się, że widział i słyszał sygnały uprzywilejowania. Tego nie można ignorować.

Mówi pan, że w odbiorze społecznym dobrze byłoby takie postępowanie przeprowadzić. Ja myślę o innym aspekcie. Jakie dowody mógłbym uzyskać, by skutecznie sformułować akt oskarżenia przeciwko konkretniej osobie?

Mecenas Pociej, obrońca Sebastiana Kościelnika, podpowiedział panu: "Każdy funkcjonariusz publiczny ma obowiązek właściwej reakcji, gdy słyszy o możliwości podejrzenia przestępstwa. Jeśli tego nie zrobi, to powstaje pytanie o niedopełnienie przez niego obowiązków".

W odróżnieniu od mojego procesowego adwersarza ja myślę o materiale dowodowym, który znam doskonale. Na marginesie śmiem twierdzić, że zdecydowanie lepiej niż oskarżony i obrońca, którzy sporej części tego materiału w ogóle nie znają i nigdy nie przeczytali. Do dziś nie zapoznali się nawet z niejawną częścią uzasadnienia sądu pierwszej instancji. Ale to problem pomiędzy oskarżonym a jego obrońcą.

Powiem wprost, na razie nie znajduję w tym materiale dowodów, które pozwoliłby mi skutecznie formułować zarzuty wobec funkcjonariuszy BOR.

Mamy skruszonego funkcjonariusza BOR Piotra Piątka, który opisał, w jaki sposób zeznawał, jak zeznawali inni. Opowiedział o naciskach. Że przed zeznaniami usłyszał: "Piotrek, wiesz, jak było...". I podkreślił, że BOR jechał bez sygnałów dźwiękowych. Czy naprawdę już same jego zeznania nie są dla pana dostatecznym powodem do wszczęcia śledztwa w sprawie składania fałszywych zeznań przez funkcjonariuszy?

Jest taka uchwała Sądu Najwyższego z 2021 roku, wpisana do księgi zasad prawnych, która precyzyjnie określa, kiedy można komuś postawić zarzuty składania fałszywych zeznań. W skrócie: jeśli ktoś obawia się odpowiedzialności karnej, może złożyć fałszywe zeznania i nie można go za to oskarżyć. To zresztą tylko przykład całej rozbudowanej linii orzeczniczej Sadu Najwyższego.

To świetna instrukcja, jak kłamać przed prokuratorem i sądem.

Nie do końca. Uchwała jest precyzyjna. Można obawiać się jedynie o swoją odpowiedzialność. Jeśli ktoś kłamie, pomawiając inną osobę lub zeznaje nieprawdę na temat okoliczności niezwiązanych z zakresem własnej odpowiedzialności, nie jest chroniony i takie zeznanie może być podstawą do postawienia mu zarzutów.

Może należy zbadać, kto ewentualnie nakłaniał BOR-owców do składania zeznań, które w świetle twierdzeń Piotra Piątka mogą być fałszywe?

Ta teza została błędnie postawiona. Z materiału dowodowego nie można wnioskować, by takie sytuacje miały miejsce. Z dowodów wynika natomiast, że z co najmniej jednym świadkiem przed złożeniem przez niego zeznań rozmawiał Sebastian Kościelnik, a część świadków miała przed pierwszym przesłuchaniem kontakt z obrońcą. Zeznawali korzystnie dla oskarżonego. Czy to znaczy, że ktoś ich nakłaniał do składania zeznań określonej treści? Z pewnością na bazie zebranych w sprawie dowodów takiej tezy nie postawię.

Do wypadku rządowej kolumny, w której jechała Beata Szydło doszło 10 lutego 2017 roku
Do wypadku rządowej kolumny, w której jechała Beata Szydło doszło 10 lutego 2017 roku© PAP | Andrzej Grygiel

Premier Szydło też słyszała sygnały dźwiękowe? Jej żadna odpowiedzialność karna nie groziła, więc musiała zeznać prawdę.

