PolskaKazimierz Marcinkiewicz na bidzie

Kazimierz Marcinkiewicz na bidzie

Marcinkiewicza trzeba wykorzystać dla dobra
Polski - ogłosił na całą Polskę prezes-premier Kaczyński. Jesteśmy
"za" - pisze "Trybuna". Tak bardzo, że postanowiła pomóc.

Kazimierz Marcinkiewicz na bidzie
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

29.11.2006 | aktual.: 29.11.2006 10:24

W końcu to i nasz były premier - fantastyczny! Jak on pięknie obiecywał... Mosty, stadiony... Jak on pięknie pracował... Tanie państwo, i bardzo bezpieczne, świetna gospodarka, pracowita i niesamowicie zdolna Rada Ministrów. Kazimierz najlepiej tańczył, najlepiej jeździł na nartach, najlepiej pływał... Najlepiej, najlepiej, najlepiej. Jasne, że zazdrośnik Kaczyński musiał dać mu po łapach i pokazać miejsce w szeregu. Przecież Kaczyński nie jeździ na nartach. Zabrał mu więc zabawki, kazał komisarzyć w Warszawie oraz wytypował na prezydenta. Nie na wszystko jeszcze prezes-premier ma jednak wpływ - Marcinkiewcz przerżnął wybory, a stołeczną miss została Gronkiewicz-Waltz - czytamy w "Trybunie".

W ten sposób Kazimierz jest na lodzie - ani poseł, ani prezydent, po prostu prosty obywatel Marcinkiewicz. Kim on mógłby teraz nie być... Kaczyński, który go tak załatwił, mówi, że mógłby być fantastycznym ministrem edukacji. No, ale niestety - tam siedzi koalicyjny Giertych. Ogłosił już, że jak go ruszą, to nie ma koalicji PiS-u z LPR - pisze "Trybuna".

W tej skomplikowanej sytuacji "T" postanowiła wziąć jego sprawy w swoje ręce i odwiedziła warszawską i gorzowską "bidę", czyli pośredniaki. W końcu tyle razy mówił, że jest dobrze, iż nie powinno być żadnych problemów ze znalezieniem mu czegoś stosownego. Tym bardziej że kandydat jest wręcz wzorowy: wykształcenie wyższe, dobra prezencja, doświadczenie na stanowiskach kierowniczych i angielski w stopniu mocno średnim.

Niestety, rzeczywistość IV RP okazała się brutalna, ofert jak na lekarstwo. Życie okazało się o wiele bardziej skomplikowane niż obietnice ekspremiera-komisarza. W stolicy na przykład mógłby zostać prezesem firmy za 1,5 tys. miesięcznie, pod warunkiem jednak, że zna się na wietnamskim przemyśle odzieżowym. Ze względu na znajomość angielskiego (yes, yes, yes), sprawdziłby się pewnie jako asystent lektora tegoż języka, tyle że za jakieś dziewięć stów. Tyle samo mógłby chapnąć jako sprzątacz, sprzedawca i finezyjny pizzero-kasjer.

Nie lepiej jest w Gorzowie - jest robota dla fryzjerów, elektryków i mechaników, ale nie dla byłych premierów. Nawet nauczyciela fizyki nie potrzebują. Jedyne co można znaleźć, to stanowisko prelegenta-prezentera reklamowego albo kierowcy autobusu. (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)