Piekło u zakonnic. Bicie, wiązanie, zamykanie w klatce. Horror dzieci w DPS pod Krakowem
W Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem od lat trwa koszmar. Jak ustaliła Wirtualna Polska, prowadzące ośrodek siostry prezentki znęcają się nad dziećmi z niepełnosprawnością intelektualną. Ujawniamy nagrania i zdjęcia dokumentujące okrucieństwo.
- Wiązanie do łóżek, zamykanie w klatce, bicie mopem – to tylko niektóre kary wymierzane dzieciom w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem.
- "Wychowali cię w stajni", "twoja matka jest prostytutką", "jak będziesz niedobra, dostaniesz wpierdol" – tak zakonnice i niektórzy świeccy opiekunowie mieli się zwracać do podopiecznych z niepełnosprawnością intelektualną.
- Byłe pracownice DPS-u i rodzice dzieci zdecydowali się opowiedzieć Wirtualnej Polsce o wydarzeniach z Jordanowa po tym, jak jedna z sióstr miała pobić 13-letnią dziewczynę.
- "Bezprzykładne bestialstwo" – mówią o metodach stosowanych przez zakonnice eksperci, którym pokazaliśmy poniższe materiały.
Obrazek jak z pocztówki. Pusta asfaltowa droga przecina zielone pola. Można odnieść wrażenie, że dojedzie się nią pod same wierzchołki Tatr, które górują nad zabudowaniami. W Gronkowie koło Nowego Targu jest ciepły wieczór, powoli zachodzi słońce.
Jeszcze kawałek polną drogą. Marta czeka już przed domem. Blond włosy do ramion, zadbana, elegancka ciemna bluzka. Dziwi się, że trafiliśmy – nawigacja zwykle przestaje działać za pierwszymi drzewami.
Przytulny salon w odcieniach szarości, na ścianie drewniana tabliczka z napisem: "Najlepszy moment jest teraz". Marta rozlewa koktajl truskawkowy z uśmiechem przyklejonym do twarzy, jakby czekała na to spotkanie.
Ale zdradzają ją spuchnięte oczy.
Chyba nagle zdaje sobie z tego sprawę, bo zmienia ton.
– Gdyby nie tabletki uspokajające, w ogóle byśmy nie porozmawiali – przyznaje. – Ta historia bardzo mnie boli. Ale jeśli mogę uratować choć jedno dziecko, będę opowiadać ją milion razy.
Ja już tam nie wytrzymam
Według Marty było tak:
26 lipca 2020 roku. Słoneczna niedziela. Jak co weekend ma odwieźć Nastkę do domu pomocy społecznej w Jordanowie. 19-latka choruje na zespół Dravet – ciężką padaczkę i zaburzenia osobowości. Nastka nagle odpycha matkę, zapiera się rękami i nogami. "Nie wrócę tam!".
Uspokaja się dopiero po kilkunastu minutach. I zaczyna mówić.
Że za karę zakonnice i opiekunki zamykają ją w klatce.
- Czuję się jak w więzieniu. Wszędzie kraty! Tu i tu! I tu! Proszę je: "przestańcie, umiem chodzić". Bronię się. Gdy każą iść do klatki, kopię drzwi z całych sił. Trzymam się rękami. Ale w końcu słabnę i mnie tam wrzucają.
Raz przyprowadziły Alę, która zrobiła w pieluchę. Śmiały się i pokazywały na mnie: "No dalej, wysmaruj ją".
Krzyczą:
"Jak nie przestaniesz, to cię zbiję, do chuja wafla!" – kiedy jestem niedobra.
"Wstawaj, kurwa!" – kiedy upadam po uderzeniu miotłą.
"Sraj pod siebie!" – kiedy mówię w klatce, że chcę do toalety.
Ja już nie wytrzymam.
Nie zabieraj mnie tam, mamo.
Bezpieczna przystań
Nie tylko Anastazja twierdzi, że w DPS-ie stosowana jest przemoc.
- W domu znajdują się osoby niepełnosprawne intelektualnie w różnym stopniu. Miejsce powinno być ich bezpieczną przystanią, ale tak nie jest. Jedna z sióstr dręczy podopiecznych fizycznie i psychicznie. Pewna dziewczynka została przez nią pobita, a także skopana na podłodze. Nie jest ona jedyną ofiarą przemocowej zakonnicy - mówi nam Wanda, była pracownica ośrodka.
- Wszystkie incydenty od dawna zgłaszane są siostrze dyrektor, jednak nie podejmuje ona żadnych działań. Kadra jest zastraszona, boi się siostry dyrektor i utraty pracy - dodaje.
Dyrektorką placówki jest siostra Bronisława. W ośrodku pracują jeszcze siostry Alberta i Teresa. Poza nimi kadrę stanowią świeccy pracownicy.
W DPS-ie przebywa 47 wychowanków. Najczęściej pochodzą z patologicznych rodzin. Nie mają dokąd wracać, nikt się nimi nie interesuje, więc po osiągnięciu pełnoletności zostają w placówce. Są podzieleni na grupy. W pierwszej – najbardziej sprawni. Na dwójce – ograniczeni w stopniu znacznym. Na trójce – leżący.
Łącznie rozmawiamy z pięcioma kobietami zatrudnionymi w różnych okresach w DPS-ie. Jak twierdzą, największy strach wzbudza siostra Alberta. Ale dzieci bije też siostra Bronisława, czyli dyrektorka.
