Największy playboy PRL-u
Miał pięć żon, startował w rajdach. Tajemnice Andrzeja Jaroszewicza...
Największy playboy PRL. Olbrychski dał mu w twarz
Młody, przystojny, ustosunkowany. W siermiężnej powojennej Polsce miał to, o czym inni mogli tylko marzyć. Był synem jednej z najważniejszych osób w państwie, premiera Piotra Jaroszewicza. I to wykorzystywał: brał udział w wyścigach samochodowych, miał piękne i znane kochanki. Wśród nich była Maryla Rodowicz, która wdała się z nim w romans, choć była związana z Danielem Olbrychskim. O wystawnym życiu największego playboya Polski Ludowej krążyły legendy. Mówiono na niego "Czerwony Książę". Ten przydomek przylgnął do niego tak mocno, że każdy, kto żył w tamtych czasach, nie ma cienia wątpliwości, o kogo chodzi. Drugi przydomek "Extra Mocny", tym razem nadany przez środowisko, nie wymaga tłumaczenia.
Czy był protoplastą dzisiejszych celebrytów? Wojciech Gąssowski, który przed laty się z nim zetknął poprzez wspólnych kolegów: "Zaistniał dzięki ojcu. Ale był dobrym rajdowcem, więc nie do końca był celebrytą. Jednak sam też coś robił. Współcześni celebryci zaś żyją z tego, że są celebrytami. W PRL-u nie było czegoś takiego".
Fragmenty książki Aleksandry Szarłat "Celebryci z tamtych lat. Prywatne życie wielkich gwiazd PRL-u" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa "Znak".
(js)
Macocha chciała go "zlikwidować"?
Józef Tejchma, wicepremier w rządzie Piotra Jaroszewicza: "Andrzej był rajdowcem z zamiłowania. Ze swoimi gestami towarzyskimi i pragnieniem sławy nadużywał pozycji ojca, co Gomułka wytknął Jaroszewiczowi oficjalnie na posiedzeniu Biura Politycznego. Jaroszewicz cierpiał z tego powodu. Wielkie kłopoty i wielka miłość. Andrzej sprawiał problemy wychowawcze, a równocześnie premier bardzo go kochał. Bywał u premiera w gabinecie, sam widziałem go kilka razy, czego nie było w przypadku młodszego syna, Janka".
Andrzej jest pierworodnym synem Piotra Jaroszewicza z jego małżeństwa z Oksaną Stefaruk (1914-1952). Kiedy się poznają, Piotr jest nauczycielem. Przeżywają trudne chwile podczas zesłania na Syberię. Następnie razem wstępują do tworzonego na terenach Związku Radzieckiego Ludowego Wojska Polskiego. Jaroszewicz chce dołączyć do armii Andersa, ale przeszkodzi temu ciężka choroba, z której cudem uchodzi z życiem - tyfus. Tak więc trafia do armii Berlinga, co naznacza jego późniejsze życie. Andrzej przychodzi na świat po wojnie, w 1946 r. Słabo pamięta matkę. Wycieńczona pobytem na Syberii i wojną Oksana umiera, zanim jej syn skończy siedem lat. Jan jest synem Piotra z drugiego związku. Jego wybranką zostaje Alicja Solska, łączniczka w powstaniu warszawskim, pod pseudonimem "Inka" walcząca w szeregach Armii Ludowej, kobieta, która w czasie wojny przepłynęła Wisłę, by dostarczyć meldunek sztabowi I Armii WP. Po wojnie zostaje dziennikarką "Walki Młodych", organu KC PZPR "Głos Ludu" i wreszcie "Trybuny Ludu". Pisze
o ekonomii, sprawach gospodarczych, handlu zagranicznym. W środowisku postrzegana jest jako osoba wpływowa.
