Garbusy zjechały do Krakowa
Garbus, zwany czasem chrząszczem, czy żukiem, to nie samochód - to pasja i sposób na życie. W Krakowie odbył się zjazd miłośników tego autka.
10.07.2006 09:29
Garbusiarz to człowiek zakochany w garbusie, taki oszołom. Garbus jest na pierwszym miejscu najważniejszych życiowych spraw, a potem długo, długo nic - wyjaśnia Ewa Gawlik, "garbusiara". Do Krakowa na europejski zlot miłośników tego wyjątkowego samochodu zjechało prawie 300 takich oszołomów z Polski, Słowacji, Czech, Finlandii, Litwy, Węgier, Holandii, a nawet USA.
Kto na pewno nie kupi sobie garbusa?
Bufon, człowiek wygodny, ograniczony, bez polotu - wymienia jednym tchem Andrzej Sochacki. Garbusiarz musi mieć osobowość i fantazję - dodaje.
Wie dobrze, co znaczy fantazja. Swoim garbusem wyruszył w podróż dookoła świata. Jego samochód pokonał 72 tys. km, a Sochacki zwiedził 35 kraów. Przyjmowały go koronowane głowy i głowy państw. Był m.in. gościem w Białym Domu, u papieża Jana Pawła II, dalajlamy w Indiach czy króla Tonga na Pacyfiku.
No, może nie wszyscy członkowie naszego klubu mają takie pomysły, ale są równie odważni i mają nietypowe charaktery - zapewnia Wojtek Weiss, organizator krakowskiego zlotu.
Do Krakowa garbusiarze przyjeżdżają od sześciu lat. Rozbijają się w Kryspinowie, skąd garbusami wyruszają paradnie na Kazimierz. Tak też było tego roku.
W sobotę zaprezentowali swe cacuszka na placu Wolnica, godzinami gadali o silnikach, przygodach, planach i kolejnych zlotach. Jacy są "garbusiarze"? Na pewno wierni. Jak już ktoś ma garbusa, innego samochodu sobie nie kupi... no chyba że kolejnego garbuska - śmieje się Ewa Gawlik.
"Garbusiarze" wyjechali z Krakowa w niedzielę. Mieli za sobą trzy dni koncertów, pokazów i nieco dziwnych konkursów, takich jak: malowanie ogórka, picie piwa z garbusa czy skrobanie ogóra.