Byłe pracownice tłumaczą nam, o co chodzi z klatką.
Śpi w niej Ala, 33-latka z niepełnosprawnością w stopniu głębokim. Często jest agresywna, a poza tym ma problem z trzymaniem kału. Smaruje nim siebie i innych, więc opiekunki umieszczają ją w nocy między prętami.
Według naszych rozmówców, inne dzieci przez lata wkładano do klatki za karę. Bo biegały, biły, nie słuchały sióstr. Najbardziej niegrzeczne zamykano na cały dzień. Nie mogły iść do toalety, więc zakładano im pampersa. Z niektórymi nie było łatwo – szarpały się, krzyczały, kopały. Na przykład taka Daria, która swoje waży. Żeby ją wsadzić za kraty, potrzeba było czterech opiekunek.
Agata, była pracownica DPS-u: Między prętami część dzieci stawała się jeszcze bardziej agresywna. Inne płakały, obiecując poprawę zachowania. Zasada była prosta: dziecka nie można wypuścić, dopóki nie pozwoli na to siostra dyrektorka.
Ale klatka to nie wszystko.
Łyżka i pasek
Pobudka. Już 6:30.
Dzień w Jordanowie jest bardzo krótki. Po śniadaniu część dzieci wyjeżdża do szkoły w Makowie Podhalańskim. Reszta zazwyczaj siedzi w ogrodzie albo w świetlicy. Obiad o 11:30. W niedzielę siostry i podopieczni uczestniczą w porannej mszy. Jak mówią byli pracownicy, czasem dzieci zakłócają modlitwy, co złości zakonnice. Mają wtedy pretensje do opiekunek ("po co przyprowadziłaś tego głupka?").
Jeśli chcesz tutaj pracować, musisz trzymać się kilku nieformalnych zasad wprowadzonych przez siostry.
Przykazanie pierwsze. Najważniejszy jest spokój
Dlatego w Jordanowie stosuje się nie tylko klatkę. Opiekunki przywiązują niektóre dzieci na noc do łóżek.
Agata, była pracownica DPS-u: Michalince, mocno upośledzonej, wiążą rękę do szczebelka paskiem jak do spodni, tylko mniejszym. Wszystko dlatego, że kiedy się budziła, wyciągała ciuchy z szaf i zapalała światło. Czasem opiekunowie zamykali ją na zapleczu i siedziała do rana na krześle. Ale pasek jest skuteczniejszy.
Ola, była opiekunka: W pierwszej grupie opiekunki wiążą osiemnastoletnią Emilię i dziewięcioletnią Zuzię. Mimo upośledzenia umysłowego, radziły sobie ze szczebelkami i wychodziły z łóżek. Na jedynce nie ma paska, więc wykorzystuje się np. szalik albo chustę. Szykujesz pętlę już za dnia. Wieczorem tylko zakładasz na dziecko i zaciskasz.
Monika, była terapeutka: Dzieci są bite przez siostry zakonne, natomiast pracownicy świeccy stosują przemoc poprzez wykonywanie ich poleceń. Dotyczy to m.in. wsadzania do klatki czy wiązania. Najczęściej wiązała jednak Alberta. Myśmy z Olą odmawiały. Dzieciom zostają czerwone ślady, a raz opiekunka zacisnęła sznurek tak mocno, że nie mogłam Emilki rozwiązać. Zrobił się węzeł i musiałam pomagać sobie łyżką.
Nie kocham cię. Jesteś debilką
Marta patrzy na polanę za oknem.
– Ja naprawdę musiałam ją oddać – mówi lekko drżącym głosem, chyba też trochę do siebie.
Pierwszy atak padaczki Nastka ma niedługo po pierwszych urodzinach. Dom dopiero budzi się do życia, gdy nagle ciało spokojnie leżącej dziewczynki zaczyna drżeć. Marta upuszcza szklankę. Zna ten widok, wychowywała się z siostrą z mózgowym porażeniem dziecięcym. Ale kiedy patrzy na swoje dziecko, boli jeszcze bardziej.
W kolejnych szpitalach lekarze nie mogą zdiagnozować Anastazji. Jest coraz gorzej. I dziwniej.
Wychodzi tylko wieczorami w czapce z daszkiem. Mamie mówi, że chowa się przed słońcem, bo inaczej do jej mózgu dostaną się bakterie. Poza tym panicznie boi się wody. Marta musi się sporo nagimnastykować, żeby wsadzić ją do wanny. A podczas jazdy samochodem Nastka kilka razy otwiera drzwi i próbuje odpiąć pasy.
Lekarze: ona po prostu taka jest.
Diagnozują ją dopiero w wieku kilkunastu lat. Zespół Dravet, czyli ciężka padaczka, której często towarzyszą zaburzenia zachowania i mowy.
Ulga i przerażenie.
Ulga, bo to znaczy, że Marta nie jest najgorszą matką świata.
Przerażenie, bo wysiada jej bateria. Z ojcem Anastazji dawno się rozstała. Mąż pracuje na budowie za granicą, a prócz Nastki Marta ma jeszcze kilkuletnie Lenę i Mię.
Kiedy starsza siostra krzyczy i bije mamę, Lenka ucieka do pokoju, przykrywa głowę poduszką i płacze. Wtedy do akcji często wkracza Mia. Ostrożnie podchodzi do Nastki, bierze ją za rękę.