Jak dowiadujemy się z książki Aleksandry Szarłat, druga żona Jaroszewicza nie lubi pasierba, jest wobec niego oschła. Traktuje go surowo. Uczuciami macierzyńskimi obdarza swoje dzieci z poprzedniego małżeństwa, aczkolwiek po ślubie z Piotrem już nie mieszka z nimi. Syn zostaje z ojcem, córka Hanna z dziadkami. Kiedy przychodzi na świat Jan, Andrzej staje się w domu osobą niepożądaną. Przyrodni bracia nie pałają do siebie miłością. Andrzej nie ma potulnego charakteru, a w razie konfliktu z Janem jest na straconej pozycji. Solska zawsze stanie za Janem. Ojca całymi dniami nie ma w domu - zaprząta go polityka. Alicja domaga się zdyscyplinowania nastoletniego pasierba. Konflikt w rodzinie narasta. Wreszcie ojciec poddaje się - dla świętego spokoju na kilka lat przed maturą wysyła syna do swojego znajomego do Pruszcza. "Ojciec był surowy, ale słusznie" - przyznaje dzisiaj Jaroszewicz. Za to macocha przypomina mu tę z bajek: "była okrutna".
A jednak po tragicznej, do dziś zagadkowej śmierci obojga Jaroszewiczów we wrześniu 1992 r. w ich willi w Aninie przy ulicy Zorzy 19 - tej samej, w której wcześniej mieszkał Julian Tuwim - bliscy rodziny przesłuchiwani przez organa ścigania mówią wręcz o nienawiści Alicji do pasierba. Gosposia Jaroszewiczów, Marianna Oleszczuk wspomina: "Premier i pani Solska nie byli zgodnym małżeństwem. To była kobieta nie do życia. Nie lubiła Andrzeja. Chciała go zlikwidować. Powiedziała, że ten szczeniak jest niepotrzebny tutaj". A kiedy indziej: "Powiedziała mi kiedyś, że jak będę mądra, to moja rodzina będzie miała willę, ale Andrzej musi być zlikwidowany".
Dziewczyny za nim szalały. Miał pięć żon
Z taką nienawiścią we własnym domu trudno żyć. Trzeba sobie znaleźć jakąś rekompensatę, zwrócić na siebie uwagę i zaskarbić miłość ojca. Andrzej kocha samochody i szybką jazdę. Na rajdy zaczyna jeździć stosunkowo wcześnie. W 1962 r. ma zaledwie 16 lat i już staruje w Rajdzie Polski. Czym? Ówczesny premier, Józef Cyrankiewicz, koneser pięknych kobiet i dobrych aut (miał między innymi amerykańskiego buicka), pożycza synowi kolegi swojego mercedesa. "Masz, tylko się nie zabij" - mówi Cyrankiewicz. "Pojechałem i wygrałem klasę - opowiada rajdowiec. - Auto oddałem bez najdrobniejszej rysy". Z czasem odnosi coraz większe sukcesy - w Rajdzie Warszawskim, Rajdzie Polski, a nawet na mistrzostwach Europy. Jednocześnie studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak czytamy w "Celebrytach z tamtych lat", punktem zwrotnym w jego życiu okazuje się 1968 r., kiedy to na uczelni wybucha bunt przeciwko zdjęciu z afisza "Dziadów" Dejmka oraz aresztowaniu Michnika. Andrzej nie ma pojęcia, o co chodzi, nie słyszał o sztuce, nie zna powodów, dla których ją zdjęto, nie interesuje go Michnik. Mimo to chętnie pomaga kolegom zrzucić z drugiego piętra uczelni ławkę na zomowców. Ignoruje ostrzeżenia ojca, by nie brał udziału w żadnych awanturach, ponieważ wrogowie Piotra tylko na to czekają i będą mieli argumenty do politycznej walki. Więc niech Andrzej ma świadomość, że w razie czego ojciec nie będzie go bronił. Czarny scenariusz ojca się sprawdza. W czasie zrzucania ławki ktoś z ukrycia robi Andrzejowi kilka zdjęć, a on w konsekwencji wylatuje ze studiów. Nie nacieszy się wolnym czasem, bo już w cztery dni później dostaje powołanie do wojska. I nie ma znaczenia, że akurat się ożenił i że przez to wojsko może mu się rozlecieć małżeństwo. Ląduje w jednostce w Oleśnicy pod
Wrocławiem. Nie na długo jednak, bo do służby zaliczają mu się dwa lata studium wojskowego, które odbył na Uniwersytecie.
