Marek Borowski dla WP: jestem gotów do rozmowy
W rozmowie z Wirtualną Polską były kandydat na prezydenta stolicy Marek Borowski podsumowuje kampanię wyborczą oraz deklaruje gotowość do rozmów o ewentualnej koalicji w samorządach. Tłumaczy co dzieli, a co łączy go z Hanną Gronkiewicz-Waltz i Kazimierzem Marcinkiewiczem. Czy będzie zachęcał swoich wyborców do oddania głosu na kandydatkę PO? Poczekamy, zobaczymy...
14.11.2006 | aktual.: 01.09.2011 15:41
Jest Pan teraz w centrum uwagi, głosy Pana wyborców mogą zadecydować o wyniku wyborów, jaki będzie Pana następny ruch? Czy będzie Pan zachęcał do głosowania na Hannę Gronkiewicz-Waltz?
Marek Borowski: Poczekajmy na pełne wyniki wyborów. Na razie nie wiem, co dzieje się w Radzie Warszawy, nie znam wyników wyborów do sejmiku, a w polityce jest tak, że trzeba wiedzieć na czym się stoi. Przede wszystkim sami kandydaci i ich obozy polityczne muszą być zainteresowani moim zdaniem, bo ja mogę, ale nie muszę się wypowiadać. Jeśli będzie takie zapotrzebowanie, jestem gotów do rozmowy. Zobaczymy, niczego nie przesądzam.
Kazimierz Marcinkiewicz mówił, że nie chce mu się wierzyć, by głosy socjalnych wyborców poszły na liberalnego kandydata. Czy się przeliczy?
- Na każdy argument tej dwójki kandydatów, mogę znaleźć kontrargument. Komisarz Marcinkiewicz mówi o socjalu, tyle tylko, że PiS w tej sprawie nie wykazał się niczym, poza becikowym. Przez cały rok było dużo gadaniny i obietnic, między innymi samego pana Marcinkiewicza. Jeśli spojrzymy na budżet państwa, widać, że więcej pieniędzy poszło dla ludzi zasobnych, również dla nich są korzystne projektowane obniżki najwyższej stawki podatkowej. Polski solidarno-socjalnej nie dostrzegam w PiS-ie. Być może pan Marcinkiewicz jest inny, przynajmniej stara się jako inny pokazać. Tego nie wiem.
W kampanii samorządowej wykazywał Pan raczej różnice programowe między sobą a Kazimierzem Marcinkiewiczem. Wydawało się, że bliżej Panu do Hanny Gronkiewicz-Waltz, zresztą sam pan tak stwierdził...
- Hanna Gronkiewicz-Waltz jako reprezentantka obozu opozycyjnego wobec PiS-u była niewątpliwie bliżej, to jasne. Nasze rozumienie zasad demokracji jest zbliżone, a to są rzeczy ważne, jeśli nie najważniejsze. Są jednak dwie kwestie, które budzą moje wątpliwości i o tym warto powiedzieć. Po pierwsze kwestia sprawności zarządzania - przedstawiłem ekipę, z którą będę pracować, tymczasem Hanna Gronkiewicz-Waltz tego nie uczyniła. Jeżeli do tego dołożymy jeszcze rozmowę Rokity z Macinkiewiczem, jaka została opublikowana w „Dzienniku”, gdzie Rokita jasno powiedział, że następnego dnia po wygranej Hanny Gronkiewicz-Waltz przystąpią do rozmów koalicyjnych z Marcinkiewiczem i z PiS-em, wtedy nie widzę powodu, by iść ręka w rękę z PO i Hanną Gronkiewicz-Waltz.
Pewne sprawy trzeba sobie wyjaśnić. Czy Rokita jest harcownikiem, który opowiada niestworzone rzeczy, czy wyrazicielem dominującego w PO poglądu? Jeśli chodzi o samą Hannę Gronkiewicz-Waltz też parę rzeczy by się znalazło. Na przykład jej skoncentrowanie się na sprawach inwestycyjnych, które sam też bardzo silnie podkreślałem, tyle że u mnie ważny był element ludzki. Kandydatka PO dopiero w trakcie kampanii dostrzegła element ludzki, uczyła się i słuchała, zaczęła przejmować pewne rzeczy, nie wiem jednak na ile to jest trwałe. Jest więc tutaj parę znaków zapytania. Niewątpliwie Warszawa i władza w Warszawie to pewne odbicie polityki ogólnokrajowej. W związku z tym jest koalicja i jest opozycja. I z tego coś wynika.
Jest Pan zadowolony z wyniku wyborów?