"Może razem pomalujemy?".
Marta ma wtedy chwilę, żeby wypłakać się w łazience. Ale najczęściej dziewczynki muszą uciekać do sąsiadki. Jak tamtego wieczora.
Anastazja mówi nagle, że wychodzi na spacer.
- Pójdziesz jutro, kochanie. Ściemnia się już.
- Dlaczego nie chcesz mnie puścić?!
Nastka zakłada buty, rusza w stronę okna. Mama blokuje jej drogę, zaczynają się szarpać.
Nastka do mamy: Nie kocham cię, debilko! Przesuń się!
Mama do Mii i Lenki: Idźcie prędko do cioci Ewy.
Anastazja wdrapuje się na parapet, a mama mocno chwyta córkę i napina wszystkie mięśnie, próbując ją ściągnąć.
Dziewczynki wychodzą bez krzyków i łez.
Przywykły.
Nowy wspaniały świat
W 2019 roku Marta składa wniosek o umieszczenie Anastazji w ośrodku zamkniętym.
Nocami nie może spać, za dnia parę razy mdleje. W kilka miesięcy chudnie 20 kilogramów. Diagnoza psychiatry: depresja. Wtedy Marta uświadamia sobie, że jeśli nie zawalczy o siebie, zaraz dzieci zostaną bez matki.
Kilka razy jadą z córką do ośrodka w Jordanowie, by Nastka się zaaklimatyzowała. Siostra dyrektorka przypomina Bunię z bajki o Gumisiach: ciepła, dobra, słusznych rozmiarów. Cierpliwie oprowadza po ośrodku, pokazuje kościół, w którym dzieci modlą się z siostrami. Anastazja nie chce stamtąd wyjść.
Marta myśli: Nareszcie ktoś nam podał rękę. Będzie jej tu dobrze.
Głaz z serca.
Nowy wspaniały świat. Po południu można się chwilę zdrzemnąć. Myjesz naczynia i nikt na ciebie nie krzyczy. Gdy chcesz coś kupić, po prostu wychodzisz do sklepu. Bez strachu, że córka właśnie ucieka przez okno.
Ale po kilku dniach cisza zaczyna boleć. A do uszu docierają szepty ludzi: "to ta, co oddała dziecko".
Marta znów myśli, że jest najgorszą matką na świecie.
Zabiera Nastkę na każdy weekend. Co kilka dni jeździ do ośrodka, żeby uciszyć wyrzuty sumienia, ale i tak nie pozwalają spać.
A to dopiero początek.
Marta mówi dziś: - Kolejne wydarzenia były jak puzzle. Tworzyły zupełnie inny obraz ośrodka od tego, który przedstawiła dyrektorka.
Wkrótce dostrzegłam, jak tam jest ciemno.
Przykazanie drugie: Nie przytulaj, tylko bij
Agata, była pracownica DPS: Raz usłyszałam od dyrektorki, że jak dziewczynka jest niegrzeczna, to trzeba ją zbić. Tylko tak, żeby nikt nie widział.
Monika, była terapeutka: Mnie z kolei siostra Bronisława powiedziała, że nic nie robimy, tylko przytulamy te dzieci. "A to trzeba przylać!".
Dlatego według nich siostry Alberta i Bronisława biją. Z liścia. Miotłą. Mopem. W twarz. Szyję. Plecy. Pupę.
Bożena, była opiekunka: Pamiętam pewną scenę w świetlicy. Pacjentka miała czterdzieści, może pięćdziesiąt lat. Niepełnosprawność w stopniu znacznym. Krzyczała, wydawała różne odgłosy, kiwała się na krześle. Jedna z sióstr uderzyła ją w twarz otwartą ręką. Głowa kobiety odbiła się od ściany. Siostra mnie zobaczyła. Trochę się przestraszyła, że nowa może gdzieś donieść.
Wanda, która także pracowała w ośrodku, nie musi grzebać w pamięci. Ma w telefonie wiadomości głosowe od Mai. To 22-latka z z niepełnosprawnością fizyczną i intelektualną. Dzieli pokój z 13-letnią Basią z zespołem Downa.
Nagranie Mai z 9 kwietnia 2022: Ulka dostała w twarz. Widziałam to, nie kłamię. Ulcia płacze, bo ją bolała twarz. Nie może tak być, że siostra uderza dzieci. Było mi słabo, rozpłakałam się. Serce mnie bolało.
Kolejna rozmowa tego dnia: Dzień dobry pani Wandziu. Siostra biła Basię po twarzy, kopała ją, szarpała. Alberta zamknęła ją w pokoju, nie wpuściła jej na kolację. Przy szafce biła, kopała [...] Basia taka smutna. Masakra...
10 kwietnia: Siostra powiedziała, że jestem debilem. To ona jest debilem, nie ja!
15 maja: Alberta powiedziała, że jestem suką. "Nie lub pani Wandy, pani Oli i Moniki". A ja powiedziałam, że będę lubić, kogo chcę. Wkurzyłam się, trzasnęłam drzwiami.
Pani Wando, chcę stąd odejść. Nie wytrzymuję tutaj.
Nie wrócę tu nigdy.
Jak śmiesz modlić się do Boga?
Pytamy Martę, kiedy uświadomiła sobie, co się dzieje w ośrodku. To był proces. – Zaczęło się chyba od telefonu. Do mojej mamy, czyli babci Anastazji, zadzwoniła siostra Bronisława. Nagle rzuciła, że "ta wasza dziewczyna jest, kurwa, strasznie nieogarnięta".