"Nie mogłem przyjść do ojca z osobistą sprawą, ale sprawy kolegów załatwiałem - mówi dzisiaj. - Nie było sytuacji, żebym prosił o coś dla siebie". Te "sprawy" to talon na samochód, przydział na mieszkanie, czasem paszport, przedmiot marzeń Polaków w PRL-u. Wśród kolegów jest lubiany. Wiele mu wolno. Zwłaszcza gdy za Gierka jego ojciec zostaje szefem rządu. Sam przyznaje: "To, że byłem synem premiera, sprawiało, że nie miałem barier".
Andrzej ładnie prezentuje się na zdjęciach. W prasie jest ich coraz więcej - jak wysiada ze sportowej lancii stratos, absolutnym szale dla polskich kierowców, jak siedzi w aucie albo stoi obok niego w kombinezonie rajdowca. Ma długie ciemne włosy - za taką fryzurę Maciej Szczepański, szef telewizji, wyrzuca dziennikarzy z pracy - ciemną brodę i lekko podpuchnięte oczy, co sprawia, że wygląda, jakby przed chwilą wstał z łóżka. Dziewczyny za nim szaleją. Zwłaszcza te oczy robią na nich wrażenie. Przystojny? "Sam nie wiem, co one we mnie widziały..." - nie może się nadziwić po latach. A że widziały, to fakt. Dziś Andrzej Jaroszewicz ma piątą z kolei żonę.
"Ferrari skasowane, ja cały, spóźnię się parę godzin"
Wiesław Uchański, prezes Wydawnictwa Iskry, zetknął się z nim przed laty na jakimś sportowym obozie - Andrzej Jaroszewicz przyjechał tam do kogoś w odwiedziny: "Nie był specjalnie przystojny, ale wywierał wrażenie na kobietach. Był kimś szczególnym, królewiczem, który może wszystko. I mógł naprawdę bardzo wiele. A kobiety intuicyjnie szukają takich mężczyzn". Największe afrodyzjaki to władza i pieniądze. Ani jednego, ani drugiego delfinowi nie brakuje.
Rok 1973. Na poniemieckiej autostradzie koło Wrocławia na specjalnie wydzielonym odcinku przez dwa tygodnie bije rekordy polski fiat. Szefem ekipy jest wybitny rajdowiec Sobiesław Zasada, ale ostatnią honorową rundę robi Andrzej Jaroszewicz. Jak zawsze chce być w centrum zainteresowania - pisze Aleksandra Szarłat. Bicie rekordu fiata przekłada się na sukces gospodarczy kraju - wkrótce eksport tych samochodów wzrasta do prawie 90 tys. sztuk rocznie.
Na Żeraniu powstaje fabryczny zespół rajdowy. Andrzej zostaje dyrektorem Ośrodka Badawczo-Rozwojowego (OBR) FSO. Wciąż startuje w rajdach, nie tylko tych w bratnich krajach, ale również w Hiszpanii, Grecji, na Cyprze. Jest ambitny. Na Cyprze ociera się nawet o tytuł mistrza Europy. Dostałby go, gdyby tylko włoska ekipa, która przygotowywała jego lancię stratos do rajdu, dopilnowała kabli w jego samochodzie. Dziwnym trafem, albo i nie, zajmowała się ona również autem konkurenta i tam wszystko zadziałało... Kiedy podczas rajdu ma techniczny problem z samochodem, potrafi ściągnąć mechanika z Włoch, który samolotem przywozi mu na przykład nową skrzynię biegów. Dla kolegów rajdowców z polskiej ekipy to szok. Ale i oni go lubią. Andrzej to równy gość.
