Ofiara gwałtu trafi na obserwację psychiatryczną? Prokuratura: to jednorazowe badania konieczne dla postawienia sprawcy zarzutu
"Dlaczego weszłaś mu do łóżka? Gdzie cię dotykał?" - takie pytania usłyszała od prokuratora niepełnosprawna intelektualnie Gosia, która została zgwałcona przez znajomego rodziny. - Były okropne i sugerowały winę mojej córki - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską mama 26-latki. Teraz sąd chce wysłać Gosię na obserwację psychiatryczną.
23.03.2017 | aktual.: 23.03.2017 14:54
W Sądzie Rejonowym w Zamościu toczy się sprawa, która ma wskazać sprawcę gwałtu na niepełnosprawnej intelektualnie dziewczynie. A prokuratura rejonowa z przeprowadzaniem działań się nie spieszy. Dopiero 20 marca 2017 roku przesłuchała poszkodowaną Gosię, która w wyniku gwałtu zaszła w ciążę. - Cała sprawa jest bulwersująca i wymaga jak najszybszego wyjaśnienia - komentuje poseł Kukiz'15 Józef Brynkus, który zainteresował się historią dziewczyny.
Gosia rozwijała się normalnie. Aż do wypadku, któremu uległa w wieku 7 lat. Krwiak mózgu, trepanacja czaszki. Od tamtej pory posługuje się pojedynczymi słowami, często niezrozumiałymi dla kogoś, kto zna ją zbyt krótko. Świat odbiera inaczej niż zdrowy człowiek. Samodzielnie porusza się wyłącznie po dobrze znanych sobie terenach. Jej rozwój intelektualny zatrzymał się na poziomie 7-letniego dziecka. Ma orzeczenie o niepełnosprawności intelektualnej.
Przesłuchanie Gosi
Prokuratura przesłuchała w sprawie już 80 ludzi, ale wciąż nie zrobiła najważniejszego. Testu na ojcostwo, który z powodzeniem można wykonywać już w okresie prenatalnym. Jedno badanie jasno wskazałoby na sprawcę gwałtu.
Na przesłuchanie prokuratura wezwała ofiarę dopiero ponad 2 miesiące po zgłoszeniu sprawy. 20 marca 2017 roku Gosia składała zeznania. - Prokurator zadawała jej straszne pytania. Na przykład dlaczego nie krzyczała, gdzie Heniek ją dotykał, jak rozbierał, jak ją gwałcił, dlaczego weszła mu do łóżka. Ilu miała wcześniej partnerów, czy któryś u nas nocował. Uśmiechała się przy tym ironicznie. Tak, jakby to Gosia była winna. A ona nawet nie umiała odpowiadać. Ciągle płakała - opowiada pani Zofia. Na koniec prokurator miała podsunąć dziewczynie zeznania do podpisania. Gosia nie umie ani czytać, ani pisać.
Ponieważ pytania zadawane podczas przesłuchania nie są wpisywane do protokołu sądowego, Wirtualna Polska 21 marca poprosiła prokuraturę o ich udostępnienie. Wówczas rzecznik prasowy prokurator Bartosz Wójcik zgodził się na ich upublicznienie i zaznaczył, że przekaże je w ciągu 24 godzin. 22 marca przez cały dzień nie odbierał telefonu. Ponowną próbę kontaktu Wirtualna Polska podjęła następnego dnia. - Konkretnych pytań nie mogę udostępnić. Mogę jedynie nakreślić czego dotyczyły i odnieść się do tych pytań, które przytoczyła matka poszkodowanej - stwierdził Wójcik.
"Na przesłuchaniu nie padła część przytoczonych pytań, jak np. 'dlaczego nie krzyczałaś', 'dlaczego weszłaś mu do łóżka'. Są to pytania nieistotne dla sprawy, a wręcz obrażające pokrzywdzoną i prokurator nie ma zwyczaju zadawania takich pytań. Pozostałe pytania zostały zadane przez prokuratora, jednak wbrew twierdzeniom matki pokrzywdzonej, nie należy doszukiwać się w nich jakiejś "skandaliczności", ponieważ są to normalne, rutynowe pytania zadawane w trakcie przesłuchania pokrzywdzonej w sprawie o przestępstwo na tle seksualnym" - poinformował Wirtualną Polskę rzecznik prasowy.
Zaznaczył także, że ostatnie dwa pytania miały na celu ustalenie, czy pokrzywdzona miała wcześniej kontakty z mężczyznami i może mieć świadomość, jak takie kontakty wyglądają. "Ma to istotne znaczenie dla ustalenia rozeznania przez nią znaczenia czynu, co z kolei wymagane jest przez treść art. 198 kk (a w tym kierunku prowadzi się śledztwo). Nadmieniam przy tym, że to sama matka pokrzywdzonej zainicjowała postępowanie przygotowawcze, składając zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa na tle seksualnym. W takiej sytuacji zdziwienie budzi oburzenie matki, iż na posiedzeniu sądowym zadawano córce pytania właśnie na takim tle - dodaje.
"Gosia jest ofiarą, a nie sprawcą!"