Gdy Nastka pierwszy raz wspomina o biciu, Marta podchodzi do jej słów z dystansem. W końcu pod jej adresem też wykrzykiwała różne rzeczy. Ale alarm wyje coraz głośniej. Raz po rozmowie telefonicznej Anastazja się nie rozłącza, Marta zostaje na linii.
Pielęgniarka każe Nastce zażyć leki, a córka się buntuje. Nagle trzask. Coś upada na podłogę.
- Boli! Zobacz, co zrobiłaś! Leci mi krew!
Innego dnia Marta wchodzi do gabinetu dyrektorki i słyszy, jak Julita, jedna z podopiecznych, wydziera się na siostrę Bronisławę.
- Jak śmiesz klęczeć i modlić się do Boga po tym, co nam robicie?! Znowu mnie, kurwa, będziesz kopać?!
Niedługo później Marta bierze Julitę na bok.
- Siostra cię bije?
- Żeby pani tylko wiedziała, jak…
W lipcu 2020 Marta pisze do Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego, że wobec dzieci stosowana jest przemoc.
Po niedługim czasie telefon od siostry dyrektorki: Jak pani mogła nam to zrobić?!
Po kilku miesiącach list z urzędu. Kontrola w DPS-ie wykazuje nieprawidłowości, co potwierdza protokół sporządzony przez urzędników.
Część raportu wyłączona jest z jawności. Urząd zaznacza jednak w protokole, że niektóre sytuacje "są niezgodne z obowiązującymi przepisami o ochronie zdrowia psychicznego [...] ws. stosowania przymusu bezpośredniego wobec osoby z zaburzeniami psychicznymi [...] i noszą znamiona zastosowania przymusu bezpośredniego.
Okazany kontrolującym na podstawie fotografii "Zeszyt przymusu bezpośredniego" nie zawiera żadnych wpisów. Ustalono, że dom w powyższym zakresie nie prowadzi żadnej ewidencji".
Siostra dyrektor podpisała protokół 13 października 2020. Nie wniosła zastrzeżeń.
Przykazanie trzecie. Kara ma być zapamiętana
W Jordanowie karze się nie tylko biciem.
Agata, była pracownica DPS-u: Alę, która smaruje się kałem, myje się czasem w zimnej wodzie. Siostra dyrektorka tłumaczy opiekunkom: musi zapamiętać, że więcej ma tak nie robić.
Inną formą kary jest wyrzucanie do ogrodu albo na taras. "Zamknąć ją na polu. Niech tam zmarznie, to jej przejdzie". Trzynastoletnią Basię, tę z autyzmem wysłały ostatnio w samych skarpetkach.
Wanda, była pracownica DPS-u: Rówieśnicę Basi, Ulę, zamykają, żeby po prostu mieć ją z głowy. Dziewczynka nie ma rodziców. Dawniej normalnie się załatwiała, bawiła z pozostałymi. Teraz nie rozstaje się z pampersem, ucieka od ludzi.
Bywa, że Ula siedzi zamknięta kilka godzin.
Pedagog specjalny o metodach sióstr: bestialstwo i odczłowieczenie
Materiały z Jordanowa pokazujemy ekspertom pracującym z dziećmi z niepełnosprawnością.
– To, co oglądamy na tych zdjęciach, należy nazwać wprost: bezprzykładnym bestialstwem – stwierdza Joanna Ławicka, pedagog specjalny, doktor nauk społecznych w zakresie pedagogiki oraz prezes Fundacji Prodeste, zajmującej się m.in. osobami ze spektrum autyzmu i innymi zaburzeniami rozwoju.
Ławicka tłumaczy, jak takie traktowanie wpływa na podopiecznych sióstr prezentek: - Osoba niepełnosprawna, przez lata pozbawiona możliwości realizacji swoich elementarnych potrzeb, przetrzymywana w warunkach urągających człowieczeństwu, zdepersonalizowana - staje się osobą agresywną, autoagresywną, uciekającą.
- Nie można tego usprawiedliwiać koniecznością zapewniania komukolwiek bezpieczeństwa. Dziecko przewiązane w pasie sznurkiem czy szalikiem może zrobić sobie trwałą krzywdę, a nawet umrzeć, jeżeli szarpnie się niefortunnie. Dziecko zamknięte w klatce traci elementarne poczucie bycia człowiekiem – podkreśla Joanna Ławicka.
Wątpliwości nie ma też Tomasz Kosmalski, oligofrenopedagog, czyli specjalista od pracy z dziećmi i młodzieżą w różnym stopniu niepełnosprawności intelektualnej. – Przymusu bezpośredniego używa się najkrócej, jak się da. Wiązanie rąk na noc czy przetrzymywanie w klatce jest wykluczone, to po prostu łamanie praw człowieka - mówi ekspert.
Kosmalski tłumaczy, jak stosować przymus bezpośredni. – W momencie, gdy osoba zagraża sobie, innym lub niszczy mienie, można ją przytrzymać, docisnąć, przymusowo podać lek. Za zgodą lekarza, ewentualnie pielęgniarki. Dodatkowo trzeba poinformować człowieka, że będzie wobec niego zastosowany przymus. Każdą taką sytuację trzeba szczegółowo zewidencjonować.