Ma mnóstwo przygód. Czasami niebezpiecznych. Oto na rajdzie Safari w Kenii psuje mu się treningowy samochód. Wydawałoby się, że to odludzie, tymczasem jak spod ziemi nagle wyrasta tłum tubylców z dzidami. Nie wygląda to najlepiej, więc Andrzej wpada na pomysł rzucania w nich błyszczącymi breloczkami. Błyskotki przyciągają ich uwagę, łapią je, kto pierwszy, ten lepszy. Samochód i jego pasażer stają się nieważni, tubylcy walczą między sobą o breloczki. Andrzejowi szczęśliwie udaje się uruchomić wóz i odjechać.
Ma też kilka wypadków. Ale który rajdowiec ich nie ma! W Hiszpanii rozbija lancię, ale sam wychodzi z tego cało. Innym razem, spiesząc się do Maryli Rodowicz z Włoch, rozbija ferrari. Przesyła wiadomość Maryli: "Miałem wypadek na autostradzie. Jechałem pożyczonym ferrari 200 km/h i przygniotła mnie ciężarówka. Samochód skasowany, ja cały, spóźnię się parę godzin".
Za to w NRD wypadek jest na tyle groźny, że premierowicz traci przytomność - relacjonuje Aleksandra Szarłat. Kiedy ją odzyskuje, lekarz prosi o podpisanie zgody na operację. W tym momencie zjawia się polski konsul, by sprawdzić stan zdrowia syna premiera rządu. "O co tu chodzi?" - pyta go rajdowiec, podając napisaną po niemiecku kartkę. Konsul tłumaczy: to zgoda na amputację nogi. Amputacja nie jest potrzebna, konsul nie mógł przyjść w lepszym momencie.
Na zdjęciu zespół kierowców: Andrzej Aromański, Jerzy Dobrzański, Andrzej Jaroszewicz, Robert Mucha, Ryszard Nowicki, Franciszek Postawka, Marek Varisella i Sobiesław Zasada po ustanowieniu rekordu.
To wywołało w Polsce trzęsienie ziemi
O sukcesach Andrzeja głośno. O wypadkach już jakby mniej. Ale ludzie i tak wiedzą swoje. Plotkom nie ma końca, a sam zainteresowany robi wiele, by o nim mówiono. "Plotki bolały - przyznaje Andrzej Jaroszewicz. - Najbardziej ta, że Daniel Olbrychski dał mi w mordę, bo obraziłem papieża. W Polsce wywołało to prawdziwe trzęsienie ziemi. Daniel to sprostował" - czytamy w "Celebrytach z tamtych lat".
Po kraju krążą różne wersje tego incydentu - a to że miejscem akcji był warszawski SPATiF (wersja między innymi Janusza Atlasa, którą przytacza w "Atlasie towarzyskim"), a to że panowie pobili się nie o papieża, tylko o kobietę - Marylę Rodowicz, co akurat jest prawdą. Kiedy Andrzej spotyka słynną piosenkarkę, jest żonaty, po raz kolejny zresztą. Swoją trzecią żonę, piękną blondynkę Irenę niewiele wcześniej odbił jej pierwszemu mężowi. To romantyczna historia: premierowicz ujrzał ją w katowickiej restauracji Kaktusy, do której wybrała się z mężem, grafikiem po krakowskiej ASP, Andrzejem Kendą. "Podszedł do męża Ireny i powiedział: 'Zakochałem się w pana żonie. Będzie moja'. Potraktowali to jako żart. Życie napisało swój scenariusz. Kwiaty, prezenty, romantyczne kolacje. Nie przeszkadzało jej, że wybranek miał opinię imprezowicza, a na koncie trzy żony. Pobrali się. Na weselu bawiło się kilkaset osób. Teść przyjął ją bardzo serdecznie. Twierdził, że przypomina mu nieżyjącą już matkę Andrzeja" - opisuje
spotkanie prasa bulwarowa. Irena Morcinczyk pochodzi z zamożnego domu. Jej ojciec posiada sieć pralni na Śląsku.