Jej zeznania objęte są klauzulą tajności i nie mogę się na ich temat wypowiadać.

A nie obchodzi pana, jak na sprawę patrzy społeczeństwo?

Ja wiem, jakie informacje do społeczeństwa docierają. Gdyby zestawić artykuły, które napisano po ogłoszeniu wyroku, to okazałoby się, że dziennikarze opisali trzy różne rozstrzygnięcia. W kilku mediach przeczytałem, że sąd odstąpił od wymierzenia kary, w kilku, że sąd umorzył postępowanie, w kolejnych, że sąd warunkowo umorzył postępowanie. To trzy całkowicie inne instytucje prawne. Społeczeństwo karmione jest przekazem, który w danym momencie pasuje dziennikarzom.

Ja widziałem rozczarowanie na twarzach dziennikarzy określonej stacji telewizyjnej, gdy sąd pierwszej instancji powiedział do Sebastiana Kościelnika: "Winny". Wtedy rozsypały się narracje o złym prokuratorze, represyjnym systemie państwa i biednym kierowcy seicento. Sprawcą wypadku jest Sebastian Kościelnik. Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych nie mieli żadnych wątpliwości, że to jego działanie doprowadziło do tego zdarzenia. Jeśli chodzi o współodpowiedzialność, to biegli określili, że gdyby w trzecim pojeździe były włączone sygnały dźwiękowe, to być może one spowodowałyby większą ostrożność u Kościelnika. W tych opiniach nie ma przełożenia sygnałów dźwiękowych lub ich braku na ostateczną odpowiedzialność kierowcy seicento.

Przez te pięć lat procesu, po każdej rozprawie starałem się w świetle kamer tłumaczyć to, co na danej rozprawie było prowadzone, wskazywałem na wnioski, jakie można wyprowadzić z poszczególnych dowodów. Niestety to, co docierało do społeczeństwa, to jedynie fragmenty, które wybierane były pod kątem konkretnej przyjmowanej przez media tezy. Szkoda, bo być może odbiór tej sprawy byłby inny.

Mówi pan o narracji medialnej i o tym, że w przypadku funkcjonariuszy BOR nie chce pan ferować wyroków. Nie wiem, czy Sebastian Kościelnik zdążył po wypadku wyjść z komisariatu w Oświęcimiu, a już w telewizji został ogłoszony winnym. I to przez samego szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka, który przekazał, że kierowca seicento przyznał się do winy. Jak wiadomo, mówił nieprawdę. Rząd zapewniał, że BOR zrobiło wszystko, jak należy. A teraz sąd orzeka, że nie do końca tak było.

Są wypowiedzi szeregu polityków ze wszystkich stron sceny politycznej. I do żadnej z tych wypowiedzi się nie odniosę. Jestem prokuratorem, nigdy nie będę komentował słów polityków.

Ale pan idzie za konkretną narracją. Władza powiedziała, jak było i prokurator forsuje jej wersję. Bo gdy sąd mówi: "może współodpowiedzialni są funkcjonariusze BOR", to pan nie jest chętny, by to sprawdzić.

Nie zgodzę się z tą tezą. Ja zbieram dowody i je oceniam. Nie idę za żadną z narracji.

Wyrok sądu można też interpretować tak: BOR zawiódł. Ma ochraniać najważniejsze osoby w państwie, ale poruszając się bez sygnałów dźwiękowych, przyczynił się do wypadku, w wyniku którego obrażenia odniosła szefowa rządu. Chyba państwu powinno zależeć na dokładnym wyjaśnieniu, by taki wypadek już się nie powtórzył.

Postawił pan tezę, z którą nie mogę się zgodzić. Nie mamy żadnego obiektywnego dowodu, poza zeznaniami świadków, które w sposób niejednoznaczny określają, czy sygnały były lub nie. Mamy nagrania z przejazdu na autostradzie, wtedy sygnały dźwiękowe były. Mamy kilkunastu świadków z całego przejazdu do Oświęcimia, którzy potwierdzają, że te dźwięki były. Potem jest część zeznań, że w Oświęcimiu sygnałów nie było, a część, że były. Słowo przeciwko słowu. Mówienie, że BOR nie dopełnił obowiązków, jest bezkrytycznym przyjęciem tylko jednej z dwóch tez. Nie wiadomo, czy prawdziwej.