– Dziecko zagrażające sobie lub innym można zaprowadzić do pokoju wyciszeń z miękkimi ścianami, pozbawionego ostrych krawędzi. Ale to nie jest forma kary – kończy Kosmalski.
Czwarte. Zachowaj czystość
Ale w znaczeniu duchowym.
Monika, była terapeutka: Niektóre dzieci mają spać z rękami na kołdrach, żeby się nie masturbowały. Siostry zwracają też uwagę na zabawki. Nienawidzą lalek Barbie, bo to symbol seksu. Alberta często chowała Basi jej ulubioną lalkę albo wyrywała i rzucała na podłogę.
W znaczeniu dosłownym o czystość trudno, bo jest od groma roboty. W dzień są po dwie opiekunki na piętrze, mają pod sobą kilkunastu podopiecznych. Karmisz. Myjesz. Przebierasz. Sprzątasz pokoje.
Nie wyrabiasz.
Nasi rozmówcy mówią, że najgorzej jest na dwójce.
Krzyk, często jęki i płacz, sporadycznie śmiech. Zmieszany smród kału i moczu. Po kilku krokach chce ci się wymiotować. Dzieci są myte raz na tydzień, pieluszki zmienia się dwa, trzy razy dziennie.
Bożena, była opiekunka: Raz odsunęłam klatkę Ali i wymiotłam zaschnięte odchody. A w basenie z piłkami, w którym akurat bawiła się dziewczyna, znalazłam stary pampers z moczem.
Bożena kontynuuje: - Był odgórny przykaz, by oszczędzać środki higieniczne. Na mojej grupie szczoteczki i pasty zamykano w szafkach. Siostra otwierała je tylko w przypadku kontroli. A kiedy pierwszy raz kąpałam dzieci, usłyszałam od innej opiekunki, że "nie można używać gąbek, bo są na pokaz".
Bożena umyła wtedy dzieci kawałkiem prześcieradła.
Po kolacji, około osiemnastej, podopieczni rozchodzą się do pokoi. Wtedy każde piętro jest zamykane. W oknach kraty, winda na wszelki wypadek zastawiona krzesłami.
W głównym budynku trzydziestu ośmiu podopiecznych. Trzy piętra.
Zostajesz sama.
Ośrodek reaguje: miotła i drut
– Ratunku! Biją mnie tu! Na pomoc! – Anastazja wspina się na mur w ogrodzie i krzyczy.
Powiedziała mamie o klatce, biciu, wyzwiskach. A ona odesłała ją do ośrodka.
Więc trzeba ratować się inaczej. Nikt za murem nie reaguje, ale może ktoś w końcu jej pomoże.
Marta na razie tego nie zrobi. Rozsypała się psychicznie, jest na silnych lekach. Znajomi pomagają w opiece nad córkami. Marta myśli w kółko, że jej dziecko jest krzywdzone, a ona nie potrafi mu pomóc. W samochodzie krzyczy na cały głos, uderza pięściami w kierownicę. A potem nie czuje już nic. Pustka. Wieczorami, kiedy dziewczynki już śpią, siada na kanapie i coraz częściej myśli, że najlepiej byłoby to skończyć.
Najpierw zabije Anastazję, żeby nikt już jej nie krzywdził. A potem siebie. Mąż zajmie się Lenką i Mią, jakoś sobie poradzą. Tylko jak to zrobić?
Nóż odpada, nie byłaby do tego zdolna. Gaz? A może tabletki?
Wszystko jedno. Byle już nie bolało.
Tymczasem Anastazja walczy. Kilka razy przeskakuje przez płot i biegnie. "Ratujcie mnie!". Jedni dziwnie patrzą (wariatka jakaś!), inni nawet nie odwracają głowy. Mają ważniejsze sprawy niż chora psychicznie 20-latka błagająca o pomoc.
Ale kilku dzwoni do DPS-u z pytaniem, co się dzieje i prośbą o reakcję.
Ośrodek reaguje.
Monika, była terapeutka: Po jednej z ucieczek siostra Bronisława stłukła Anastazję miotłą. Poza tym w ogrodzie zamontowano drut kolczasty, a dziewczynę przeniesiono do drugiej grupy.
Nastka zaczyna się poddawać. Coraz rzadziej wstaje z łóżka. Przesypia całe dnie. Gdy dzwoni Marta, odpowiada jej półsłówkami.
Matka dziewczyny opowiada:
W lutym 2021 do ośrodka przyjeżdża babcia Nastki. W pandemii jest zakaz odwiedzin, ale udaje jej się przekonać dyrektorkę, by wpuściła ją choć na chwilę. Dwie opiekunki wloką Anastazję ciemnym korytarzem. Jedna trzyma z prawej, druga z lewej, a nogi wnuczki szurają po podłodze. Brudna, poklejone włosy, z buzi kapie ślina. Babcia próbuje ukryć przerażenie. Tuli dziewczynę: jak tam u ciebie, Nasteńko?
Anastazja milczy. Dopiero po dłuższej chwili patrzy babci w oczy i szepcze:
– Zabierzcie mnie stąd.
Nagle pojawia się przy nich siostra Bronisława.
– Dobrze, wstawaj już.
– Siostro, ona nie ma siły.
– Jak zeszła, to i wyjdzie.
Babcia dziękuję za umożliwienie odwiedzin, bo "wie pani, bardzo się stęskniliśmy". Wtedy siostra dyrektorka rzuca według niej. - Jak tak tęsknicie, to sobie ją, kurwa, zabierzcie.