Małżeństwo, podobnie jak dwa poprzednie Andrzeja, nie trwa długo. Kończy się, gdy Jaroszewicz poznaje Marylę Rodowicz, a piękna Irena przystojnego aktora Karola Strasburgera, za którego wychodzi za mąż po rozwodzie z Andrzejem. Są razem do ostatnich chwil życia Ireny (zmarła na raka szpiku w grudniu 2013 r.). Maryla Rodowicz jest wówczas od trzech lat związana z Danielem Olbrychskim. Ich relacja jest niezwykle emocjonalna, pod koniec nie układa się między nimi. Pierwsze spotkanie Maryli i Andrzeja jest przypadkowe. Oto Maryla z Danielem umawiają się na kolację z Sobiesławem Zasadą w warszawskim SPATiF-ie. W jej trakcie rajdowiec nagle sobie przypomina, że o tej porze miał właśnie być u Andrzeja Jaroszewicza...
Na zdjęciu z 1969 r. Maryla Rodowicz podczas nagrania programu rozrywkowego "Televariete - Dzień się budzi".
Kelner osłupiał, gdy zobaczył Olbrychskiego śpiącego na łóżku, Jaroszewicza drzemiącego na podłodze i Maternę zwisającego z krzesła oraz krzątającą się wokół nich Rodowicz
"Pojechaliśmy razem. Duża willa na Mokotowie. Andrzej był sam. Po półgodzinie zaciągnął mnie do sypialni. Byłam dość zaskoczona, że taki kolega szybki. Posadził mnie na łóżku, wcisnął do ręki gitarę i błagał, żebym mu pokazała chwyty bodajże do Diany. Zagrałam, a on zaśpiewał. Był zachwycony". Jakiś czas potem Maryla jedzie z Olbrychskim do Gdańska. Ona na koncerty, on na spotkanie. Mieszkają w hotelu Posjedon - relacjonuje autorka. "Nagle ktoś zapukał do drzwi hotelowych - wszedł Andrzej z bukietem róż w ręku i powiedział: 'Słuchajcie, mam tu gości ze Szwecji i bardzo chciałbym im pokazać koncert Maryli'. Załatwiliśmy mu więc te wejściówki, a po koncercie umówiliśmy się na wspólne wyjście. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że kiedy Andrzej wchodził do lokalu, kazał zamykać knajpę, wszyscy goście musieli wyjść, a on do rana śpiewał piosenki Elvisa Presleya, z zespołem, bo kiedyś wszędzie do tańca grała 'żywa' kapela".
Po zamknięciu lokalu - bo nawet dla syna premiera wszystko się kiedyś kończy - Olbrychski, Jaroszewicz i prowadzący koncert gwiazdy Krzysztof Materna przenoszą się do pokoju hotelowego Maryli i Daniela. "O siódmej rano panowie stwierdzili - kontynuuje Maryla - że są głodni, więc zamówili jajecznicę z kilkudziesięciu jaj, szampany i kawę, ale nie doczekali... Po jakimś czasie do pokoju wjechał kelner z wózkiem i osłupiał, bo zobaczył Olbrychskiego śpiącego na łóżku, Jaroszewicza drzemiącego na podłodze i Maternę zwisającego z krzesła oraz krzątającą się wokół nich Rodowicz. (...) Zaczął mnie adorować już w tej Gdyni, po koncercie".
Parę godzin później Maryla otrzymuje od Jaroszewicza ogromny bukiet - kilkaset goździków. Obiecują sobie podtrzymać znajomość w Warszawie. Dla Daniela Olbrychskiego zaczyna się trudny okres: "Pojawił się adorator. Syn premiera, znany kierowca rajdowy. Przysyłał bukiety kwiatów, jeździł ze swoim dworem - obstawą - na każdy koncert. Maryla nie pozostawała obojętna na uporczywość zalotów. Próbowałem jeszcze walczyć, choć pewnie nie wierzyłem, że dam radę. Wszystko odbywało się publicznie, w hotelach i salach koncertowych, na oczach wielu ludzi" - przytacza wspomnienia aktora Aleksandra Szarłat.
