Lech Wałęsa na piwie z kolegami ze stoczni. Trochę go wyzywali, trochę pili jego zdrowie
Piątek, samo południe, Jelitkowo, czyli plażowa dzielnica Gdańska. Wałęsa spotyka się z dawnymi kolegami z wydziału W4. - Wiem, że jesteśmy podzieleni, ale wszystkich zapraszam na moje urodziny – mówi.
Nie trzeba długo czekać, żeby ktoś krzyknął: - Zdrajca!
Jestem na spotkaniu po latach wydziału elektrycznego W4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Wałęsa pracował tam w latach 1970-76, później został zwolniony. Wrócił w sierpniu 1980 roku.
W Jelitkowie mam Polskę w miniaturze. Dwa stoliki pełne są zwolenników Wałęsy; dwa sąsiednie zajmują jego zapiekli przeciwnicy. W środku kilku emerytowanych stoczniowców, którzy nie mają zdania – przyszli napić się piwa w ciepłe, wrześniowe południe do baru Parkowa nad morzem.
Skąd pomysł spotkania? – A bo, panie, ile można się spotykać wyłącznie na pogrzebach? – tłumaczy mi organizator zlotu Bogdan Starskierski. – Na pogrzebie ani to się pośmiać, ani piwa napić. A tu jest fajna atmosfera.
Fajna, jak fajna. Momentami napięta. Są byli pracownicy wydziałów W4 i C4. Wśród nich Lechu. Przywiozła go czarna, lśniąca limuzyna z kierowcą, a spotkaniu czujnie przygląda się jego BOR-owiec.
Lechu trochę narzeka, że zmęczony, bo właśnie wrócił z Dubaju. Mówi o bólach w kościach. Koledzy radzą gimnastykę w basenie. Wałęsa zamawia małe ciemne. Stolik szyderców śmieje się na głos z jego koszulki z napisem „KonsTYtucJA”.
Wałęsa nie zwraca uwagi na szyderców, woli otoczyć się przyjaciółmi. – Jest demokracja, wiadomo, że wiele nas dzieli – mówi mi.
My go wtedy kochaliśmy
Podchodzę do stolika szyderców. Panowie najpierw na hasło Wirtualna Polska, mówią, że z „Wyborczą”, TVN-em i WP nie gadają, bo to - wiadomo - media niemieckie. Potem jednak dają się przekonać.
- Wałęsa powinien nas przeprosić - mówią. – Powinien powiedzieć, jak było.
- A jak było? – pytam.
- Niech powie: esbecy przypiekli mi jaja, przypalili dupę, bałem się o rodzinę, więc podpisałem – mówi stoczniowiec przedstawiający się jako Stasiu. – A że pieniądze za donosy dawali, to wziąłem. Przeprosiłby, wybaczylibyśmy po chrześcijańsku. A Wałęsa zająłby się wnukami, wycofał z polityki, a nie jeździł za granicę i Niemcom na Polskę donosił. To wstyd być takim człowiekiem na posyłki Merkel.
- Panie, ta Bruksela i Berlin gorsze niż kiedyś Moskwa! – przytakuje drugi. – Sądów nam nie pozwalają reformować, porządku z komuną nie dadzą zrobić. A Wałęsa? Mówi, że w pojedynkę komunę obalił. Ale co on tam obalił? Dogadali się z komunistami i wszystko. Mówi, że nikomu w stoczni nie zaszkodził. Może i jednemu nie zaszkodził, a drugiemu już tak.
Stasiu: - My go wtedy kochaliśmy, z kopert po wypłacie wyciągaliśmy pieniądze na składkę dla jego rodziny, jak siedział za czasów KOR. A on nas jak traktuje? Kłamie! Wywyższa się! Idzie w zaparte!
Gdy grupa sympatyków Wałęsy idzie sobie zrobić z nim zdjęcia, przeciwnicy szydzą: - Jeszcze go może pocałujcie!
Idę więc do zwolenników i pytam jednego ze stoczniowców, który siedzi przy stoliku Wałęsy, co sądzi o legendzie Solidarności.
- Dla mnie to pozytywna postać – mówi. – Człowiek niewykształcony, prosty, robił, jak umiał, raz lepiej, raz gorzej, ale w sumie dobrze. Ja do niego pretensji nie mam, mimo że tak naprawdę ja nie jestem emeryt tylko żebrak. Dwa tysiące emerytury.
Na szczęście nie padał deszcz
Rozmawiam z Klausem Bartelem, który też w stoczni z Wałęsą pracował. Był „na próbach”, czyli sprawdzał na gotowych już statkach, czy wszystko w elektryce działa. Mówię, że koledzy z podstolika przeciwników krzyczeli na niego „Zdrajca!”
- Najlepsze jest to, że wśród tych najgłośniej krzyczących niewielu wtedy było aktywnych. Mało kto wtedy działał, a teraz są odważni.
Bartel przypomina, że po masakrze grudniowej 1970 na Wybrzeżu, gdy władzę w partii przejął Edward Gierek, sytuacja gospodarcza w PRL zaczęła się powoli poprawiać. Ludziom żyło się lepiej. Co prawda na zachodnich kredytach, ale jednak. Aż tak wielu skorych do protestów nie było. Lata 1971-76 były w zasadzie spokojne. Ale Wałęsa wciąż uparcie działał.
Bartel: - Powiem panu szczerze, jak to było z tym powszechnym duchem protestu. Moim zdaniem, gdyby 14 sierpnia 1980 roku padał deszcz, to strajk w stoczni by nie wybuchł. Ludzie schowaliby się pod dach i tyle. Na szczęście świeciło słońce, więc wyszli na plac.
Bartel mówi, że widział papiery z teczki Kiszczaka na Wałęsę.
- I co pan sądzi? – pytam.
- Tam jest na przykład adnotacja, że Wałęsa doniósł esbekom, że ja w 1971 roku zbierałem na wieniec dla poległych stoczniowców. Wszystko pięknie, tylko to nie była żadna tajemnica. Ja wywiesiłem kartkę na tablicy ogłoszeń, że zbieram na wieniec. A więc każdy esbek w stoczni, a było ich wielu, mógł to przeczytać i włożyć te słowa w usta Wałęsy. To żaden problem. Ja z Wałęsą działałem w latach 70. w Radzie Oddziałowej. Wałęsa wtedy protestował głośno przeciw podwyżkom cen, przeciw kierownictwu PZPR. I my dobrze wiedzieliśmy, że nas podsłuchują. Przemówienie Wałęsy na Radzie Oddziałowej, za które w 1976 roku go zwolnili ze stoczni, to całe w tej teczce jest – słowo w słowo spisane. Więc te papiery na Wałęsę nie są wcale jednoznaczne. A wiadomo, że SB zajmowała się wtedy ich fałszowaniem.
Bartel wspomina, że do jego domu też zapukała esbecja z wezwaniem na przesłuchanie. Poszedł. – Każdy szedł i rozmawiał – mówi.
Stoczniowcy piją kolejne piwa, atmosfera się uspokaja. Wałęsa zanurza się w swoim tablecie. Ktoś prosi go o wspólne zdjęcie, ktoś przypomina mu dawną przysięgę wojskową jego syna.
Pytam na koniec Lecha, czy nie dotknęły go oskarżenia części byłych kolegów.
- Małych ludzi nikt się nie czepia, tylko wielkich się czepiają – mówi Wałęsa filozoficznie, popijając małe ciemne.