Telefony:
Babci Nastki do Marty:
- Ona tam umrze! Musimy coś zrobić!
Marty do siostry Bronisławy:
- Zabieram Anastazję. Będę za godzinę.
- Na jak długo ją pani od nas bierze?
- Na zawsze.
Biła. Ale to moja wina
W maju tego roku z ośrodka odeszły trzy pracownice. Wanda, Monika i Ola powiedziały "dość" po akcji z Basią.
Przed Świętami Wielkanocnymi do Jordanowa przyjeżdża teatrzyk. Świetlica wypełniona dziećmi, aktorzy rozkładają rekwizyty. Trzynastoletnia Basia nie może się doczekać. Zaczepia inne dzieci, co denerwuje siostrę Albertę.
Ola, była opiekunka, zapamiętała to tak:
Siostra Alberta nagle wyrywa Basi telefon. Dziewczynka czekała na rozmowę z mamą, więc kładzie się na podłodze i płacze. A Alberta kopie ją w plecy. Potem chwyta za ręce, przeciąga przez świetlicę do korytarza przed windę. Zamyka drzwi.
Ola słyszy uderzenia o gołe ciało. Jest jak sparaliżowana.
Później zauważa u Basi czerwone zadrapania na szyi oraz ślady na plecach i pośladkach.
- Biła cię? – pyta podczas kąpieli.
- Tak. Ale to moja wina. Zdenerwowałam siostrę Albertę.
- Mama powinna się o tym dowiedzieć.
Ola naradza się z Wandą i Moniką. Jakiś czas później puka do siostry Bronisławy.
"Proszę się nie przejmować, Alberta taka jest".
Dużo bardziej siostra dyrektorka denerwuje się podczas wizyty Wandy, która puszcza jej nagrania głosowe. 22-letnia Maja opowiada na nich, że dzieci są bite przez siostry. Według Wandy dyrektorka obiecuje zająć się sprawą, ale już dwa dni później krzyczy, że Wanda i Alberta mają to załatwić między sobą.
Pracownice ośrodka uświadamiają sobie, że siostra nie zamierza działać. Pora na plan B.
Niedługo po przedstawieniu do Basi przyjeżdża mama. Jest słoneczna sobota, więc zabiera córkę na gofry z bitą śmietaną. Jedzą, śmieją się. Nagle telefon wibruje. Wiadomość od Moniki, terapeutki z DPS-u: "Basia chce z panią poważnie porozmawiać. Proszę jej wysłuchać".
Basia zwiesza głowę, po chwili zaczyna mówić. Mama słucha w milczeniu i czuje, że jej głowa zaraz eksploduje.
Dzień później zgłasza sprawę na policję.
Matka wychowała cię w stajni
– Czemu ty mi, córeczko, nic nie powiedziałaś?
Magda chowa twarz w dłoniach. Basia, wysoka blondynka ubrana w różową bluzkę, biega po małej kawalerce za uciekającym balonem. Uspokaja się dopiero, gdy dostrzega smutną minę mamy.
Magda jest samotną matką, pracuje jako ratowniczka medyczna. Sama nie jest w stanie zajmować się Basią, która ma – Magda przypomina – autyzm, upośledzenie w stopniu umiarkowanym. W czerwcu 2021 r. oddała córkę do Jordanowa.
Basia siada na łóżku, łapie pluszową świnkę Peppę i pokazuje, gdzie biła ją siostra Alberta.
– Biła mnie kijem do mopa w pupkę. I w twarz ręką. I w szyję. Dużo mnie biła, jak byłam niegrzeczna. Biła też inne dzieci i kiedyś taka dziewczynka płakała. A do mnie siostra mówiła, żebym wypierniczała. Że jestem ciapą. Że moja mama jest prostytutką. I że mnie wychowywała w stajni.
Basia podskakuje i wystawia rękę. Balon znowu się wznosi. A Magda wygląda, jakby z każdym kolejnym słowem córki schodziło z niej powietrze.
– Zuzię zawsze przywiązywali do krzesła, bo uciekała. Śliniakiem ją przywiązywali, robiła to pielęgniarka. Zuzia była też wiązana, jak spała. Chyba szalikiem, nie wiem...
– Kiedyś Alberta się na mnie zdenerwowała. Powiedziała: "Chodź, Basia". Zamknęła mnie na klucz na zewnątrz. To było jesienią. Nie miałam butów, stałam w skarpetkach. Zrobiło mi się smutno, chciałam do mamy. Ulę zamknęli kiedyś w tym samym miejscu.
– A jak było jeszcze zimniej, Alberta straszyła, że mnie wypierniczy do altanki na noc – opowiada Basia i znów rusza w pogoń za balonem.
Magda jeździła do niej raz w tygodniu, na weekend zabierała ją do domu. Była przekonana, że wszystko jest dobrze. Dawała nawet siostrom kawę i kwiaty, by podziękować za wspaniałą opiekę nad córką. Wszystko zmieniło się jednego dnia.
– Po opowieści Basi w kawiarni pobiegłam do gabinetu dyrektorki. Siostra Bronisława przekonywała mnie, że nie doszło do żadnej przemocy. A Alberta dostała szału. Mówiła, żebym sobie sama wychowywała to dziecko, bo jest niegrzeczne. Potem trzasnęła drzwiami – opowiada Magda. Kilkanaście dni temu Basia została przeniesiona do innego ośrodka.
