Mania podjadania w sklepach
Szefowie marketów nie zawsze są zadowoleni z
klientów. Przynajmniej z tych, którzy traktują sklep jak jeden
wielki bufet - pisze "Gazeta Pomorska". Coraz więcej osób
przychodzi do sklepu nie na zakupy, tylko na... przekąski.
15.04.2005 | aktual.: 15.04.2005 08:44
Wyjadają orzeszki, cukierki i ciasteczka sprzedawane na wagę. Podjadają chipsy. Podbierają paluszki z rozerwanej paczki. Tu coś skubną, tam ukradkiem zjedzą. Zdarzają się i tacy, którzy zachłannie objadają się serem pokrojonym w plastry.
Podjadają najczęściej dzieci, których rodzice zajęci robieniem zakupów nie przypilnowali latorośli. Towar wyjadają też nastolatki i bezrobotni. Czasem jednak sklepowa kamera "przyłapie" na wyjadaniu orzeszków czy bakalii wysoko postawionego urzędnika albo elegancko ubranego mężczyznę, który, jak się później okazuje, jest właścicielem dobrze prosperującej firmy - opisuje gazeta.
Niby mało, niby tylko kawałeczek, a jednak... "W każdym z naszych sklepów co tydzień +znika+ w ten sposób około półtorej tony towaru" - mówi Marta Lau z biura prasowego Tesco-Polska. Tesco musi jednak pomnożyć swoje straty 48 razy, bo tyle sklepów ma w całej Polsce. Co tydzień odwiedza je około trzech milionów klientów. "Gdybyśmy założyli, że każdy z nich skubnie jedno grono z winogrona, ponieślibyśmy takie straty, jakby zginęła nam cała dostawa tych owoców, która miałaby wystarczyć na tydzień" - dodaje Lau. Kilogram winogron kosztuje około 7 złotych. Tesco traci więc rocznie kilka milionów złotych przez klientów - "wyjadaczy" - informuje "Gazeta Pomorska". (PAP)