Piątek zeznał, że wjeżdżając do miasta, wyłączali sygnały dźwiękowe. Prokuratura sprawdzała, jak przebiegały inne przejazdy Beaty Szydło do domu w Przecieszynie?

Na temat zeznań funkcjonariuszy BOR, które był składane z wyłączeniem jawności, nie mogę się wypowiadać.

Co było w przeszłości, ma drugorzędne znaczenie. Nas interesuje, co było w danym miejscu i w danym czasie. Sebastian Kościelnik do pewnego momentu wykonywał manewry prawidłowo. Jeśli dostrzegł w lusterku nadjeżdżające pojazdy, które nadawały sygnały świetlne czerwone i niebieskie, ale nie nadawały sygnałów dźwiękowych, to mógł je zignorować, uznać za zwykłe samochody. Jeśli tak nie postąpił, i tak jak pozostałe pojazdy zjechał do prawej krawędzi jezdni i zatrzymał samochód, to zaczął traktować rządowe auta jak pojazdy uprzywilejowane. W takim wypadku "borowcy" mogli wykonać manewr omijania.

A kto im dał to prawo? Jeśli brakowało sygnałów dźwiękowych, to nie były pojazdy uprzywilejowane. To były zwykłe samochody, które nie mogły przekraczać podwójnej linii ciągłej.

Wykonanie przez Kościelnika i jeszcze jednego kierowcę manewru zjechania do prawego krawężnika i zatrzymania się, gdy samochody rządowe emitowały sygnalizację świetlną, było dla wszystkich użytkowników ruchu czytelnym sygnałem - traktujemy was jako pojazdy uprzywilejowane. Tak samo zachował się kierowca nadjeżdżający z naprzeciwka. Zeznał, że uznał pojazdy za uprzywilejowane, nie określił, czy słyszał sygnały dźwiękowe, bo słuchał radia. Skoncentrował się na sygnałach świetlnych.

To wejście w głowy kierowców. Na szczęście mamy prawo, które sztywno określa, co jest pojazdem uprzywilejowanym. Czyli pojazd, który jednocześnie emituje sygnały dźwiękowe i świetlne. Jeśli któregoś elementu brakuje, nie jest to pojazd uprzywilejowany, a zwykły uczestnik ruchu.

Dlatego manewr wykonany przez Sebastiana Kościelnika był wadliwy. On wprowadził w błąd innych uczestników ruchu co do tego, jak traktowane były pojazdy rządowe. Gdyby pozostał przy linii środkowej i sygnalizował zamiar skrętu, to do wypadku by nie doszło.

No nie. To BOR-owcy, używając tylko sygnałów świetlnych, wprowadzili innych kierowców w błąd.

Troje kierowców uznało, że nadjeżdżają pojazdy uprzywilejowane. Sebastian Kościelnik też, czemu nie zaprzecza. Zeznał, że zobaczył samochody na światłach czerwonych i niebieskich, ustąpił im drogi. Do tego momentu postępował prawidłowo. Za opinią biegłych powtórzę: manewry tych kierowców utwierdziły funkcjonariuszy BOR w przekonaniu, że są traktowani jak pojazdy uprzywilejowane i mogą wykonać manewr omijania.

Po co nam przepisy, jeśli potem opieramy się na wrażeniach i interpretacji?

Sygnały świetlne czerwone i niebieskie mogą być używane tylko przez pojazdy rozpoczynające i kończące kolumnę. Znajomość tego przepisu winna dać do myślenia kierowcom, że za pierwszym pojazdem pojawią się kolejne.

Ile lat ma pan prawo jazdy?

Kilkadziesiąt.

Wiedział pan, o czym świadczą niebieski i czerwony sygnał?