– Basieńko, jeśli coś sobie przypomnisz, powiedz mi. Mama cię stamtąd zabrała, ale w Jordanowie nie każdy ma rodziców. Musimy ratować inne dzieci.
Agata, była pracownica DPS-u: Po awanturze z mamą Basi dyrektorka zabroniła zamykać inne dzieci w klatce. Ale bić i wiązać można nadal.
Przykazanie piąte. Tutaj ja jestem Bogiem
Monika i Agata przepracowały w ośrodku kilkanaście lat. Skoro przemoc trwa od dawna, dlaczego reagują dopiero teraz?
Agata szybko ucina temat. Każdego dnia męczą ją wyrzuty sumienia. Ale nie może pozwolić sobie na utratę pracy. Musi być na miejscu, a pewnie innej roboty w Jordanowie nie znajdzie.
Za to Monika bierze głęboki oddech. Opowiada swoją historię.
W 2008 roku przychodzi do DPS-u z poczuciem, że każdy opiekun chce tu pomagać innym i zmieniać świat na lepsze. Ale entuzjazm szybko gaśnie.
Prócz niej jako opiekunki pracują same siostry zakonne.
Jedna z nich, 80-letnia, bije zawsze w twarz otwartą ręką. I zawsze cztery razy, nawet dziewczynkę ze schizofrenią i padaczką.
Inna siostra prowadzi religię na świetlicy. Krzyczy do dzieci: "Jesteście diabłami! Będziecie się smażyć w piekle!". Gdy nie chcą klękać do pacierza, uderza w głowę.
Dyrektorka, siostra Bronisława, wsiada po obiedzie do windy, a podopiecznym każe iść schodami. Ela, kobieta po pięćdziesiątce z otyłością i chorymi nogami, wspina się na trzecie piętro pół godziny. Siostra krzyczy: "Dalej! Ruszajcie się, grubasy!".
Monika najpierw puka do gabinetu dyrektorki, ale ta na zarzuty o przemoc odpowiada śmiechem.
Potem porusza temat z innymi opiekunami. Rozkładają ręce. "Tutaj się nic nie da zrobić".
Monika kontynuuje: Początkowo się buntowałam. Potem przywiązałam się do dzieci i nie chciałam stracić tej pracy. Poszłam na kompromis. Sama nigdy nie stosowałam przemocy, ale wiedziałam, co się dzieje. Czułam, że jestem sama.
W dodatku zaczęłam panicznie się bać dyrektorki. Czasem wręcz nie potrafiłam się przy niej odezwać, słowa zostawały w gardle.
Gdy w pandemii poszłam na zwolnienie, krzyczała: "Uciekasz jak szczur!".
Gdy zgłosiłam przemoc wobec Basi: "Teraz urządzę ci tu piekło!".
Kiedyś powiedziała: "Tutaj ja jestem Bogiem".
Uwierzyłam.
Tak, mogłam zrobić dużo więcej, żeby ratować te dzieci.
Zabrakło mi odwagi.
Siostra dyrektorka: dzieci łatwo zmanipulować
Dom jest położony w samym centrum Jordanowa. Odwiedzamy placówkę, by porozmawiać z siostrą Bronisławą. Jest dyrektorką od 2008 roku.
Zapewnia nas, że w DPS-ie nikt nie zamyka dzieci w klatce. Po chwili dodaje, że jedna dziewczynka była umieszczana w łóżku z kratkami na noc, bo "jest agresywna i wszystko wybrudzi". Według zakonnicy działo się to za zgodą sądu. Dopytujemy, jaki sąd wydał taki wniosek i kiedy. Siostra Bronisława nie udziela odpowiedzi. Nie chce też oprowadzić nas po ośrodku i pokazać łóżka, w którym spała wspomniana dziewczyna, bo "nie ma takiej potrzeby".
Siostra Bronisława stanowczo zaprzecza, gdy pytamy, dlaczego niektóre dzieci przywiązuje się na noc do łóżek. – Jak można wiązać dzieci?! – odpowiada ze zdziwioną miną. Podkreśla: względem podopiecznych nie stosowano żadnej przemocy.
A jeśli chodzi o historię z Basią i przedstawieniem, tłumaczy, że było tak:
Dziewczyna doniosła, że siostra biła, co jest nieprawdą. Alberta tylko ją przytrzymała, bo przeszkadzała podczas teatrzyku. Do czasu wyjaśnienia sprawy siostra została przeniesiona na pralnię i nie ma kontaktu z podopiecznymi. Ale przemocy ani wyzwisk – mówi siostra Bronisława – nie było. Dzisiaj dziećmi można łatwo manipulować.
Nie było też oczywiście, zdaniem dyrektorki, żadnego bicia mopem. Siostra Alberta myła podłogę, a dziewczyna akurat szła, więc ją przegoniła. "Uciekaj, bo się przewrócisz".
Pytamy, po co w ośrodku dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną drut kolczasty? Według siostry Bronisławy pewien pan "założył na ptaszki, bo pewnie nie miał siatki". Albo żeby koty nie chodziły.
Chcemy również porozmawiać z siostrą Albertą. Dyrektorka informuje nas jednak, że "ma ona wolne". Siostra nie odpowiada na nasze telefony, więc wysyłamy jej wiadomości.
