Gilotyna biznesu
Polityka wobec klasy średniej jest taka, by ten stabilizator demokracji żadnej stabilizacji nie zaznał.
19.02.2007 00:01
Prawie 100 tys. złotych kary trzeba zapłacić za przesadzenie (a nie wycięcie) bez zezwolenia kilku drzew na budowie osiedla. 10 tysięcy złotych wynosi grzywna za nieumieszczenie w e-mailu do kontrahenta danych dotyczących firmy (regonu, kapitału zakładowego, NIP itd.). Kara w wysokości 30% kwoty zwrotu VAT grozi za nienależne jego pobranie, także wtedy, gdy jest to spowodowane odmienną interpretacją przepisów przez różnych urzędników. Kara równa 20% wartości pożyczki, zawartej nawet na kilka dni, grozi za niezgłoszenie jej na czas do urzędu skarbowego.
To tylko kilka przykładów niespodzianek czekających na polskiego przedsiębiorcę. Polska klasa średnia ma się bogacić czy w ogóle tworzyć, tymczasem robi się wszystko, by jej nie było. Polityka wobec klasy średniej i przedsiębiorców jest taka, by ten stabilizator demokracji żadnej stabilizacji nie zaznał.
Prawie 18 lat po transformacji ustrojowej to już nie dziwi, lecz szokuje. Nowe prawo gospodarcze sprawia, że prowadzenie biznesu w Polsce coraz bardziej przypomina rosyjską ruletkę. Polski system prawny jest tak stworzony, że urzędnik, jeśli chce, może wykończyć każdą firmę - mówi Grzegorz Wlazło, ekspert prawny Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Czy może w tej sytuacji dziwić fakt, że każdego roku z polskiej mapy gospodarczej znika ponad 100 tys. firm?
Mit jednego okienka
Na pozwolenie na budowę schodów nad morze z tarasu hotelu SPA Bryza w Juracie Zbigniew Niemczycki czekał osiem miesięcy. Ryszard Florek, właściciel firmy Fakro w Nowym Sączu, drugiego na świecie producenta okien dachowych, żeby rozpocząć budowę wyciągu narciarskiego, potrzebował 21 pozwoleń. Załatwianie wszystkich formalności trwało kilka lat.
Od 2007 r. miało się to zmienić. Ale się nie zmieniło- mówi Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich. Dzięki wprowadzeniu tzw. jednego okienka załatwianie formalności miało być proste i szybkie. Okazało się, że administracji państwowej na przygotowanie się do tego rozwiązania dwa lata nie wystarczyły. To dlatego znowelizowano ustawę o swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej, przesuwając wprowadzenie tego ułatwienia na 1 października 2008 r.
Aby zarejestrować nową firmę w Polsce, przedsiębiorca nadal musi się wybrać do czterech urzędów (gminy, GUS, ZUS i urzędu skarbowego), a w każdym z nich "zaliczyć" kilka okienek. Zajmie mu to ponad miesiąc, czyli dwa razy tyle, ile wynosi średnia europejska, 15 razy tyle, ile w Australii i 10 razy dłużej niż w Kanadzie. W Szkocji działalność gospodarczą można zarejestrować telefonicznie. Trwa to kilka minut, a przedsiębiorca może to zrobić do trzech miesięcy od rozpoczęcia działalności - mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Lepiej, czyli gorzej
W ramach ustawy o "przyjaznych urzędach" zamieniono znaczki skarbowe na przelewy bankowe lub wpłaty gotówkowe w kasie urzędu, tyle że jest ona otwarta do godziny 14.00. Zmiana ta z założenia miała być ułatwieniem, w praktyce tylko komplikuje wcześniej prostą czynność, jaką było kupienie i naklejenie znaczka. Obecnie trzeba bowiem dokonać przelewu na właściwe dla siedziby urzędu konto (w Warszawie - jedno z 18). Najpierw trzeba jednak to konto znaleźć, co nie jest proste w wypadku, gdy firma prowadzi interesy w kilkudziesięciu miejscach w całym kraju - mówi Krzysztof Pawiński, prezes Maspeksu, jednej z największych polskich firm spożywczych. Co prawda, zlikwidowano niektóre opłaty skarbowe (m.in. od podań i załączników do nich; od weksli i dokumentów zawierających poręczenie), ale na ich miejsce pojawiły się nowe, na przykład opłata za duplikat decyzji o nadaniu NIP (21 zł) czy przedłużenie terminu ważności zezwolenia, pozwolenia, koncesji (44 zł). Wzrosną też niektóre obowiązujące do tej pory opłaty: za
przyrzeczenie wydania zezwolenia albo koncesji zapłacimy 98 zł zamiast 83 zł, a za zgodę na rozbiórkę budynku 36 zł zamiast 28 zł.
Przy tym opłatę skarbową trzeba będzie wnieść już w chwili złożenia wniosku, a nie dokonania czynności przez urzędnika, jak to jest obecnie. Jeśli wniosek nie zostanie uwzględniony, urząd zwróci opłatę, ale tylko na wniosek zainteresowanego.
Wróg publiczny - przedsiębiorca
Prowadzenie biznesu w Polsce przypomina przedzieranie się bez sprawnego kompasu przez dżunglę. Nadal niemal wszystko, co uczyni przedsiębiorca, jest interpretowane na jego niekorzyść. W walce z nadużywaniem prawa do tzw. samozatrudnienia (jest korzystniejsze ze względu na 19-procentową stawkę podatkową, zamiast 30- i 40-procentowej, które płaci dobrze zarabiający pracownik) fiskus zawęził definicję prowadzenia jednoosobowej działalności gospodarczej.
Według niej, nie można mówić o samozatrudnieniu, jeżeli ktoś wykonuje pracę pod kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez zleceniodawcę i nie ponosi ryzyka gospodarczego. W praktyce oznacza to, że egzystencja właściciela jednoosobowej firmy zależy od dobrego lub złego nastroju urzędnika. To co najmniej trzecia definicja prowadzenia działalności gospodarczej, występująca w pokrewnych ustawach. Ta sama osoba może więc prowadzić działalność gospodarczą w rozumieniu ustawy o swobodzie działalności gospodarczej i jej nie prowadzić w świetle prawa podatkowego- mówi Arkadiusz Michaliszyn, prawnik z międzynarodowej kancelarii CMS Cameron McKenna.
Fiskus, dla którego podatnik z założenia jest winien i należy go ukarać, przewidział całą gamę kar. Podatnik zalegający z podatkiem lub ten, który nienależnie pobrał zwrot podatku VAT, nawet jeśli przyczyną tego jest odmienna interpretacja przepisu przez organy podatkowe, zapłaci 30% kwoty zaniżenia. Urząd automatycznie, bez sprawdzania przyczyny, naliczy bowiem karę.
Każda nowa ekipa w Ministerstwie Finansów ma ambicje poprawienia prawa podatkowego i każda je psuje. Wprowadzone w tym roku przepisy biją jednak te z innych lat na głowę. To najgorsza reforma systemu podatkowego od 1992 r. - uważa Arkadiusz Michaliszyn.
Małgorzata Zdziechowska, Michał Zieliński