Przy kolacji jej sukienka niebezpiecznie się rozchyliła, Jaroszewicz był zachwycony
Rodowicz zaprasza Jaroszewicza na kolację. Już wcześniej obiecywała przyrządzić wileńskie kołduny. Ale nie ma na to czasu, składników też nie można dostać. Trudno, będzie co innego. Andrzej zjawia się z żoną, "zwaną w środowisku 'piękną praczką' - wspomina Rodowicz. - Miała swoje pralnie w Katowicach, a była rzeczywiście efektowna, choć o dość banalnej urodzie. Z przyjemnością patrzyłam na jej dobrą figurę i naprawdę ładne, niebieskie oczy. Największe wrażenie zrobiła jednak niesamowitym futrem. Rysie syberyjskie. Długi, jasny włos z ciemnymi kropkami. Byłam pełna uznania. Andrzej dotarł parę minut później, zdążył na dole pobić się z żołnierzami o miejsce na parkingu".
Pani domu podaje strogonowa. Nie ma też czasu na strojenie się, więc owija się plażową sukienką. Podczas kolacji sukienka się niebezpiecznie rozchyla, a żona rzuca zaniepokojone spojrzenia. Jaroszewiczowi najwyraźniej to się podoba. Potem, jak relacjonuje autorka książki "Celebryci z tamtych lat", wszyscy jadą pod Warszawę, do Stanisławowa, do domu zaprzyjaźnionego Mieczysława Wilczka (w 1988 r. zostanie ministrem przemysłu). A rano już popisy przed Marylą - Andrzej przyprowadza z Warszawy wyścigową lancię i przewozi gwiazdę po polnej dróżce. Kurzy się aż miło. Jakiż efekt!
Olbrychski dał mu w mordę?
A słynny cios wymierzony przez Olbrychskiego? Autorka wyjaśnia: Maryla Rodowicz w tym okresie jest częstym gościem w domu ojca Katarzyny Frank-Niemczyckiej, Ksawerego Franka. Któregoś wieczoru po przykrej rozmowie telefonicznej z Danielem, który jest gdzieś na koncercie, postanawia do nich pojechać. "Małgosia, partnerka Ksawerego, robiła wystawne kolacje - opisuje Rodowicz - a Krzysiu, czyli Ksawery, właśnie opowiadał o rajdach, pokazywał samochody ze swojej kolekcji, między innymi zielonego mercedesa Cyrankiewicza i inne rzadkie, luksusowe auta. Któregoś wieczoru pojawił się tam również Andrzej i zasiadł z nami do stołu. Było bardzo miło, śmiechy, rozmowy... Nagle dzwoni telefon - to był Daniel. Powiedział, że mam natychmiast wracać do domu. 'Co to znaczy natychmiast? - postawiłam się. 'Nigdzie nie jadę'. Skończyło się na tym, że on przyjechał, przeskoczył przez wysokie ogrodzenie i przyłożył Andrzejowi". Oszołomiony takim obrotem sprawy Jaroszewicz nie zareaguje.
Następnego dnia Rodowicz jedzie na koncert. Pod Domem Kultury, w którym ma śpiewać, widzi dwa stojące samochody: Jaroszewicza i Olbrychskiego. Z tym ostatnim jedzie potem do Poznania. Jej hotelowy pokój jest zastawiony różami. Daniel Olbrychski, widząc, co się święci, wzywa na pomoc z Włocławka mamę Maryli. Cóż jednak może tu zdziałać matka?! Maryla zakochała się w romantycznym księciu, który podczas jej koncertu z samolotu nad Poznaniem zrzuca dla niej róże. Która by się na to nie nabrała?! Andrzej ma też inne sposoby. Znając słabość Rodowicz do sportowych samochodów, zabiera ją na przejażdżki swoją słynną lancią stratos. Potrafi też przyjechać niespodziewanie wymarzoną marką Maryli...
Na zdjęciu z 1966 r. Daniel Olbrychski jako Tolek Szczepaniak w filmie Juliana Dziedziny "Bokser".