- Pani redaktor, Gosię chcą mi zabrać do psychiatryka - słyszę płacz w słuchawce. - Kasia zemdlała, Gosia płacze. Ja dzieci nie oddam - krzyczy pani Zofia. Katarzyna to młodsza siostra Gosi. W drodze ze szkoły do domu podejrzewany miał zajść jej drogę i grozić gwałtem. 22 marca 2017 roku, mimo rozwiniętej anginy, stawiła się na przesłuchaniu. - W sądzie powiedzieli mi, że zwolnienia od lekarza nie przyjmą i ma przyjść - tłumaczy pani Zofia.
Podczas przesłuchania, pod wpływem podwyższonej temperatury i stresu, Kasia zemdlała. - Nikt na początku nawet mi nie pomógł zbierać dziecka z podłogi. Przyjechało pogotowie, zajęli się Kasią, a mnie pani prokurator zaprowadziła do pokoju - opowiada mama ofiary. Tam miała usłyszeć, że Gosia musi zostać przewieziona na trzy miesiące do szpitala psychiatrycznego celem ustalenia, czy podczas gwałtu była w stanie prawidłowo ocenić sytuację i wołać o pomoc. - Podsunęła mi jakiś papierek do podpisania i powiedziała, że tam jest wszystko wyjaśnione. Nie zgodziłam się. Nie oddam Gosi do psychiatryka, do izolacji. Przecież ona jest ofiarą, a nie sprawcą - mówi pani Zofia.
Ofiara gwałtu odesłana na obserwację
Wirtualna Polska zwróciła się do Prokuratury Rejonowej w Zamościu z prośbą o wyjaśnienia. - Matka poszkodowanej mówi wszystko, co jej ślina na język przyniesie, a media to powtarzają. Na żadne badania psychiatryczne w zamkniętym ośrodku nie chcemy jej wysłać. Wobec pokrzywdzonej zostały zarządzone jednorazowe badania psychiatryczne, na które może się stawić lub nie. Polegają one na około godzinnej rozmowie z psychiatrami w Ośrodku Zdrowia Psychicznego w Zamościu - tłumaczy rzecznik prasowy prokuratury Bartosz Wójcik.
- Takie badanie jest potrzebne, by stwierdzić, jaki stopień rozeznania w sytuacji poszkodowana miała w chwili rzekomego obcowania płciowego. Jest to istotne dla postawienia ewentualnego zarzutu. Wiemy, że jest niepełnosprawna umysłowo i zaświadczenie o tym to jedno. Ale musimy ustalić, czy w tym konkretnym momencie także miała zakłócony rozwój, czy nie - dodaje.
Pani Zofia uważa jednak, że prokuratura nie mówi prawdy. - Teraz się tłumaczą, bo co mają zrobić. Na wezwaniu jasno było napisane, że chcą Gosię przewieźć do Szpitala Psychiatrycznego w Radecznicy. A pani prokurator powiedziała mi, że mam ją spakować i przyjedzie po nią karetka.
Wirtualna Polska zwróciła się więc do prokuratury o przesłanie pisma, które zostało przedstawione pani Zofii. - Takich dokumentów nie możemy upubliczniać - mówi rzecznik prasowy.
Prokuratura Krajowa kontroluje sprawę
W sprawę zaangażował się poseł Józef Brynkus, który opisując całą sprawę, zwrócił się z wnioskiem do Ministerstwa Sprawiedliwości o objęcie przez Prokuraturę Krajową nadzorem śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową w Zamościu.
"Sprawa ta pozostaje pod zwierzchnim nadzorem Prokuratury Okręgowej w Zamościu, pozostaje w zainteresowaniu Prokuratury Regionalnej w Lublinie, a także Prokuratury Krajowej. Na bieżąco Prokuratura Krajowa jest informowana o biegu sprawy i planowanych czynnościach" - poinformował Wirtualną Polskę prokurator Maciej Kujawski z działu prasowego Prokuratury Krajowej.
Jak dodaje, Prokuratura Krajowa w tej chwili nie ma zastrzeżeń co do sposobu prowadzenia tej sprawy, które skutkować powinny np. przeniesieniem sprawy do innej prokuratury. "Sprawa jest bardzo delikatna, dlatego prokuratura jest bardzo powściągliwa w przekazywaniu informacji. Można jednak powtórzyć zdanie z odpowiedzi dla Pana Posła, że jego wiedza na temat tej sprawy znacznie odbiega od dowodów, które zgromadziła prokuratura" - zaznacza.
"Brakuje sił"
Mama Gosi nie rozumie działań ani prokuratury, ani sąsiadów, którzy całą rodzinę wytykają palcami i skazują ją na wykluczenie społeczne. Docinki i zaczepki muszą znosić niemal codziennie. Do tego powybijane szyby w oknach i groźby. O sprawie pisaliśmy tutaj. - Ja już nie mam siły na to wszystko - mówi pani Zofia.
Po publikacji cyklu artykułów, do redakcji zgłaszają się kolejne osoby, które chcą pomóc Gosi i jej rodzinie.
- Nie wiem, czy to wszystko zniosę. Myślę nad wycofaniem sprawy, bo brakuje mi już sił - mówi pani Zofia.
Monika Rozpędek, Wirtualna Polska