Tak, ale wiele osób, z którymi rozmawiałem, nie wiedziało. Niestety, nieznajomość prawa szkodzi. Gdyby Sebastian Kościelnik to wiedział, powtarzam za opinią biegłych, pewnie bardziej wnikliwie przeanalizowałby swoją sytuację na drodze. On nie spojrzał w lusterko, za siebie. Gdy minęło go pierwsze auto, po prostu gwałtownie ruszył.

Pan wie, że ten wyrok jest niezrozumiały. Sąd twierdzi: nie było sygnałów dźwiękowych, to nie były pojazdy uprzywilejowane, kierowca BOR przyczynił się do wypadku. Czy zwykły samochód może przekroczyć podwójną linię ciągłą?

Zwykły samochód nie mógłby takiego manewru wykonać, ale nikt zwykłemu samochodowi nie ustąpiłby drogi, nie zjechałby na bok. Kierowca zwykłego samochodu, chcąc w takich okolicznościach wykonać manewr wyprzedzania, byłby piratem drogowym.

Tu mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Powtórzę, dla Sebastiana Kościelnika to były pojazdy uprzywilejowane. Mówimy o określonej sytuacji. Wznawiając jazdę po zatrzymaniu przy krawężniku, należy się upewnić, że można bezpiecznie to zrobić. Biegli jasno określili: on z tego miejsca nie miał prawa wykonać skrętu w lewo. Tyle.

W środę odbył się proces Kościelnika w Krakowie
W środę odbył się proces Kościelnika w Krakowie© PAP | Łukasz Gągulski

Ile kosztowały śledztwo i proces?

Sporo.

Padają różne sumy. 200 - 300 tysięcy złotych, a nawet pół miliona.

Myślę, że w granicach tych niższych kwot.

Potrzebnie?

Nie ma niepotrzebnych wydatków. Zawsze je racjonalizujemy, powołujemy biegłych tylko, gdy jest taka potrzeba. W tej sprawie mieliśmy opinie Instytutu Ekspertyz Sądowych, Politechniki Krakowskiej, która badała stan techniczny pojazdów, opinię psychologiczną i opinie uzupełniające. One były niezbędne.

Po pięciu latach na wniosek prokuratury badano, czy działają kierunkowskazy w seicento.

To nie do końca tak. Po analizie opinii stwierdziłem, że na kilkanaście pytań biegli nie udzielili odpowiedzi lub są one nieprecyzyjne. Poprosiłem o uzupełnienie opinii i tak się stało. Choćby o kwestię związaną z wygięciem włókna żarnika w żarówce kierunkowskazu lewego. Dowiedliśmy, że kierunkowskaz do momentu ruszenia seicento nie był włączony. Tak też wskazali biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych. Pewne jest jedynie, że był włączony w momencie uderzenia w Audi.

Brzmi jak scenariusz do "C.S.I.: Kryminalne Zagadki Oświęcimia". Tylko to sprawa wypadku dwóch pojazdów.

To naturalne, że musimy dokładnie odtworzyć, co się stało i odpowiedzieć na pytanie, kto zawinił. To tyle kosztowało. Mieliśmy do czynienia z bardzo specjalistycznym samochodem Audi A8, zawierającym szereg rejestratorów, które należało odczytać. Te obiektywne dane były kluczowe do określenia np. prędkości, z jaką poruszały się samochody.

Nie zarejestrowały, czy były włączone sygnały dźwiękowe?

Nie, takie dane nie były rejestrowane.

Pan chciał, by te ogromne koszty śledztwa i procesu spadły na dwudziestoparoletniego Sebastiana Kościelnika.

Z zasady prokuratura daje sądowi propozycję również w zakresie kosztów. Sąd zwolnił Kościelnika z tych kosztów i zostaną one pokryte przez Skarb Państwa. Szanuję to.