Jak odniesie się do zarzutu, że podczas przedstawienia w świetlicy miała bić 13-letnią Basię?
Czy to prawda, że za karę zamykała dzieci w klatce?
Czy to prawda, że stosowała wobec dzieci przemoc, uderzając je np. otwartą ręką lub mopem?
Jak skomentuje doniesienia, że niektóre dzieci są na noc przywiązywane do łóżek? Czy to robi?
Łącznie zadajemy siostrze Albercie kilkanaście pytań, ale nadal milczy. Kontaktujemy się więc raz jeszcze z dyrektorką ośrodka z pytaniem, jak możemy do niej dotrzeć. Siostra Bronisława odpowiada, że "nie ma kontaktu z siostrą Albertą", i że nadal nie ma jej w ośrodku. Wysyłamy pytania także na adres mailowy podany na stronie internetowej ośrodka. Mimo usilnych prób, do momentu publikacji tekstu nie udaje nam się uzyskać komentarza siostry Alberty.
Rozmawiamy za to z Anną Telus, przełożoną generalną sióstr prezentek. Nie otrzymała żadnych sygnałów, że w Jordanowie wobec podopiecznych stosuje się przemoc. Słyszała za to o agresji dzieci.
DPS jest jej zdaniem prowadzony zgodnie z przepisami, a dzieci mają tam dobrą opiekę.
Urzędy milczą, prokuratura prowadzi śledztwo
Ośrodek jest finansowany przez państwo i nadzorowany przez Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej oraz Urząd Wojewódzki w Krakowie. W jaki sposób sprawuje się kontrolę nad placówką? Kiedy odbyła się ostatnia kontrola? Kto konkretnie za nią odpowiada?
Pytania do starostwa, Urzędu Wojewódzkiego oraz Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Suchej Beskidzkiej wysyłamy we wtorkowy poranek. Do momentu publikacji tekstu nie otrzymujemy odpowiedzi.
Odpisuje nam za to Prokuratura Okręgowa w Krakowie.
Jak informuje nas rzecznik, Prokuratura Rejonowa w Suchej Beskidzkiej prowadzi śledztwo dotyczące znęcania się nad dziećmi w jordanowskim DPS-ie. Śledczy po zebraniu dowodów wystąpili do sądu o przeniesienie jednej z dziewczynek do innego ośrodka w celu zapewnienia jej bezpieczeństwa. (Ostatecznie siostry prowadzące DPS usłyszały w piątek zarzuty w prokuraturze i zostały odsunięte od pracy z dziećmi)
Makijaż i loki
Dom stoi przy bocznej drodze.
Marta akurat nie mogła, więc przyjechaliśmy sami. Nastka właśnie schodzi po schodach z opiekunką. Włosy spięte w kok, ciemna koszula w kratę. Siada w altance i świdruje nas dużymi brązowymi oczami.
W lutym 2021 r. z Jordanowa nie wychodzi sama. Ojczym wynosi ją na rękach, bo nie jest w stanie iść. Przed pobytem w DPS-ie była sprawna fizycznie, energiczna, komunikatywna. Po 1,5-rocznym pobycie w ośrodku praktycznie nie chodzi i nie mówi. Cały czas musi mieć założonego pampersa.
Spędza w domu rok. A gdy staje na nogi, znowu się zaczyna.
Zimą wyskakuje przez okno i brnie przez zaspy śniegu w cienkiej kurtce, getrach i letnich adidasach. Dziewczynki do sąsiadki, Marta za nią. Dzwoni w biegu na policję i pogotowie. Pościg będzie trwał ponad godzinę.
Nagle Nastka robi zwrot, biegnie w stronie matki i powala ją na ziemię.
- Zabiję cię, skurwysynu!
Mocno zaciska ręce na szyi matki, która walczy o każdy oddech. Kilkanaście metrów dalej przejeżdżają samochody, ale nikt się nie zatrzymuje. Marcie pomaga dopiero policja, która odciąga od niej córkę.
Nastka siedzi przemoknięta w radiowozie. Marta jeszcze chwilę temu nienawidziła córki z całych sił, teraz mocno ją tuli. "Już dobrze… Już dobrze…".
Dwa miesiące później Anastazja ląduje w nowym ośrodku.
Altanka.
– Jak przyszłam, myślałam, że tu też będą mnie bić. Ale nie biją – Nastka niepewnie się uśmiecha.
Odżyła. Szybko się zaaklimatyzowała. Chodzi na zajęcia komputerowe i terapię, która daje niezłe efekty – stała się mniej agresywna. Lubi robić prace plastyczne, ale artystką raczej nie zostanie. Chciałaby pracować jako kelnerka.
Ostatnio coraz częściej stroi się przed lustrem. Maluje oczy, czesze gęste loki.
Polubiła nowych znajomych, a jednego chłopaka bardziej niż resztę. Ale nie rozwijajmy tematu. Nie ma co zapeszać.
No dobrze, trzeba wracać. Za chwilę zajęcia w świetlicy.
Miło było poznać.
Zanim Nastka znika w drzwiach ośrodka, chwilę się waha, a potem się do nas odwraca. Właściwie ona też ma jedno pytanie.
– Nie wiecie, kiedy przyjedzie mama?
***
Niektóre imiona zostały zmienione.
Szymon Jadczak, Dariusz Faron, dziennikarze Wirtualnej Polski
Chcesz się skontaktować z autorami? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl, szymon.jadczak@grupawp.pl