- W trakcie wieczoru wyborczego mówiłem, że jestem szczęśliwy i tak właśnie jest. To jest bardzo dobry wynik, traktuję go jako swój sukces, ale także bardzo mnie cieszy ogólny wynik centrolewicy. Lewica i Demokraci zaznaczyli swoja obecność i to bardzo wyraźnie, a chcemy, by powstała koalicja, która miałaby szansę zawalczyć o dobry wynik w wyborach parlamentarnych. Kampania samorządowa to był ogromny wysiłek, również dlatego, że dość późno wstąpiłem w szranki wyborcze, co wynikało z późnego porozumienia partii, które tworzą centrolewicę.
Czy ponad 22 procent poparcia to więcej niż Pan się spodziewał?
- To więcej, jeśli spojrzymy na sondaże, które na początku dawały mi 12-13%. To mogło zniechęcić, ale jestem twardy zawodnik i zawziąłem się. W Warszawie było sporo debat, myślę, że to one znacząco przyczyniły się do frekwencji i do mojego wyniku. Dla wyborców debaty są istotne, bo mogą zobaczyć swojego kandydata i porównać go z innymi, jego argumentację, sposób rozwiązywania problemów, a także charakter, sylwetkę. Istotna także była kultura tych debat. Oczywiście nie szczędziliśmy sobie pewnych wzajemnych złośliwości, ale wszystko odbywało się na poziomie.
Jaka była ta kampania dla Pana, co ją wyróżniało, czy rzeczywiście była nudna, jak twierdziły media?
- Ona była po prostu pozbawiona chamskich wyskoków, obelg, insynuacji, to jej zaliczam na plus. Tak jak wspomniałem, wyższa frekwencja w wyborach była także wynikiem tego, że kampania była merytoryczna, a przede wszystkim widoczna w mediach, co było szalenie ważne.
Jakie były te 2 miesiące dla pana?
- Bardzo wyczerpujące, ale nie w takim sensie, że kończyłem dzień wyczerpany, bo mam dobrą kondycję. Tyle tylko, że podczas kampanii człowiek żyje w skrajnym napięciu, w warunkach ciągłego atakowania informacjami, na które trzeba reagować i dokonywać szybkich wyborów, jakie zająć stanowisko. Wreszcie sondaże, raz lepsze raz gorsze. Jak sondaż jest kiepski ręce opadają, wtedy trzeba się zebrać w sobie, bo można wszystko przegrać.
Najbardziej nieoczekiwany moment kampanii?
- Jako kandydat, który utrzymywał się na trzecim miejscu, nie byłem głównym celem ataków. Nic specjalnie mnie nie zaskoczyło, spodziewałem się pewnych pytań, pewnych argumentów, więc wiedziałem jak reagować. To raczej moje pytania były bardziej kłopotliwe dla moich konkurentów, jak na przykład pytanie do pana Marcinkiewicza, które mu kilkakrotnie zadawałem - dlaczego zatrudnił w rządzie Giertycha i Leppera. Zadbałem o to, by osoby na listach Lewicy i Demokratów były kompetentne, bez „haków” w życiorysach, które prasa mogłaby wyciągnąć. Ludzie, których przedstawiłem jako moich współpracowników również zostali pozytywnie ocenieni. Oczywiście debaty były zawsze przeżyciem, ale taka ich natura.
Czy jest coś czego nie udało się Panu zrealizować podczas tej kampanii?
- Były różne pomysły na tę kampanię. Widać wyraźnie, że zagłosowało na mnie sporo zwolenników PO, a także ludzie, którzy w ogóle nie poszliby do wyborów, gdyby nie moja kandydatura. Są tacy, którzy mówią, że moja kampania powinna być bardziej ostra, powinienem atakować Hannę Gronkiewicz-Waltz i w ten sposób odbierać jej głosy. Nie chcę dyskutować z tymi tezami. Generalnie czuję się silnie w merytorycznej debacie, moim zdaniem debaty wygrywałem, a w każdym razie wychodziłem w nich dobrze. Istniało dla mnie ryzyko, że jeżeli zejdę z tej linii i będę ostro, personalnie atakował, to mógłbym stracić ten dobry wizerunek. Nie chciałem go burzyć, moim zdaniem to on przyniósł mi sukces. Choć oczywiście potrafię też ostro się wypowiedzieć, jeżeli widzę bezczelność, chamstwo, głupotę, tak je nazywam. Wydaje mi się, że komentując to, co robi PiS w kraju wraz ze swoimi sojusznikami, nie miałem specjalnych zahamowań.
Rozmawiała Joanna Stanisławska