Sebastian Kościelnik w wywiadzie dla WP pana propozycję nazwał dodatkową karą. Wizerunkowo ta sprawa wygląda fatalnie. Okazało się, że płyta z monitoringu, która znajdowała się w materiale dowodowym, została złamana. Mieliśmy ministra ferującego winę przed procesem. Kościelnik mówił o podejrzeniach, że był śledzony. W końcu śledztwo w sprawie wypadku drogowego, po odsunięciu trzech prokuratorów, przejął sam szef prokuratury okręgowej.

Podkreślę z całą mocą, że wobec Sebastiana Kościelnika nie były prowadzone pozaprocesowe działania. Nikt go nie śledził ani nie podsłuchiwał.

A co do tego, że to ja przejąłem śledztwo - jeśli kieruje się jednostką prokuratury i nie podziela się zdania prokuratorów, którzy mają określoną wizję zakończenia postępowania, to uczciwość nakazywała mi przejęcie tego śledztwa.

Nie było między nami różnicy poglądów co do winy Sebastiana Kościelnika i skierowania wniosku o warunkowe umorzenie postępowania karnego. Uznałem jednak, że na tym etapie sprawy wyłączenie materiałów w zakresie ewentualnego składania fałszywych zeznań przez konkretnych świadków jest dalece przedwczesne. Podobnie jak w zakresie zbadania ewentualnej odpowiedzialności konkretnych funkcjonariuszy BOR. Czas pokazał, że prokuratura miała rację. Dwie instancje sądu i dwa różne orzeczenia w tym zakresie. Co więcej, analiza zeznań części świadków, którzy nie słyszeli sygnałów dźwiękowych, wskazuje, że zeznali oni w sądzie sprzecznie z tym, co powiedzieli jako świadkowie w prokuraturze.

Muszę w tym miejscu podkreślić jeszcze jedno. Sąd w Oświęcimiu wyłączył i przekazał prokuraturze materiały dowodowe wskazujące na współodpowiedzialność za wypadek kierowcy Audi A8. Po analizie tych materiałów podjąłem osobiście decyzję o odmowie wszczęcia postępowania przygotowawczego w tym zakresie. Rozstrzygnięcie sądu II instancji potwierdziło, że miałem rację, a sąd w Oświęcimiu się mylił. Za podjęcie takiej decyzji prokuratura była medialnie piętnowana przez jedną ze stacji telewizyjnych. A jak widać to prokuratura miała rację.

Część środowiska prawniczego w nieoficjalnych rozmowach odczytuje to inaczej. Przejął pan śledztwo, bo taka była wola "góry" i miał pan zadbać, by władzy nie stała się krzywda.

Mocne słowa. Całkowicie nieprawdziwe. Wymyślone przez konkretnych dziennikarzy na potrzeby konkretnej tezy. Słyszałem bardzo dużo opinii o sprawie i w jej kontekście na mój temat. Moja osobista decyzja, by przejąć i prowadzić to postępowanie spowodowała, że straciłem sporo znajomych, którzy oglądają tylko określoną stację telewizyjną i przyjęli pewien pogląd na sprawę. Cóż, takie jest życie prokuratora okręgowego.

Podjąłem decyzję o prowadzeniu tego postępowania i doprowadziłem do momentu, aż sąd drugiej instancji stwierdził: Tak, panie prokuratorze, podzielamy pana pogląd co do odpowiedzialności Sebastiana Kościelnika.

Mówi pan o środowisku prawniczym. To pojęcie bardzo nieostre. Są za to poszczególni prawnicy. Nawet wczoraj odebrałem kilka telefonów i wiadomości tak od kolegów prokuratorów i i adwokatów. I usłyszałem: "Super, dobrze, że udało się doprowadzić sprawę do końca, gratuluję".

To telefony od prokuratora krajowego lub generalnego?

Nie. Ale od blisko 30 lat jestem prokuratorem, nigdy nie byłem ukarany dyscyplinarnie, a od siedmiu kieruję Prokuraturą Okręgową w Krakowie. Czy dobrze wykonuję swoją pracę ? Nie mnie to oceniać.

Rozmawiał Paweł Figurski

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (2613)