Po kilku spotkaniach jego wielka miłość się ulotniła, Rodowicz pozostało cierpienie
Rodowicz: "Zjawił się na moim ostatnim koncercie w Pradze, podjeżdżając nowym porsche 924. - To był w zasadzie koniec naszej krótkiej dwutygodniowej znajomości. Rzekomo to jego tatuś nalegał na przerwanie romansu, straszony przez żonę Andrzeja, że ta wyjawi jakieś rodzinne tajemnice. Cierpiałam. Byłam zaangażowana w dużo większym stopniu niż Andrzej". I tak po kilku spotkaniach miłość "Czerwonego Księcia" niepostrzeżenie się ulatnia, a gwieździe pozostaje cierpienie. Dostrzega je nawet, zdawałoby się niewrażliwy, Jerzy Urban: "Kiedy potem byłem z nią [Marylą Rodowicz - przyp. aut.], moją żoną i Agnieszką Osiecką w Bułgarii, Maryla co raz wyrywała się ku jakiemuś nagusowi, bo jej przypominał Jaroszewicza. Po prostu ciągle tkwił jej w oczach". "Na widok każdego rozebranego mężczyzny zrywała się biedulka, bladła i mówiła drżącym głosem: To chyba Andrzej. A wówczas na plażach bułgarskich rozebrane były miliony budowniczych socjalizmu".
"Nie miałem pomysłu, by żenić się z Marylą" - przyznaje dzisiaj Jaroszewicz. Rodowicz też po latach ocenia go inaczej: "Był dość infantylnym, aczkolwiek nie pozbawionym wdzięku chłopcem. Miał zawsze dużo pieniędzy, czuł od najmłodszych lat władzę ojca, zapewniającą mu swobodę działania. Wiecznie sam (ojciec robił karierę, matka wcześnie zmarła) nie umiał sobie poradzić ani z życiem, ani ze sobą. Otoczony sforą kombinujących klakierów i lizusów, co zresztą lubił, był jaki był".
Miał coś wspólnego ze śmiercią dziewczyny, która utopiła się w wannie?
Junior, który chętnie przebywa w towarzystwie establishmentu, bywa przedmiotem drwin. Jedną z takich sytuacji opisuje Urban: "Było to w 1971 r. w Zakopanem. On był bardzo młodym, świeżym premierowiczem. Robiliśmy zeń balona, np. w nocnej knajpie każąc mu zdjąć łokcie ze stołu barowego czy też rękę z pupy panienki. Co chwila go strofowaliśmy, pouczając, że mu już czegoś czynić nie wypada, gdyż stał się synem premiera".
Plotkami o "Czerwonym Księciu" karmi się cała Polska. A ponieważ nie istnieje jeszcze plotkarska prasa, plotka wlatuje wróblem, a wraca wołem. Jedna z nich łączy Andrzeja Jaroszewicza i Władysława Komara, wybitnego kulomiota, z tragiczną śmiercią dziewczyny, która utopiła się w wannie wraz z towarzyszem zabawy, zwanym Słoniem podczas hucznego przyjęcia wyprawianego w warszawskim mieszkaniu owego Słonia przez kierowcę rajdowego, Włocha Leilo Lattariego. Prawda przedstawia się inaczej: Jaroszewicz i Komar rzeczywiście byli w tym mieszkaniu, ale z tym wypadkiem nie mieli nic wspólnego. Wersji tego zdarzenia jest klika, m.in. taka, że dziewczyna zmarła znacznie później wskutek nieszczęśliwego wypadku - zatruła się czadem, który się ulatniał z piecyka gazowego.
Inna z plotek mówi o kobiecie, którą "Czerwony Książę" miałby przejechać na przejściu dla pieszych. "Nigdy nie było trupów w wannie ani kobiety przejechanej na pasach" - prostuje Jaroszewicz. Ale w plotkach zdarza się ziarno prawdy - "Extra Mocny" faktycznie bywa w kasynach gry w Monte Carlo. "Trudno było nie pójść do kasyna - tłumaczy - jak się ma nalepkę 'Kierowca rajdowy'. Nie przegrywałem wielkich kwot, bo nie miałem pieniędzy. - Ale przyznaje: - Byłem człowiekiem rozrywkowym. Czasami poza prawem na szosie. Jako synowi premiera było mi łatwiej" - czytamy w "Celebrytach z tamtych lat".
