Kurczuk na taśmie
Niezbadane są wyroki boskie... Grzegorz
Kurczuk, niedawny minister sprawiedliwości, który z trybuny
sejmowej domagał się uchylenia immunitetu swojemu rządowemu
koledze - wiceministrowi spraw wewnętrznych i administracji -
tylko dlatego, że policja nagrała, jak jeden facet powiedział
drugiemu facetowi, że Sobotka mu powiedział, sam teraz stał się
bohaterem nagrania - pisze "Trybuna".
W jego przypadku jednak nikt nie mówi, że on coś komuś powiedział, bo on sam przemawia do mikrofonu, tyle że ukrytego.
Fakt - w polskim dziennikarstwie zapanowała paskudna moda na skryte nagrywanie rozmówców. Przykład zawędrował już pod strzechy i oto redaktor lubelskiego "Dziennika Wschodniego", niczym Wielki Redaktor, nagrał lubelskiego barona SLD, który z własnej woli wlazł mu w łapy. Nigdy nie zrozumiemy, po co polityk tak wytrawny łazi do redaktora nieprzychylnej jego formacji gazety - podkreśla publicysta "Trybuny" Jan Złotorowicz.
Liczył na to, że go do siebie przekona? Czym - elokwencją, lepszymi perspektywami? Redaktor nagrał go, poleciał z taśmą do prokuratury i ABW, a jakże (dziś jak jakaś sprawa nie trafia do tajnej policji, to się na rynku nie liczy) i teraz przekonuje wszystkich, że Kurczuk przyszedł do niego uzbrojony nie w siłę argumentów, lecz w argumenty siły.
I tak oto, sam z siebie, przez nikogo niepopędzany, jeden z pierwszorzędowych polityków SLD zrobił z siebie i ze swojej partii kotlet siekany, który z lubością podsuwa się publiczności przed oczy. Mało tego - gazeta, o której mowa, należy do norweskiego koncernu Orkla, do której należy ponad połowa dziennika "Rzeczpospolita".
Orkla od dawna naciska na rząd, by odsprzedał jej te ostatnie 49%, które ciągle jeszcze należą do Państwowego Przedsiębiorstwa Wydawniczego Rzeczpospolita. W tym sporze używa się różnych chwytów - pośród nich i takiego jak próba przekonania międzynarodowej opinii publicznej, iż władze RP ograniczają wolność słowa. Do tej pory były to tylko takie tam figle-migle, teraz Orkla ma to na taśmie.
Naczelny redaktor lubelskiego "Dziennika Wschodniego" przekonuje, że Grzegorz Kurczuk miał grozić mu, że jego gazeta straci reklamy, jeśli nie zaprzestanie ataków na lubelski oddział SLD. Grzegorz Kurczuk rozmowy się nie wypiera, ale on z kolei przekonuje, że nikomu nie groził. Intencji kierowania jakichś pogróżek do kogoś nie miałem i mieć nie będę - zapewnił. Na to Andrzej Mielcarek: Jestem absolutnie pewny, że mi groził!. (PAP)
Więcej: * Trybuna - Kurczuk na taśmie*