Kosztowny urlop burmistrza
Zamiast wypoczywać woleli siedzieć w pracy.
Po zakończonej kadencji zapracowanym burmistrzom, prezydentom i
wójtom trzeba wypłacić kilka milionów złotych ekwiwalentu za
niewykorzystane urlopy - pisze gazeta "Metro".
14.09.2006 | aktual.: 14.09.2006 07:59
Wojciech Lubawski, prezydent Kielc, od początku urzędowania, czyli od 2002 r., na urlopie był zaledwie trzy razy. Odpoczywał tylko 14 dni, choć mógł jeszcze przez kolejne 90. Mimo to na urlop się nie wybiera.
Przykład z niego biorą jego zastępcy i na wakacje też jeżdżą bardzo rzadko. Andrzej Sygut ma jeszcze niewykorzystanych 55 dni urlopu, a Marian Parafiniuk - 34. Podobnie Lidia Grabowska, burmistrz Nowego Miasta Lubawskiego na Warmii i Mazurach. Mimo że ma jeszcze 44 dni urlopu, to o wypoczynku nie myśli. Powód? Urząd by przecież beze mnie zginął - wyjaśniała podczas sesji rady miasta.
Według Państwowej Inspekcji Pracy w całym kraju nawet co piąty samorządowiec nie korzysta z przysługującego mu urlopu. Samorządowcy odpoczywać nie chcą, bo tak łatwiej ukryć, że służbowa wizyta w terenie, to tak naprawdę kampania wyborczą za publiczne pieniądze. Na urlopie korzystanie choćby ze służbowego auta, byłoby niemożliwe.
W niektórych miastach radni, by tego uniknąć, wysyłają więc swoich włodarzy na wypoczynek przymusowo.
Jeśli więc co piąty prezydent, burmistrz lub wójt ma co najmniej miesiąc zaległego urlopu i zarabia średnio 10 tys. złotych brutto, to w skali kraju na ekwiwalenty wydamy ok. 6 mln zł! Co gorsza to nie jedyne wydatki, które mogą uszczuplić miejskie skarbce. Za beztroskę urzędników chce karać Państwowa Inspekcja Pracy, która zapowiada szczegółowe kontrole w samorządach.