Maryla Rodowicz: "Ale był też niezłym awanturnikiem. Pamiętam, że po jednym z koncertów, gdzieś w Polsce, weszliśmy do przydrożnego zajazdu - mój menedżer, Andrzej, jego pilot rajdowy, ja i może ktoś jeszcze. Krótka wymiana zdań z miejscowymi i zrobiła się szarpanina. Przyjechała milicja. Zdrętwiałam ze strachu. Tym bardziej, że na Andrzeja milicja działała jak płachta na byka, nie znosił ich. Kiedyś zgarnęli go po jakiejś bójce, zawieźli na komisariat, a on zobaczył, że w tym kantorku, w którym siedzi dyżurny, stoi dużo karabinów. Dał więc nura przez to okienko, złapał broń i zaczął się ostrzeliwać! Wtedy jednak, w tym zajeździe, milicja wybawiła nas z opresji. Miejscowi mogli nas zatłuc".
Czy sprawy bestialskiego zabójstwa jego ojca kiedyś zostanie wyjaśniona?
Po przemianie ustrojowej o Andrzeju Jaroszewiczu słychać niewiele. Jego nazwisko do mediów wraca na chwilę po tragicznej śmierci Piotra Jaroszewicza i Alicji Solskiej. Dzisiaj Andrzej mieszka w Łodzi z piątą z kolei żoną, Alicją Grzybowską. Dzielą rajdową pasję. Startowali na przykład razem podczas Rajdu Nocy Muzeów w replice poloneza 2000. Wobec byłych żon Andrzej zawsze był fair: "Nigdy nie było między nami tarć o pieniądze. Po prostu brałem walizkę i wychodziłem. Starałem się być elegancki. Bo wychodzę z założenia, że kiedy mężczyzna żyje z kobietą, ona żyje już troszeczkę dla niego i zasługuje na szacunek". I wciąż jest z byłymi żonami (dwie z nich już nie żyją) w kontakcie, mówi, iż są jego najlepszymi przyjaciółkami. Piszą do siebie kartki, uczestniczą w uroczystościach, składają sobie życzenia. "Nigdy nie czułem się bawidamkiem i chyba do końca życia tak się nie będę czuł" - wyznaje.
W 2005 r. o Andrzeju Jaroszewiczu znów jest głośno, a to za sprawą detektywistycznego asa, Krzysztofa Rutkowskiego, który słynie z "efektownych" akcji. Tym razem planuje pojmanie syna PRL-owskiego premiera i jego znajomego, Chorwata. Miejsce akcji to jeden z ogródków piwnych przy Piotrkowskiej w Łodzi, gdzie spokojnie sobie siedzą obaj mężczyźni. Rutkowskiemu towarzyszą dobrze zbudowani młodzieńcy w kominiarkach. Na umówione hasło, które podaje detektyw, biegną w stronę ogródka krzycząc: "Atak! Gleba!". Po chwili Jaroszewicz i jego znajomy, zostają powaleni na ziemię, skuci kajdankami i odwiezieni na policję. Zapada decyzja o areszcie na trzy miesiące. Zarzut? Próba wymuszenia 150 tys. zł i grożenie rosyjską mafią jednemu z łódzkich przedsiębiorców. W trakcie śledztwa okazuje się, że brak na to dowodów. Obaj podejrzani zostają oczyszczeni z zarzutów.
"Dziennik Łódzki" z 20 grudnia 2013 r. donosi, że Andrzej Jaroszewicz domaga się pół miliona złotych odszkodowania od Krzysztofa Rutkowskiego za brutalną napaść i utratę reputacji. Dopiero niedawno założył niewielką firmę. Czy odniesie finansowy sukces, pokaże czas. "Czerwony Książę" ma jedno wielkie niespełnione pragnienie. Chciałby, by wyjaśniła się sprawa bestialskiego zabójstwa jego ojca, Piotra Jaroszewicza. Na to się jednak nie zanosi.
Fragmenty książki Aleksandry Szarłat "Celebryci z tamtych lat. Prywatne życie wielkich gwiazd PRL-u" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa "Znak".
(js)