Napad, którego nie było
Skłonność do hazardu doprowadziła dwoje legniczan przed sąd. Ona ma na imię Katarzyna, on Waldemar. Ona pracowała w jednym z legnickich salonów gry. On był stałym klientem lokalu. Grać lubili oboje. Gdy w jedną noc stracili dużą sumę nie swoich pieniędzy, postanowili wymigać się od odpowiedzialności - sfingowali napad na kasyno.
30.10.2007 | aktual.: 30.10.2007 10:40
To było w sierpniu. Katarzyna była w pracy. Ten dzień był dla niej wyjątkowy: pierwszy, w którym szefowie kasyna zaufali jej ponownie i zdjęli z dziewczyny specjalny nadzór. Była nim objęta, ponieważ już wcześniej narobiła w salonie kłopotów swoją słabością do hazardu. Jednak tej nocy mogła znowu zagrać, korzystając z możliwości przysługującej pracownikom kasyna – czyli takiego zaprogramowania maszyny, żeby grać bez wrzucania monet.
Zaprogramowała automat aż na trzy i pół tysiąca złotych. W kasynach nazywa się to "kredytowaniem". Gdyby Kasia wygrała więcej, mogłaby zabrać sobie pieniądze pomniejszone o wartość kredytu. Jednak tej nocy nie miała szczęścia. Szybko przegrała pieniądze, które nie były jej – należały do kasyna. Była mocno zdenerwowana. Miała niemały dług, bała się, że właściciele kasyna wyrzucą ją z pracy. Poczynaniom dziewczyny przyglądał się Waldemar, mężczyzna po czterdziestce, stały klient. Ta noc również dla niego nie była szczęśliwa. Przegrał aż 19 tysięcy złotych! Obserwując Katarzynę wpadł na pomysł, który miał pomóc im obojgu.
Plan prawie doskonały
Poprosił dziewczynę, żeby również jemu uruchomiła kredyt na automacie – tylko ona, jako pracownica, miała taką możliwość. Przekonywał, że pieniądze na pewno odegra z nawiązką, a wtedy da Kasi część wygranej, żeby mogła oddać to, co przegrała. Dziewczyna przystała na propozycję. Efekt był taki, że między godziną 3 nad ranem, a 5.30 przegrali kolejnych... 18 tysięcy złotych! Do dziś nie wiadomo, które z nich wpadło na pomysł, żeby sfingować napad na salon gier i kradzież pieniędzy z kasy, całodziennego utargu, który wynosił ok. 50 tysięcy złotych. Wiedzieli jedno: ta kwota mogła uchronić ich oboje przed problemami. Podjęli decyzję. Żeby było bardziej wiarygodnie, Waldemar podarł na Kasi bluzkę, zerwał jej z szyi łańcuszek, potargał włosy. Wyjęli pieniądze z kasy.
26 sierpnia, nad ranem, kasjerka zaalarmowała policję, że na salon dokonano napadu – powiedziała prokurator Liliana Łukasiewicz z Prokuratury Okręgowej w Legnicy. Opowiadała, że do środka weszło dwóch młodych mężczyzn, grozili jej pistoletem i kazali oddać to, co ma w kasie. I że wydała im ok. 50 tysięcy złotych – dodała.
Intuicja nie zawiodła
Prokuratura podeszła do sprawy bardzo poważnie. Sporządzono portrety pamięciowe rzekomych napastników, rozpoczęto intensywne śledztwo. Prawda wyszła na jaw, dzięki intuicji prowadzącego dochodzenie prokuratora. Bacznie przyjrzał się przeszłości dziewczyny i wtedy okazało się, że Katarzyna miała już podobne problemy. I że była objęta w kasynie specjalnym nadzorem, a 26 sierpnia był pierwszym dniem, kiedy właściciele lokalu ów nadzór z niej zdjęli.
Kasia i Waldemar zostali zatrzymani kilka dni temu. Oboje przyznali się do winy. Nie robią problemów, są skruszeni, więc nie trafili do aresztu. Oboje dostali m.in. dozór policyjny i nakaz powstrzymania się od gier hazardowych. Za to, co zrobili, staną przed sądem. Mogą trafić za kratki nawet na pięć lat. Nie wiadomo, czy to ich czegokolwiek nauczy.
Do tej pory nie udało się odzyskać pieniędzy, które feralnej nocy wyjęli z kasy kasyna. 35 tysięcy złotych wziął na przechowanie Waldemar. Ale wcale ich nie przechował. Jak sam wyznał prokuratorowi, szybko przegrał je w salonie gier...
Imiona obojga oskarżonych zostały zmienione.
Edyta Golisz